Całun Turyński: W 2025 znów ujrzymy twarz Jezusa

Całun Turyński od lat skrywa niewyjaśnione tajemnice... /Getty Images
Reklama

Od wieków ludzi nurtuje pytanie o autentyczność Całunu Turyńskiego. Najnowsze odkrycia zdają się sugerować, że na płótnie faktycznie widnieje twarz Jezusa Chrystusa...

Wojenna zawierucha nie dotarła w górskie rejony Kampanii. Panujący na świecie terror nie sforsował grubych murów klasztoru. Mnisi w opactwie benedyktynów znajdowali się w bezpiecznej odległości od spadających bomb. Nawet się nie domyślali, w jakim niebezpieczeństwie znalazł się przechowywany w ich świątyni skarb, który ukryto tam przed poszukującymi go na terenie całych Włoch wysłannikami Adolfa Hitlera. Ta najświętsza dla chrześcijan relikwia nie dostała się jednak w ręce niemieckiego zbrodniarza.

Całun Turyński z tajemniczym wizerunkiem przedstawiającym - zdaniem rzeszy wiernych - twarz ukrzyżowanego Jezusa Chrystusa spoczywał w latach 1939-1946 pod ołtarzem w Sanktuarium di Santa Maria Montevergine na południu Włoch. Dyrektor biblioteki opactwa benedyktynów Andrea Davi de Cardin dopiero kilkadziesiąt lat później ujawnił kulisy dramatycznego zdarzenia z czasów drugiej wojny światowej.

Historia ta pokazuje, jaką siłę przyciągania ma Całun Turyński, skoro interesował się nim sam Führer. Czy jednak fascynacja tym kawałkiem materiału jest w ogóle uzasadniona? Czy faktycznie widnieje na nim oblicze Jezusa Chrystusa? A jeśli tak, to jak się tam znalazło? Poszukiwanie odpowiedzi na te pytania sprawiło, że to lniane płótno o wymiarach 4,37 na 1,13 metra jest bodaj najlepiej zbadanym obiektem muzealnym na świecie. Na zgłębienie tajemnicy całunu poświęcono tysiące godzin pracy naukowej.

Reklama


Perfekcyjna fałszywka ze średniowiecza?

Całun spoczywa dziś w katedrze turyńskiej w sejfie wypełnionym gazem szlachetnym - argonem. Wystawiany jest na widok publiczny jedynie okazjonalnie, tak jak na przykład w 2010 roku, kiedy został umieszczony za kuloodporną szybą. Obejrzało go wtedy milion pielgrzymów. Kolejną prezentację zorganizowano w 2015 roku, następna jest planowana na 2025.

W 2010 roku papież Benedykt XVI oddał hołd tej fascynującej i zarazem bardzo kontrowersyjnej chrześcijańskiej relikwii, której historycznej autentyczności Watykan oficjalnie nigdy nie potwierdził.

- Przemawia krwią, a krew oznacza życie - w tak tajemniczy sposób wypowiedział się Benedykt XVI, nie odnosząc się ani słowem do podsycanych od dziesięcioleci kontrowersji związanych z całunem (pięć lat później, podczas wizyty w Turynie, przez kilka minut modlił się przed płótnem papież Franciszek). Eksperci nie są nawet zgodni co do jego wieku. Watykan przez kilka lat zastanawiał się nad tym, czy powinien wydać zgodę na specjalistyczne badania. Zezwolił na nie papież Jan Paweł II, który po kolejnej wizycie w Turynie, żegnając się z mieszkańcami przed katedrą, powiedział m.in.: - Niech kontemplacja Całunu sprawi, że w wierzących zrodzi się pragnienie, by nieustannie szukali oblicza Pana.


