Nad Warszawę nadleciało ponad 100 bombowców. Miały przynieść ulgę Powstańcom
We wrześniu 1944 roku niebo nad Warszawą zadrżało od huku silników. 107 amerykańskich Latających Fortec niosło nadzieję na poprawę bardzo trudnej sytuacji, ale czy przyniosło oczekiwany skutek? Oto historia misji, która miała odmienić losy Powstania Warszawskiego.
Powstańcy rozpoczynali swoją walkę 1 sierpnia 1944 roku z poważnymi niedoborami sprzętowymi. Brakowało w zasadzie wszystkiego, a przede wszystkim broni ciężkiej i przeciwpancernej, a także systemów łączności. Już na samym początku Powstania - 2 sierpnia, generał Tadeusz "Bór" Komorowski zażądał od aliantów przeprowadzania zrzutów zaopatrzenia i broni, które miały być kluczowe dla sukcesu.
Loty rozpoczęto już 4 sierpnia, chociaż nie było na to zezwolenia
Po żądaniu Armii Krajowej z 2 sierpnia i apelu polskiego prezydenta Władysława Raczkiewicza do premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchilla brytyjskie dowództwo postanowiło wybrać 7 załóg do lotu nad Warszawę. 4 sierpnia, w trakcie przygotowań do lotu zdecydowano jednak, że piloci nie dokonają zrzutu nad Warszawą, ale nad południową Polską. Polskie załogi nie posłuchały jednak rozkazu Brytyjczyków i udały się nad stolicę. Z akcji nie wróciło 5 samolotów.
Ostatecznie po naciskach ze strony polskich władz emigracyjnych 8 sierpnia zezwolono na loty nad powstańczą Warszawę. Początkowo były one realizowane tylko przez polskich ochotników, z czasem jednak dopuszczono do nich także lotników innych narodowości.
Jak wspominali piloci, zrzuty trzeba było wykonywać z bardzo niskiej wysokości — poniżej 100 metrów. Gwarantowało to odpowiednią precyzję. Niemcy byli jednak tego świadomi i często zastawiali na alianckie bombowce pułapki. Do ostatniej chwili czekali oni z włączeniem reflektorów, dzięki czemu brytyjskie i amerykańskie bombowce latające nocą nieświadomie wlatywały w zasięg artylerii przeciwlotniczej, nagle były oświetlane, po czym otwierano do nich silny ogień.
Podczas jednej z takich akcji amerykański B-24 Liberator, aby uniknąć niemieckich pocisków, lecieć musiał na wysokości zaledwie 30 metrów. Wykonywał wtedy gwałtowne zwroty i ostatecznie ciężko uszkodzony powrócił do bazy we Włoszech z resztkami paliwa. Samolot nie mógł wylądować na terenie zajętym przez ZSRR, który znajdował się praktycznie w sąsiedztwie walczącej Warszawy, gdyż Stalin nie wyraził na to zgody. Zezwolenie pojawiło się dopiero wtedy, gdy los powstania był w dużej mierze przesądzony, ale Amerykanie i tak postanowili wykorzystać tę okazję.
Operacja Frantic VII – ponad 100 Latających Fortec nad Warszawą
18 września, 8 dni po zezwoleniu alianckiemu lotnictwu na lądowanie na lotniskach ZSRR amerykańska 8. Armia Powietrzna przeprowadziła największy w historii zrzut zaopatrzenia nad Warszawą. 107 Latających Fortec w ramach operacji Frantic VII wystartowało z brytyjskiego lotniska we Framlingham i pod eskortą myśliwców P-51 Mustang wyruszyło nad znajdującą się w coraz trudniejszej sytuacji Warszawę.
Huk silników ponad setki potężnych amerykańskich maszyn, które za dnia pojawiły się nad stolicą, zrobił niesamowite wrażenie na warszawiakach. Dokonano wtedy zrzutu niemal 1250 zasobników z bronią, żywnością, amunicją czy lekami. Niestety powstańcy panowali wtedy już nad niewielką częścią Warszawy, przez co udało im się przejąć jedynie około 25 proc. zasobników. Mimo tego pomoc, jaką w ten sposób otrzymali, była niebagatelna i pomogła im dłużej opierać się niemieckim atakom.
W całej akcji amerykanie mieli stracić jedynie jeden bombowiec B-17 i trzy myśliwce Mustang. Pozostałe maszyny wylądowały na lotnisku w Połtawie obecnie leżącej na terenie Ukrainy. Skala zrzutu na tyle przeraziła Stalina, który oczekiwał rychłego upadku powstania, że gdy tylko dowiedział się o nim, to natychmiastowo cofnął zezwolenie na lądowanie alianckich maszyn w ZSRR.
Stalin również wysyłał sprzęt, ale "zapomniał" o spadochronach
Od września, gdy Powstanie chyliło się już ku upadkowi, ZSRR postanowiło również "wesprzeć" Polaków. Z dwupłatowych samolotów Po-2 zwanych "kukuruźnikami" piloci polscy i radzieccy zrzucali sporo cennego sprzętu, m.in. karabiny maszynowe, rusznice przeciwpancerne czy żywność.
Dostawy nie docierały jednak na ziemię na spadochronach, a po prostu zrzucano je z maszyn w workach. W związku z tym na powierzchnię docierały w zasadzie bezużyteczne śmieci. Jak powiedział podporucznik Ryszard Zagórski — jeden z polskich pilotów, który latał wtedy nad Warszawą z ramienia Ludowego Wojska Polskiego "była to czysta propaganda".
Jaki sprzęt Powstańcy uzyskali z największego zrzutu?
Z amerykańskiego zrzutu z 18 września Powstańcom udało się uzyskać naprawdę sporo broni. Polacy pozyskali wtedy m.in. niemal 3 tys. pistoletów maszynowych Sten, prawie 400 ręcznych karabinów maszynowych i 102 niezwykle cenne i bardzo skuteczne granatniki przeciwpancerne PIAT, które były jedną z broni najbardziej cenionych przez Powstańców. Niejednokrotnie ryzykowali oni swoim życiem, aby zdobyć pociski do tej broni, a jej strzelcy byli powszechnie szanowani.
Oprócz tego przejęto także ponad 7 tys. granatów, 7,3 tony materiałów wybuchowych i 10 min, a także sporo amunicji oraz żywności i środków medycznych. Łącznie Powstańcom ze wszystkich zrzutów alianckich udało się uzyskać ponad 82 tony broni i amunicji oraz niecałe 3 tony żywności i medykamentów.
***
Co myślisz o pracy redakcji Geekweeka? Oceń nas! Twoje zdanie ma dla nas znaczenie.
***
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 90 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Geekweek na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!