Sołowki - tak nazywało się piekło

 Tysiące więźniów zmuszano do nadludzkiego wysiłku. Opornych karano karcerem, obcięciem racji żywnościowych bądź – dla przykładu – zabijano. W sumie zginęło tu ok. 10 tys. osób /East News
Reklama

Głodzeni, bez opieki lekarskiej, trzymani jak zwierzęta w izolatkach cierpieli od chorób i zimna. Zmuszani przez sadystycznych strażników do katorżniczej pracy w imię obłąkańczych komunistycznych idei, padali jak muchy.

Miliony ludzi trafiły do GUŁagów (Gławnoje Uprawlenije Łagieriej - Główny Zarząd Obozów), sieci miejsc przymusowej pracy, która pod koniec lat 30. oplotła cały Związek Radziecki. Zbrodniczy system odczłowieczał więźniów jeszcze w latach 50. Trafiali do niego polityczni, kryminaliści, mężczyźni, kobiety, nawet małe dzieci. Łagry były częścią bolszewickiego terroru, który zalecał Włodzimierz Lenin, a "twórczo" rozwinął Józef Stalin. 

Obozy pracy stały się jednym z filarów radzieckiej gospodarki, która starała się dogonić kraje Zachodu. Dostarczały surowców, a więźniów wykorzystywano w rolnictwie i przemyśle, w tym na największych budowach, takich jak Kanał Białomorski, które miały pokazać potęgę komunistycznego "raju". Wyrastały one jak grzyby po deszczu, szczególnie w latach 1937-38, kiedy nastał Wielki Terror i aresztowań dokonywano na niespotykaną skalę. 

Reklama

Obłędu nie powstrzymał nawet wybuch II wojny światowej, bo darmowych rąk do pracy potrzebował przemysł zbrojeniowy. Od roku 1929 do śmierci Stalina w 1953 przez obozy przeszło około 18 milionów ludzi. O tylu mówią szacunki, bo dokładnej liczby ofiar szaleńczego systemu prawdopodobnie nigdy już nie poznamy. 

Słon, czyli śmierć

Najsłynniejszym z nich, o ile to słowo jest właściwe, był ten pierwszy, położony w Zatoce Onega na Morzu Białym na Wyspach Sołowieckich. Obóz Specjalnego Przeznaczenia (SŁON) założony w 1923 roku z inicjatywy Józefa Unszlichta, polskiego i sowieckiego działacza komunistycznego, od początku zyskał ponurą sławę, stając się symbolem okrutnego systemu.

Miejsce położone między Jeziorem Świętym a Zatoką Pomyślności na Morzu Białym, gdzie kilka wieków wcześniej mnisi założyli pustelnię, wybrano nieprzypadkowo. Klimat jest tam fatalny, latem słońce prawie nie zachodzi, zimą dzień trwa tylko dwie godziny. Z trudem wytrzymują to najsilniejsi psychicznie. O ucieczce nie było co marzyć, temperatura wody latem nie przekracza kilku stopni, w pozostałych miesiącach morze przy brzegu nie zamarza. Dzięki tym "walorom" Sołowki stały się idealnym miejscem odosobnienia, wykorzystywanym przez prawosławnych mnichów. Potem carat zsyłał tam swoich przeciwników i heretyków, ale dopiero bolszewicy rozkręcili "więzienny interes". 

Przed nastaniem komuny w ciągu czterech wieków więziono w monastyrze 300 osób, a przez niecałe 20 lat działania SŁON przez Sołowki przewinęło się kilkaset tysięcy skazańców. Pierwsi trafiali do upiornego miejsca polityczni wrogowie bolszewików- mienszewicy, anarchiści, białogwardziści.

Dołączyli do nich wkrótce duchowni i pospolici przestępcy, których umieszczano w budowanych naprędce barakach i ziemiankach. Dla najgroźniejszych były karne izolatki, na które zamieniono pustelnie mnichów. Wszystkich zagnano do roboty przy wyrębie lasu, połowach i obróbce wodorostów zwanych morską kapustą oraz do prowadzenia gospodarstw rolnych, które pracowały na potrzeby łagru. 

Jedzenie było podłe, podobnie jak klimat, co sprawiało, że wśród zeków, jak określano więźniów, szerzyły się choroby. Obóz musiał się stale rozrastać, bo na Sołowki zsyłano kułaków, przeciwników kolektywizacji i skazanych za kanibalizm w czasach sztucznie wywołanego wielkiego głodu na Ukrainie w latach 30. 

Polak na Sołowkach

Wśród zeków byli również Polacy. Jednym z nich był policjant Joachim Biłas, który na swoje nieszczęście w 1923 roku zabłądził podczas pełnienia służby w terenie przygranicznym koło Nieświeża i wpadł do bagna. Uratowali go sowieccy pogranicznicy, którzy aresztowali go za nielegalne przekroczenie granicy. Polak dostał pięć lat łagru i cały wyrok przesiedział na Sołowkach. 