Aby przeprowadzić analizę, odcięto fragment płótna i w 1988 roku trzy laboratoria (w Oxfordzie, Zurychu i Arizonie) niezależnie od siebie przebadały materiał, posługując się metodą tzw. datowania radiowęglowego. W celu określenia wieku materiału organicznego bada się w nim stopień rozpadu promieniotwórczego izotopu węgla 14C. Kiedy umiera dany organizm - w przypadku całunu jest to len, zatem roślina - następuje w nim stopniowy zanik tego izotopu. Im go mniej, tym dany materiał starszy, i właśnie to zjawisko umożliwia ustalenie jego wieku, gdyż ilość izotopu można określić przy pomocy specjalistycznej aparatury. W tym celu pobrana do badań próbka musiała jednak zostać spalona. Zdecydowano, że fragment płótna o powierzchni 8 cm2 zostanie podzielony i przekazany do trzech instytutów naukowych.

Placówki te po przeprowadzeniu analiz niezależnie od siebie doszły do podobnego wniosku, że całun pochodzi z okresu między 1260 a 1390 rokiem - a zatem musiał powstać ponad 1000 lat po śmierci Chrystusa. Czy relikwia jest zatem tylko średniowieczną fałszywką? Jak w takim wypadku wyjaśnić to, że jedna z miniatur zawartych w tzw. kodeksie Praya, opracowanym w latach 1192-1195, wygląda jak kopia wizerunku Jezusa umieszczonego na Całunie Turyńskim? I dlaczego jeden z krzyżowców twierdził, że widział płótno już w 1202 roku w Konstantynopolu? Czy to właśnie on przywiózł je ze sobą do Francji z wyprawy krzyżowej?

Czy naukowcy mogli się pomylić?

Jakie fakty przemawiają za takim właśnie przebiegiem wypadków? Wdowa po rycerzu Godfrydzie de Charny (potomku spalonego na stosie templariusza, patrz ramka) kazała wystawić całun w kościele w Lirey na terenie francuskiej Szampanii. Nigdy jednak nie ujawniła źródła pochodzenia płótna. Sto lat później stało się ono własnością dynastii sabaudzkiej, późniejszych królów włoskich, którzy w 1578 roku przenieśli je do Turynu i w końcu podarowali Państwu Kościelnemu.

Wielu ekspertów twierdzi, że analiza z 1988 roku mogła zostać zafałszowana wskutek zanieczyszczeń całunu, które nagromadziły się na przestrzeni wieków po śmierci Chrystusa - relikwia była przecież przez wielu dotykana i całowana.

Istnieje również teoria, że analizie poddano akurat ten fragment materiału, który został przyszyty przez siostry zakonne w XVI wieku w celu przykrycia dziur powstałych na skutek pożaru. Sam kierownik laboratorium w Oxfordzie, w którym badane było płótno, przyznał, że wyniki nie dostarczyły dowodu na ustalenie prawdziwego wieku całunu. Znalezione w tkaninie pyłki stanowią dowód na to, że pochodzi ona z okolic Jerozolimy. Ponadto technika tkacka odpowiada tej, która była rozpowszechniona w Judei w I wieku naszej ery. Czy jest to jednak ten sam całun, który nabył zamożny kupiec Józef z Arymatei, aby pochować w nim ciało Chrystusa?



Wizerunek odbity na płótnie

Naukowców dużo bardziej niż wiek tkaniny interesują znajdujące się na niej obrazy. Do dziś nikt nie potrafił bezsprzecznie wyjaśnić, w jaki sposób na płótnie powstało delikatne odbicie twarzy i ciała człowieka. Kiedy Secondo Pia w 1898 roku po raz pierwszy sfotografował całun, wystraszył się podczas wywoływania kliszy. Miał wtedy powiedzieć: - Ujrzałem oblicze Pana.

Rzeczywiście, na negatywie dużo wyraźniej widać kontury twarzy. Poza tym można dostrzec zarysy całego ciała wysokiego mężczyzny w średnim wieku. Również układ plam krwi jest zgodny z podaniami Ewangelii o męce i śmierci Jezusa z Nazaretu: znajdują się w okolicy głowy (od nałożenia korony cierniowej), piersi (od przekłucia włócznią), nadgarstków oraz stóp (od przebicia ich gwoździami). Ale w jaki sposób na materiale powstaje obraz człowieka? Czy ktoś namalował go na całunie?

