(Nie)zbite dowody: Egzekucja po chińsku

Egzekucje w Chinach nie były wyłącznie domeną wojen. Podobnych praktyk nie brakowało także w czasach pokoju /Getty Images
Reklama

Każdy kij ma dwa końce – również taki, którym w Chinach karano przestępców. Przekonali się o tym ostatni cesarze Państwa Środka, gdy przyszło im bronić kraju przed kolonialnymi zapędami Zachodu.

Jeśli kat rozpoczął losowanie noży z nazwami części ciała od ostrza podpisanego "głowa", dla przestępcy było to niczym wygrana na loterii - dekapitacja oznaczała bowiem natychmiastową śmierć, a więc  uniknięcie wielogodzinnych tortur.

Najwięksi pechowcy musieli liczyć się z tym, że lingchi, nazywana też karą tysiąca cięć, potrwa cały dzień. Niektórzy oprawcy potrafili oderżnąć uszy, nos, powieki, palce u rąk i nóg oraz dalsze fragmenty kończyn z  taką wprawą, iż nieszczęśnik wciąż oddychał. I nadal cierpiał, tym bardziej że przed egzekucją zmuszono go do spożycia specjalnej mieszanki ziół wyostrzającej wrażliwość na ból. 

Według innej - mniej sensacyjnej - wersji, zbrodniarza znieczulano opium, porządek tortur nie zależał od narzędzi wyjmowanych z koszyka na chybił trafił, a "rekordziści" umierali po 15-20 minutach. 

Początkowo najbardziej okrutną chińską karę wymierzano wyłącznie w przypadku przestępstw politycznych, potem była zasądzana również ojcobójcom i wielokrotnym mordercom. Wraz z wprowadzaniem kolejnych kodeksów lingchi przestała być "elitarna". Zanim zaniechano jej w 1905 roku, groziła choćby uczniom, którzy ciężko pobili swojego nauczyciela. 

Reklama

W cesarstwie najczęściej orzekano jednak chłostę - cienkim lub grubym kijem garbowano skórę za najlżejsze wykroczenia. Niekiedy razy spadały na gołe pośladki, aby sprawcę jeszcze bardziej upokorzyć. 

Kary cielesne wykonywano publicznie, niejako przy okazji organizując gapiom zawsze przydatną lekcję posłuszeństwa. W interesie Państwa Środka leżało więc dokumentowanie "wymierzania sprawiedliwości", także przez cudzoziemców. 

Zamieszczone poniżej zdjęcie pochodzi z przełomu XIX i XX wieku, gdy w Europie - na fali humanistycznych ideałów - fizyczne torturowanie kryminalistów uważano za dowód zacofania kraju. 

Tego rodzaju "widokówki" z Chin były wykorzystywane na Zachodzie w celach propagandowych, gdyż usprawiedliwiały ekspansję kolonialną na ziemie rzekomo barbarzyńskich władców z dynastii Qing. No cóż, przemoc rodzi przemoc...


Świat Tajemnic
Dowiedz się więcej na temat: Chiny | egzekucja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy