Karlino: Tak spłonął polski sen o naftowej potędze
Niemal czterdzieści lat temu, w grudniu 1980 roku, znad szybu wiertniczego w zachodniopomorskim Karlinie wzniósł się ku niebu słup ognia oraz dymu, a wraz z nim nadzieje milionów Polaków na odkrycie bajecznego złoża ropy i gazu. Potem było - jak to często w PRL - trochę strasznie, trochę śmiesznie.
Złoże znajdowało się dokładnie tam, gdzie określili geolodzy: 2800 metrów pod powierzchnią ziemi. Skąd więc ta nagła eksplozja? Z pośpiechu. Robotnicy, przynaglani przez pragnących wykazać się przed końcem roku urzędników, nie zastosowali odpowiednich środków ostrożności i po przebiciu się do warstwy roponośnej doprowadzili do zapłonu oraz erupcji surowca. Ledwo zdążyli uciec przed strumieniem, który po chwili rozkwitł nad ziemią w postaci ognistego gejzeru...
Skutki skażenia ropą, a także niekontrolowanego wybuchu gazu mogły być katastrofalne, dlatego do walki z żywiołem ściągnięto setki strażaków, milicjantów i żołnierzy. Wkrótce pojawili się też specjaliści z Węgier oraz Związku Radzieckiego. Przywieźli ze sobą dwa potężne agregaty gaśnicze z silnikami od myśliwców MiG-17, które miały zdmuchnąć płomień nad szybem.
Płomień rósł również w sercach zgnębionych kryzysem gospodarczym Polaków, którzy w złożu pod Karlinem zaczęli widzieć lek na biedę. Radio i telewizja na bieżąco relacjonowały wydarzenia, prasa snuła wizje przyszłych zysków. A tymczasem w Karlinie rozległ się huk wojskowych armat - to artylerzyści podjęli próby odstrzelenia zamontowanego na końcu rury wydobywczej tzw. prewentera.
To niepokaźne urządzenie wytrzymało ogień z działa kal. 85, potem 122 mm, a także granatnika przeciwpancernego, zanim zauważono, że niedbale umocowana w ziemi rura ugina się przy uderzeniu pocisków i działa jak sprężyna. Jedynym zniszczonym sprzętem okazał się telewizor trafiony odłamkiem w odległym o kilka kilometrów Witolubiu.
Na szczęście nikt nie ucierpiał. Sprawę załatwiła dopiero salwa z haubicy 155 mm, używanej do kruszenia bunkrów.
Ósmego stycznia strażacy za pomocą armatek wodnych usiłowali "podnieść" płomień, aby można było zamontować nowy prewenter. I wtedy ogień nieoczekiwanie... zgasł.
Okazało się, iż ropa już nie tryska, ale ledwie chlapie - po naradzie postanowiono ją jednak ze względów bezpieczeństwa jeszcze raz podpalić. Ostatecznego ugaszenia dokonali dwa dni później przed kamerami towarzysze z ZSRR.
Czy staliśmy się przez to bogatsi? Jedynie o doświadczenie. Ogółem ze złoża w Karlinie wydobyto i wyekspediowano przez błyskawicznie wybudowany terminal kolejowy 780 ton ropy. To o wiele za mało, by stać się drugim Kuwejtem...
Jacek Skawiński