Większość naukowców zgadza się, że krwawe plamy pochodzą od istoty ludzkiej i nie zostały celowo naniesione na płótno, ponieważ znaleziono także ślady po bezbarwnej surowicy krwi. Żaden średniowieczny fałszerz nie zdołałby nałożyć tej substancji, której obecność można było wykryć dopiero setki lat później wraz z odkryciem fotografii ultrafioletowej. Nikt nie mógł także wiedzieć o tym, że kciuki krzyżowanych przez Rzymian ludzi zawsze składały się do wnętrza dłoni - co wyraźnie widać na Całunie Turyńskim.

Można zatem wykluczyć teorię głoszącą, jakoby płótno było dziełem malarza. Co więcej, sceptycy, którzy próbowali stworzyć wierną kopię całunu przy użyciu technik dostępnych przed wiekami, musieli w końcu przyznać, że nie są w stanie tego dokonać.


Giulio Fanti, profesor z Padwy specjalizujący się w dziedzinie mechanicznych i termicznych metod pomiarowych, uważa, że te niewyraźne kontury powstały na skutek promieniowania, które jednak nie pochodziło od samego zmarłego. - Zgodnie z obecnym stanem wiedzy zwłoki nie są w stanie wyprodukować energii niezbędnej do wytworzenia takiego wizerunku na płótnie - wyjaśnia naukowiec. Profesor skłania się ku teorii wyładowania koronowego. W przyrodzie można je zaobserwować między innymi w momencie pojawiania się tzw. ogni świętego Elma.

Chodzi tu o niewielkie wyładowania elektryczne na krawędziach przedmiotów (np. masztach statków) występujące przed burzą. Ponadto ubocznymi produktami takiego wyładowania są także ciepło, ozon oraz promieniowanie ultrafioletowe. Ich skutkiem mogą być ślady starzenia się uwidaczniające się na materiałach w formie przebarwień. Oznaczałoby to, że Całun Turyński został mocno naświetlony - i tym samym można go uznać za coś w rodzaju pierwszej fotografii w historii ludzkości.

W oczekiwaniu na wyjaśnienie

Amerykański chemik Raymond Rogers był jedną z pierwszych osób, które miały możliwość zbadania całunu. Krótko przed swoją śmiercią w 2005 roku doszedł do wniosku, że przebarwienia materiału powstały w wyniku tzw. reakcji Maillarda. Jak dotąd zjawisko to znane jest przede wszystkim z kuchni - odpowiada za typowy aromat i zabarwienie opiekanych, pieczonych i smażonych potraw. Nazwa pochodzi od nazwiska francuskiego chemika Louis-Camille Maillarda, który opisał je w roku 1912.

Historyk sztuki Thomas de Wesselow, który przez lata badał tajemnicę całunu, zajmował się intensywnie teorią związaną z reakcją Maillarda i podąża jej śladem w swojej książce pt. The Sign (Znak). W przypadku relikwii reakcja Maillarda mogła przebiegać w następujący sposób: cukry na powierzchni całunu weszły w reakcję z pochodnymi amoniaku, których źródłem były rozkładające się zwłoki, wskutek czego powstało brązowe zabarwienie. De Wesselow uważa tę teorię za logiczne wyjaśnienie zagadki. To, czy obraz powstał na skutek procesów fizycznych, czy chemicznych, muszą wyjaśnić badania samego całunu.

Historyk jest jednak pewien co do najważniejszej kwestii: kształty przedstawione na relikwii wskazują na odbicie Jezusa. - Całun musiał należeć do mężczyzny ukrzyżowanego według tradycji rzymskiej, któremu nałożono koronę cierniową i którego pochowanego zgodnie z obrządkiem żydowskim. Jego ciało zostało natomiast wyjęte z całunu, zanim uległo procesom gnilnym. W całej historii ludzkości to wszystko było udziałem tylko jednego człowieka - Jezusa z Nazaretu - stwierdził de Wesselow. Tym niemniej ostateczne wyjaśnienie zagadki Całunu Turyńskiego wciąż pozostaje wyzwaniem dla współczesnej nauki.

Świat Tajemnic
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy