Ravensbrück. „Tam się wchodzi bramą, a wychodzi kominem”
Do obozu koncentracyjnego Ravensbrück wywieziono łącznie 132 000 kobiet. Aż 92 000 z nich nigdy go nie opuściło. Ginęły z głodu i były planowo mordowane przez bezwzględnych niemieckich oprawców. Ich horror zaczynał się już z chwilą przybycia na obozową rampę kolejową.
Działaczka francuskiego ruchu oporu, Francine R., trafiła do Ravensbrück 18 maja 1944 roku w transporcie nr 1212, wraz z 551 innymi nieszczęśniczkami. To był jednak dopiero początek koszmaru.
O swoich przeżycia Francine po wielu latach opowiedziała dalekiemu krewnemu - ilustratorowi i autorowi komiksów Borisowi Golzio. Ten zaś postanowił upublicznić porażającą relację w formie powieści graficznej. Czy też raczej: graficznego pamiętnika, bo wszystkie słowa, które padają na kartach Kronik Francine R. to rzeczywiste wypowiedzi francuskiej działaczki i więźniarki.
"Jeśli ktoś nie wysiadał dostatecznie szybko..."
"Ravensbrück wyglądało przerażająco, bo przyjechałyśmy w środku nocy" - wspominała kobieta. W pamięć najbardziej zapadły jej potężnie wilczury. Zwierzęta, których nie znosiła i przed którymi odczuwała strach już do końca życia.
"Jeśli ktoś nie wysiadał dostatecznie szybko, szczuli go psami, które były wytresowane, żeby gryźć. My, młode kobiety mogłyśmy wyskakiwać z bydlęcych wagonów, ale były też babcie, 80-letnie staruszki, które nie były w stanie skakać! To co robili Niemcy? Wsiadali do pociągu i pach! Popychali, popychali, popychali. Niektóre babcie leciały na łeb na szyje ze wszystkimi swoimi rzeczami".
Więźniarki uformowały kolumnę, po pięć kobiet w każdej linii. Pod czujnym okiem strażników, tylko czekających na okazję, by dać upust sadyzmowi, ruszyły w stronę zabudowań obozu. "Tam się wchodzi bramą, a wychodzi kominem" - stwierdził Francine, z grozą wyczuwalną nawet po wielu dekadach.
Kobieta nie podała, o której dokładnie godzinie do Ravensbrück przybył wiozący ją pociąg. Niemcy zapędzili więźniarki na plac... i tam je pozostawili na kolejne godziny. "Po przybyciu na miejsce spędzało się całą noc na zewnątrz, bez względu na to czy padało, czy wiało, w każdą pogodę" - można przeczytać na kartach Kronik Francine R.
"To jest szok" rozebrać się przed wrogiem
Zapewne dopiero rankiem ("potem"), kobiety poprowadzono do jednego z budynków. Padł rozkaz, by ściągały ubrania. "To jednak jest szok, kiedy za pierwszym razem trzeba się rozbierać do naga przed mężczyznami" - wspominała więźniarka. - "Zwłaszcza, jeśli w dodatku to nasi wrogowie".
"Wtedy zabrali się do roboty. Zaczęli od obcięcia nam włosów" - mówiła dalej. A Boris Golzio dodał we własnym komentarzu do jej pamiętnika, że po strzyżeniu nastąpiło usuwanie włosów łonowych. I to przy użyciu... szczoteczek do zębów.
"Miałyśmy z siostrą niewyobrażalne szczęście, że nie obcięli nam włosów" - podkreślała Francine. I choć wobec wszelkich okropieństw nazistowskiej machiny zbrodni ten szczegół może wydawać się trywialny, to dla kobiet już odartych z godności i prawa do indywidualizmu miał istotne znaczenie.
"Przede mną weszła jakaś pani, a może panna, która miała na imię Josette. Jej nazwisko na pewno zaczynało się na "R", bo wchodziłyśmy alfabetycznie. Zobaczyłam ją, jak wychodziła - miała zupełnie ogoloną głowę. Wtedy całkiem podupadłam na duchu, sądziłam, że... No cóż, straciłam wiarę!"
Zainteresował cię ten artykuł? Na łamach portalu WielkaHistoria.pl przeczytasz o tym w jakich warunkach przetrzymywano groźnych kryminalistów w przedwojennej Polsce.
"Wciąż nago, musiałyśmy iść do dentysty"
Po usunięciu włosów kobiety trafiły pod prysznic. "Naprzemienne strumienie lodowatej wody i wrzątku" - streścił Boris Golzio w autorskim komentarzu do Kronik Francine R. - "Nadzorczynie z SS biły te, które usiłowały się odsuwać".
"Potem, wciąż nago, musiałyśmy iść do dentysty" - kontynuowała swoją opowieść więźniarka. Nie na badanie, ale w celu usunięcia każdej wartościowej protezy.
"Ja wtedy miałam jeszcze swoje własne zęby, ale tym kobietom, które miały złote zęby, wyrywano je w całości. Zabierali wszystko, co było ze złota. Jeśli któraś nosiła okulary, nieważne, stara czy młoda, też musiała je oddać. Były tam całe sterty okularów. Nigdy nie widziałam takiej masy biżuterii! Nie wiem, co oni z tym robili, ale te rzeczy nie powinny tak leżeć w stertach".
Dopiero, gdy wszystkie opisane czynności dobiegły końca, gdy kobiety ograbiono i zmuszono do czekania godzinami na dworze, strażnicy skierowali pół tysiąca więźniarek do baraków. Ale i wtedy nie okazali im za grosz litości.
"Mogłyśmy wejść do środka. Ale zabronili nam odkręcać krany..." - opowiadała z goryczą Francine, mająca za sobą kilkudniową podróż niemal bez dostępu do wody. - "Wiele z nas mdlało z pragnienia, zmęczenia i w ogóle przez to wszystko".
Kwarantanna i trupy
Na koniec kobiety otrzymały więzienne stroje. Nadano im także numery. Nie były one, jak w Auschwitz, tatuowane, ale tylko naszyte na pasiak. "Kobiety z transportu, który wyruszył 13 maja 1944 i dotarł na miejsce 18 maja, otrzymały numery od 38 768 do 39 903" - podał Boris Golzio.
Więźniarki czekała 40-dniowa kwarantanna. Już w jej trakcie miały jednak rozpocząć morderczą pracę dla dobra Rzeszy. Francine nakazano, by rozbierała trupy nieszczęśniczek zmarłych i zamordowanych w obozie. "Niektóre jeszcze się ruszały" - wspominała. I podkreśliła, że nie dano jej żadnego wyboru: "Kto odmawiał rozbierania trupów, wkrótce sam do nich dołączał i kończył w płomieniach krematoryjnego pieca".
Zainteresował cię ten artykuł? Na łamach portalu WielkaHistoria.pl przeczytasz o tym w jakich warunkach przetrzymywano groźnych kryminalistów w przedwojennej Polsce.
Kamil Janicki - historyk, pisarz i publicysta, redaktor naczelny WielkiejHISTORII. Autor książek takich, jak Damy polskiego imperium, Pierwsze damy II Rzeczpospolitej, Epoka milczenia czy Damy złotego wieku. Jego najnowsza pozycja to Damy przeklęte. Kobiety, które pogrzebały Polskę (2019).