Paradoksalnie, trafiali tam również ludzie sowieckiego aparatu terroru, w tym oficerowie tajnej policji politycznej NKWD, których "czyszczono" co pewien czas za rzekome zdrady. Odstawiano też z góry narzuconą liczbę wrogów, których należało natychmiast rozstrzelać. Sołowki stały się poligonem doświadczalnym, na którym testowano wytrzymałość więźniów i sprawność ich "opiekunów", okrutnych strażników i demonicznych komendantów. 

Jak wyglądała egzystencja na końcu świata? Więźniowie wspominali, że była ona horrorem, a panami życia i śmierci - obozowi komendanci. Pierwszym naczelnikiem największego w latach 20. sowieckiego obozu koncentracyjnego był Fiodor Iwanowicz Eichmans. 

Zasłynął jako spec od wymyślania więźniom tak durnych zajęć, jak przerzucanie kamieni z miejsca na miejsce, liczenie ptactwa czy śpiewanie godzinami Międzynarodówki. Było to nużące dla zeków, przynajmniej jednak mogli przeżyć. 

Krwawe rządy Frenkla

"Laba" skończyła się z nastaniem Naftalija Frenkla. To wyjątkowa kreatura - w 1923 roku aresztowano go za "nielegalne przekraczanie granicy", dostał 10 lat ciężkich robót i wylądował na... Sołowkach. Jakimś cudem jednak awansował z więźnia na członka kierownictwa obozu, a jego walory dostrzegli nawet czołowi czekiści w stolicy ZSRR. 

Ściągnięty do Moskwy, miał osobiście wyłożyć Stalinowi filozofię funkcjonowania gułagów. Kierował się on zasadą, że z więźnia trzeba wycisnąć wszystko w ciągu pierwszych trzech miesięcy - potem do niczego się już nie będzie nadawał. Według Aleksandra Sołżenicyna, autora utworów o komunistycznym systemie zniewolenia i terroru, to Frenkl stworzył system kotłów, który uzależniał racje żywnościowe od uzyskania przez więźnia norm pracy. Bo dla niego liczyła się tylko wydajność, poza nią nic nie miało w obozie znaczenia. 

Przypisuje się mu zniesienie podziału na więźniów kryminalnych i politycznych. Po wdrożeniu zasad Frenkla SŁON ożył i stał się ogromnym kombinatem, który nie tylko produkował drewno na eksport, hodował bydło, ale posyłał też zeków do robót przy budowie dróg, kolei, elektryfikacji itp. Było to najbardziej upiorne miejsce na świecie, w którym strażnicy dawali upust swoim zwierzęcym instynktom. 

Śmierć na pieńku

Jedną z najbardziej popularnych i okrutnych była zabawa zwana "pieńkami". Rozbierano więźnia do naga i przywiązywano do pniaka. Jego ciało momentalnie pokrywała chmara komarów, przed którymi nieszczęśnik nie mógł się obronić. Wielu konało godzinami w straszliwych męczarniach z powodu wykrwawienia. 

Gdy więźniowie byli już niemal kompletnie pozbawieni krwi, syte komary z trudem podrywały się do lotu. O szczęściu mogli mówić ci, których męki skrócił zawał serca. Zimą strażnicy oblewali nagiego skazańca wodą. Inna wersja "pieńka" polegała na przywiązaniu zeka do solidnego polana i zrzuceniu go ze schodów do jeziora. Po drodze nieszczęśnik musiał pokonać 365 stopni. Zabawiano się też wrzucaniem więźnia do bagna, by pogrążył się po szyję i stał w szlamie całymi godzinami. "Laboratorium" sowieckiego systemu karnego pracowało na pełnych obrotach. 

W Sołowkach testowano nowe systemy traktowania więźniów, wykorzystywania ich do pracy, poszukiwano metod fizycznego i psychicznego wykańczania zeków. Skazańcy przez cały czas musieli być czymś zajęci, żeby - jak tłumaczyli strażnicy - nie zgłupieć od bezczynności i by nie przyszło im do głowy uciekać z "raju" lub marzyć o buncie. 

Tylko raz doszło do rewolty na Sołowkach - było to na początku istnienia obozu, ale szybko i brutalnie ją zdławiono. Znów zapanował porządek i zwyrodnialcy w mundurach mogli wymyślać kolejne sposoby dręczenia więźniów.

Resocjalizacja

Nikt przy zdrowych zmysłach nie był w stanie wyobrazić sobie warunków, w jakich przyszło żyć zekom. Nikt też nie potrafił opisać obozowego dramatu, poza tymi, którzy przeżyli piekło i doczekali czasów, w których mogli wreszcie opowiedzieć prawdę o Sołowkach. 

M. Nestierow: To najbardziej piekielne miejsce na świecie. 

O. Wołkow: ...na moich oczach strażnicy katowali ludzi, zabawiali się, nakazując im uciekać, chować się, by potem polować na nich i strzelać jak do zwierząt. Ci na wieżyczkach strażniczych walili z karabinów do przypadkowych więźniów na placu. Kiedyś strażnik zdzielił kolbą wychudzonego zeka, ten padł w kałużę i na swoje nieszczęście chciał się podnieść. Została z niego tylko krwawa miazga.

