Kamikaze. Narodziny samobójczej legendy
Japońscy piloci-samobójcy przeszli do historii, jako najsilniej przemawiający do wyobraźni symbol wojny na Pacyfiku. Kojarzą nam się z samym końcem globalnego konfliktu, ale ich pierwszy atak nastąpił już w październiku 1944 roku – podczas bitwy, która ostatecznie przypieczętowała los Imperium Japońskiego.
Bitwa o Leyte, bo to o niej mowa, okazała się największym w dziejach starciem powietrzno-morskim. Trwała od 23 do 25 października 1944 roku, a stawką w niej była kontrola nad Filipinami. Od początku strona japońska liczyła się z miażdżącą przewagą Amerykanów. Jeden z dowódców japońskiego lotnictwa morskiego, Takijirō Ōnishi, już 17 października stwierdził: Nie wydaje mi się, by istniał jakikolwiek inny, pewny sposób na wykonanie naszej misji, niż wypełnienie [samolotu] Zero 250 kilogramami bomb i rozbicie go o amerykański lotniskowiec.
Plan rzeczywiście wprowadzono w życie, choć dopiero pod sam koniec bitwy. Nie licząc pojedynczych ataków samobójczych, podejmowanych wcześniej z inicjatywy samych pilotów, do pierwszego skoordynowanego i zamierzonego uderzenia kamikadze doszło o poranku 25 października 1944 roku.
Chrzest bojowy samobójców
Jak pisze w swojej książce "Leyte" jeden z najbardziej uznanych amerykańskich historyków marynarki wojennej, Samuel E. Morison, honor odparcia pierwszego podczas wojny na Dalekim Wschodzie planowanego ataku samobójczego przypadł grupie Taffy 1 kontradmirała T.L. Sprague’a. Składała się ona z czterech lotniskowców eskortowych, osłanianych przez trzy niszczyciele oraz pięć niszczycieli eskortowych.
O 7:40 rano amerykańskie lotniskowce właśnie przyjmowały na pokład i przezbrajały samoloty, które wróciły z nocnej akcji pościgowej. Tym samym były szczególnie narażone na atak. Nagle spośród chmur wyłoniły się trzy wrogie samoloty. Pierwszy podleciał tak blisko lotniskowca USS Santee, że nie można było wykorzystać przeciwko niemu artylerii pokładowej. Jak pisze Morison:
Kamikadze wpierw zasypał pokład (...) gradem pocisków z działek, po czym runął na przednią część pokładu startowego i rozpędzony sunął po nim w kierunku pokładu hangarowego. Eksplozja wyrwała dziurę o wymiarach 15 na 30 stóp i wznieciła pożar nieopodal składowanych tam ośmiu 1000-funtowych bomb
Santee miał niesamowite szczęście i bomby nie wybuchły. Po dziesięciu minutach opanowano pożar, ale 43 marynarzy odniosło rany. W międzyczasie kolejny kamikadze przystąpił do ataku na USS Suwannee - udało się go zestrzelić z odległości zaledwie 150 metrów i posłać do morza. Także trzeci pilot-samobójca nie osiągnął swojego celu, o włos chybiając lotniskowiec USS Petrof Bay.
Kolejne dwie maszyny typu Zeke zestrzelił USS Suwannee. Trzeci samolot również został trafiony, i to na wysokości 2400 metrów, ale runął... prosto na lotniskowiec, wyrywając wielką dziurę w pokładzie startowym i eksplodując. Prowizoryczne naprawy potrwały aż do godziny 10.
Wydawało się, że to już koniec niespodziewanego ataku. W rzeczywistości jednak japońscy kamikadze dopiero szykowali się do decydującego uderzenia.
Jeśli spodobał ci się artykuł zobacz też: Lisy pustyni rzadko dożywają starości. Samobójcy w służbie Jego Królewskiej Mości.
Decydujący atak
O 10.30 piloci-samobójcy zaatakowali inną grupę okrętów: Taffy 3. Ich samoloty nie zostały wykryte przez radary i podeszły bardzo blisko amerykańskich jednostek, dopiero w ostatniej chwili podrywając się w powietrze. Pierwszą ofiarą został okręt flagowy admirała Ofstiego, USS Kitkun Bay:
Zeke przeleciał nad dziobem z lewej na prawą burtę, następnie gwałtownie wystrzelił w górę, wykonał beczkę i zanurkował na pomost okrętu, zasypując go lawiną pocisków. Przeleciał następnie nad nadbudówką, uderzył w lewoburtową kładkę i (...) wpadł do morza. Jednak wówczas wybuchły jego bomby, powodując ciężkie uszkodzenia.
Podobny atak na USS Fansaw Bay się nie powiódł, ale już USS St. Lo został wzięty przez Japończyków z zupełnego zaskoczenia, akurat gdy dowódca... dał ludziom moment wytchnienia i pozwolił im na wypicie filiżanki kawy. Samolot kamikadze, jak relacjonuje Morison:
przebił pokład lotniskowca i eksplodował pod nim. Zaraz potem na pokładzie hangarowym nastąpiło siedem wybuchów torped i bomb. Części poszycia pokładu, elementy podnośnika i samych samolotów, wyleciały w powietrze na wysokość kilkuset stóp. Okręt płonął od dziobu po rufę i o godzinie 11.25 (...) poszedł pod wodę, otoczony gęstą chmurą dymu
Zginęło sto osób. Uszkodzenia, w większości poważne, odniosły także m.in. USS White Plains, ponownie zaatakowany USS Kitkun Bay i USS Kalinin Bay. Z całej grupy walkę przetrwał bez szwanku tylko jeden lotniskowiec: USS Fanshaw Bay.
Nowe oblicze wojny
W tamtym dniu nikt się tego jeszcze nie spodziewał, ale właśnie rozpoczął się nowy, zupełnie bezpardonowy etap wojny na Pacyfiku. Japończycy odnieśli wielki sukces: niewielkim kosztem w sprzęcie uszkodzili łącznie 42 okręty, a pięć zatopili. W kolejnych miesiącach statystyki "dokonań" kamikadze miały tylko rosnąć. Do końca wojny rozbili w atakach samobójczych łącznie 3912 samolotów, zabijając około 4800 żołnierzy anglo-amerykańskich i raniąc drugie tyle. Zatopili - według różnych szacunków - od 34 do 70 alianckich okrętów. Co najmniej 300 uszkodzili.
Kamil Janicki - Historyk, publicysta i pisarz. Autor książek m.in. “Pierwsze damy II Rzeczpospolitej", “Żelazne damy","Epoka hipokryzji". Pomysłodawca, założyciel i redaktor naczelny "Ciekawostek historycznych" w latach 2010-2019 .
Jeśli spodobał ci się artykuł zobacz też: Lisy pustyni rzadko dożywają starości. Samobójcy w służbie Jego Królewskiej Mości.