András Toma – ostatni jeniec II wojny światowej
András Toma spędził w szpitalu psychiatrycznym 53 lata. Uznano go za chorego psychicznie, ponieważ nikt nie potrafił się z nim porozumieć. Okazało się, że mówił po węgiersku.
András Toma urodził się 5 grudnia 1925 w Újfehértó w komitacie Szabolcs-Szatmár-Bereg leżącym we wschodnich Węgrzech. Tam też skończył 6-klasową szkołę. Jego spokojne życie na węgierskiej prowincji zmieniło się całkowicie, kiedy skończył 17 lat i postanowił wstąpić do węgierskiej armii. Do jego wniosku zachowanym w archiwum, dołączono zgodę rodziców. Nadal widnieją na niej lekko rozmazane podpisy rodziców: Etelki i Andrása.
Od 1943 roku walczył na Froncie Wschodnim przeciw Armii Czerwonej. W 1945 roku wraz ze swoim oddziałem znalazł się w okolicach Krakowa, gdzie trafił do radzieckiej niewoli. Trafił do jednego z obozów jenieckich zbudowanych w okolicach Leningradu. To tam prawdopodobnie po raz pierwszy błędnie napisano jego nazwisko jako András Tamás.
Obóz jeniecki
W obozie spędził 20 tragicznych miesięcy. Większość jeńców była poważnie niedożywiona. Panoszyły się choroby, ranni byli pozbawieni opieki. Właściwie każdego dnia budziło się mniej osób. András wiele godzin spędzał pomiędzy martwymi towarzyszami, póki nie uprzątnięto zwłok. Miało to ogromny wpływ na psychikę młodego człowieka.
Z powodu załamania nerwowego w styczniu 1947 roku trafił do 1773 szpitala polowego umieszczonego we wsi Tarasowsk. Zaważyło to na jego przyszłości, gdyż wówczas Armia Czerwona rozpoczęła zwalnianie żołnierzy węgierskich z niewoli. Po dwóch tygodniach ze względu na słaby stan psychiczny został wysłany do szpitala psychiatrycznego.
Szpital
W styczniu 1947 roku András znalazł się w szpitalu psychiatrycznym administrowanym przez NKWD w Kotleniczu, gdzie w karcie wpisano:
"András Tamás. Węgier. Rok urodzenia - 1925. Wykształcenie - 5 klas
W szpitalu zachowywał się nieprawidłowo. Wykazywał urojenia, jadł mało, nie spał w nocy, na pytania nie odpowiadał, płakał, odmawiał przyjmowania lekarstw.
Płaszcz brązowy, szczupły, czapka-uszanka stara, obdarta, kurtka cienka, walonki stare, różne, cienkie, rękawiczki - bardzo cienkie. Wzrostu wysokiego, proporcje właściwe, kondycja fizyczna - skrajne wyczerpanie"
Wkrótce ten dokument zaginął. Udało się go odnaleźć dopiero po wielu latach w archiwum. Między innymi przez to o Andrásu wszyscy zapomnieli i na Węgrzech uznano go za zmarłego.
"Leczenie"
Na początku András był bardzo agresywny. Wynikało to ze strachu. Trafił do sowieckiego szpitala psychiatrycznego, który wyglądał jak więzienie. Był w pojedynczym pokoju, który niczym nie różnił się od więziennej celi. Faszerowano go lekami psychotropowymi. Był otępiały. Nie nauczył się rosyjskiego. Umiał powiedzieć jedynie "Ne kriczi!", czyli nie krzycz. Powtarzał to za każdym razem, kiedy wchodzili sanitariusze.
Poza tym mówił wyłącznie po węgiersku. Z tego powodu lekarze uznali, że jest opóźniony w rozwoju, lub oszalał. Nikt nie rozpoznał w słowach Andrása prawdziwego języka. Węgierski został uznany za bezsensowny bełkot lub pseudojęzyk. Tak András spędził kilka lat.
Hydraulik
W końcu pozwolono mu poruszać się po szpitalu swobodniej. Zaprzyjaźnił się ze szpitalnym dozorcą - Gienadijem, który często pił na umór. András spędzał u niego dużo czasu. Razem popijali bimber pędzony przez Gienadija w kotłowni. Dozorca był jedyną osobą, z którą András znalazł wspólny język.
Węgier pomagał dozorcy w pracach remontowych. Nauczył się dzięki temu fachu hydraulika. Wkrótce wykonywał samodzielnie prace na terenie szpitala. Sprawiał się tak dobrze, że naczelny lekarz szpitala Jurij Petuchow starał się o emeryturę dla wieloletniego pacjenta-hydraulika. Tym bardziej, że zdrowie przestało mu służyć. Musiano mu amputować prawą nogę.
Na przeszkodzie stanęły procedury - brakowało jakiejkolwiek dokumentacji. Andrása uznawano za bezpaństwowca, ponieważ odmawiał przyjęcia obywatelstwa, wówczas już Rosji, a również nadal nie nauczył się rosyjskiego, lub ostentacyjnie nie chciał mówić w tym języku. W końcu zrezygnowano z jakichkolwiek prób porozumienia się z nim. On mówił sobie po węgiersku, a obsługa szpitala po rosyjsku.
Wyzwolenie
Przełomowym momentem w życiu jeńca okazał się sierpień 2000 roku, kiedy w szpitalu pojawił się Karl Moravčík, Słowak, który wiele lat mieszkał na Węgrzech i doskonale mówił w tym języku. Rozpoznał on język, którym posługiwał się András. Wówczas dowiedział się, że Węgier przebywa w szpitalu od ponad 50 lat. Zawiadomił o tym ambasadę węgierską w Moskwie i media.
Sprawa Andrása wywołała na Węgrzech burzę. Natychmiast przewieziono go do Węgier i przebadano w Narodowym Instytucie Psychiatrii i Neurologii. Uznano, że jego stan jest bardzo dobry. Psychicznie nic poważnego mu nie dolegało. Świetnie posługiwał się językiem węgierskim w piśmie i mowie. Jedynie nie potrafiono zrozumieć, dlaczego zaczął mówić o sobie w trzeciej osobie. Jakby nie przyznawał się do siebie.
Mimo to lekarze uznali, że nie stanowi to żadnej przeszkody do powrotu do społeczeństwa. Po wyjściu ze szpitala András otrzymał awans na starszego sierżanta i wojskową emeryturę, wraz z zapomogą. Zamieszkał z wdową po swoim bracie. Zmarł w marcu 2004 roku.
Jego sprawa wywołała gorącą dyskusję na temat możliwości pozostawienia innych jeńców w szpitalach, czy obozach pracy. Opinia publiczna na Węgrzech, a później także w Niemczech, gdzie przypadek Andrása wywołał gorące dyskusje, była przerażona możliwością "zapomnienia" o swoich żołnierzach.
Nie było to bezpodstawne. W archiwach znaleziono ślady po przynajmniej 20 zapomnianych żołnierzach. Byli wśród nich Niemcy, Rumuni, Węgrzy, Czesi, Włosi i Bułgarzy. Ilu jeszcze jeńców mogło zostać "zagubionych"? Tego pewnie nigdy się nie dowiemy.