I. Zajcew: ...staraliśmy się swoimi ciałami ogrzewać lodowate ściany baraku, bo nie można było z zimna zasnąć. 

B. Sederkholm: ...musieliśmy wchodzić po szyję do lodowatej wody i wyciągać gołymi rękoma śliskie bale na brzeg. To była najgorsza tortura, marzyliśmy o szybkiej śmierci, bo tylko ona mogła uwolnić od cierpienia. 

E. Sołowiew: ...strażnicy zmuszali więźniów do jedzenia odchodów, a tych, którzy wzywali Boga na pomoc, rozebrano do naga i ukrzyżowano. 

A. Piszczalnikow: ...zmuszali nas do przetaczania potężnych głazów po placu z miejsca na miejsce. Nie mieliśmy nic do pomocy, tylko poranione, gołe ręce. 

W. Dworzecki: ...wszędzie walały się porzucone jak ścierwo nagie trupy, które zimą zamarzały w nienaturalnych pozach. 

W. Chechowski: ...strażnicy nie starali się nawet ukrywać trupów zabitych przez nich więźniów. 

J. Danzas: ...każdego niemal dnia grupa więźniów z dużymi hakami w dłoniach zbierała z ziemi ciała tych, którzy padli z wycieńczenia lub zostali zabici. Niektórzy z uprzątających starali się choć na chwilę przytulić do leżących ciał, jak do materaców, bo były jeszcze ciepłe. 

Zupełnie odmienny obraz życia w tym piekle przedstawiała Rosjanom propaganda. Film Sołowki z 1928 przedstawiał obóz sołowiecki jako spokojne miejsce, w którym poprzez pracę resocjalizowano więźniów. Zleceniodawcą tego "dzieła" było szefostwo bezpieki. 

Gorki chwali Łagier

Rok później Sołowki odwiedził pisarz Maksym Gorki. W opublikowanym w gazecie "Izwiestia" artykule wychwalał "humanitarną politykę edukacji przez pracę" prowadzoną w obozach bezpieki.

"Było dla mnie oczywiste, że takie ośrodki są potrzebne, przede wszystkim z powodu metod, które wychowywały więźniów" - pisał piewca komunizmu. Jakże odmienny, wstrząsający obraz nakreślił Sołżenicyn w słynnej książce Archipelag GUŁag, wydanej na Zachodzie w 1973, a w Rosji dopiero w 1989 roku, choć wcześniej krążyła ona w drugim obiegu. 

Sam autor nie poznał Sołowek. W 1945 roku skazano go na 8 lat obozów pracy i większość kary odbywał w centralnej części Rosji europejskiej. Jego książka jest świadectwem zbrodniczego systemu, który stworzył GUŁag - "archipelag" obozów koncentracyjnych i obozów pracy. W panujących tam warunkach dobro straciło sens, twierdził Sołżenicyn, opisując historię chłopca, który po tym, jak opowiedział Gorkiemu prawdę o Sołowkach, został rozstrzelany. 

Dziś nikt nawet nie pamięta jego imienia, za to z odrazą wspomina się wspaniały obraz obozu pozostawiony przez pisarza. Gorki nie wiedział, że po jego wizycie rozstrzelano pół setki więźniów, głównie byłych oficerów cara i białogwardzistów. A kilka miesięcy później wizytowała obóz komisja bezpieki, by zbadać sygnały o nadużyciach. Efekt? 16  osób skazano na śmierć, a 38 otrzymało wyroki od 2 do 10 lat łagrów. Pod koniec 1936 rozpoczęto  "wygaszanie" SŁON. 

Nim do tego doszło, sąd w Leningradzie skazał na najwyższy wymiar kary 1627 więźniów obozu, z czego 1111 rozstrzelano. Jakiś czas potem ten sam sąd polecił zabić następnych 509 skazanych. Pozostałych przy życiu zeków rozwieziono w 1937 roku po innych obozach pracy, na wyspie stało tylko nowo zbudowane więzienie o przerażającej nazwie STON (jęk, wycie). Zakład funkcjonował dwa lata, zlikwidowano go 2 listopada 1939 roku. Archipelag Sołowiecki trafił w ręce Floty Północnej, która stworzyła tam bazę marynarki wojennej. 

Po śmierci Stalina w marcu 1953 roku uznano, że GUŁag był nieekonomiczny. Kontrola przeprowadzona na polecenie partyjnej wierchuszki wykazała, że zyski z pracy więźniów były niższe od kosztów ich utrzymania i GUŁag postanowiono zlikwidować. 

Dziś Wyspy Sołowieckie odzyskują dawny charakter, a centrum archipelagu nadal stanowi monastyr. Obiekt został pieczołowicie odrestaurowany, a w 1992 roku zespół historyczny, kulturowy i przyrodniczy wysp trafił na Listę światowego dziedzictwa  UNESCO. Dzięki pracownikom miejscowego muzeum i takich stowarzyszeń, jak powstały w 1989 roku międzynarodowy Memoriał, Rosjanie coraz lepiej poznają prawdę o upiornym miejscu i dziesiątkach tysięcy ofiar, które pochłonął SŁON.

Świat Tajemnic
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy