Tragedia w Białym Jarze. Lawina grzebała ludzi żywcem

Wszystko trwało zaledwie 48 sekund. Lawina łamała potężne drzewa jak zapałki i grzebała ludzi żywcem pod masą śniegu. W wyniku kataklizmu zginęło 19 osób, a pięć zostało rannych.

Na lawinisku, mimo zagrożenia zejściem kolejnych mas śniegu, pracowało ofiarnie wielu ludzi
Na lawinisku, mimo zagrożenia zejściem kolejnych mas śniegu, pracowało ofiarnie wielu ludziWikimedia Commonsmateriały prasowe
Lawinisko po zakończeniu akcji ratunkowejWikimedia Commonsmateriały prasowe

20 marca 1968 roku w  Karkonoszach była piękna pogoda. Słoneczny dzień zachęcał do wyjścia w  góry. Grupa radzieckich turystów wybiera się na Śnieżkę. Wiedzą, że łatwo nie będzie, bo na szlaku zalega gruba warstwa śniegu. By oszczędzić sobie wysiłku, chcą wjechać kolejką linową na Kopę.

Niestety, wieje silny wiatr, więc wyciąg jest nieczynny. Część turystów rezygnuje. Ci, którzy zostaną na dole, żeby się opalać, ocalą życie. Reszta nie wie, że rusza na spotkanie ze śmiercią.

Śmiertelna pułapka

Wyruszają najkrótszym, ale też najtrudniejszym szlakiem - przez Biały Jar. To zła decyzja: po mroźnej zimie zalegają nad nim potężne masy śniegu. Trzy dni wcześniej lawina zasypała tam siedmiu narciarzy, ale ci zdołali się odkopać.

Turyści - grupa Rosjan, do której dołączyło kilkoro Polaków i Niemców - zapewne o tym nie wiedzą. Ufają swemu przewodnikowi, z którym przyjechali z Warszawy, ale ten nie zna gór i nie jest świadomy zagrożenia.

Przy rozwidleniu szlaku popełnia kolejny błąd: prowadzi turystów łatwiejszą, łagodniejszą ścieżką letnią, zamiast stromą, zimową. Dramat rozgrywa się błyskawicznie: Białym Jarem schodzi z szybkością 200 km/h lawina, która zmiata wszystko na swojej drodze, grzebiąc ludzi pod grubą na ponad pięć metrów warstwą śniegu.

Sekundy od śmierci

Czoło lawiny ma wysokość 15 metrów. Dwie turystki, które od śmierci dzieliły sekundy, relacjonowały potem:

- W tej samej chwili zadymiło, szurnęło mocno śniegiem! Całe zbocze przed nami rusza, rusza cała ściana śniegu wprost na nas! Skaczemy w lewo, w kierunku drzew. Siostra krzyczy: "Lawinaaa! Do drzew! Trzymajmy się!". (...) Zakręt - cel naszej drogi - piętrzy się górą olbrzymich pryzm. Obok, tuż-tuż, suną w wąwóz (głębokość ok. 20 m) masy śniegu. Na naszych oczach wąwóz przestaje istnieć. Bezgraniczne przerażenie i myśl: co z ludźmi, którzy parę sekund temu byli przed nami?!

Ostatnie zwłoki wydobyto spod śniegu dopiero po dwóch tygodniach od zejścia lawinyWikimedia Commonsmateriały prasowe

Ci, którzy ocaleli, wzywają pomoc. Na lawinisko przybywają GOPR-owcy. - Cały czas dochodzili ludzie, którzy chcieli nieść pomoc zasypanym. Była to bardzo trudna akcja, brakowało sprzętu - wspominał jeden z ratowników, Andrzej Brzeziński.

Na uratowanie kogoś żywego praktycznie nie ma szans, ale szukać trzeba. Nikt nie wie, ilu ludzi jest pod śniegiem - by wydobyć ciała, trzeba przekopać kilkadziesiąt tysięcy metrów sześciennych mokrego śniegu (jeden metr waży ok. 800 kg), na dodatek w każdej chwili może zejść kolejna lawina.

Ma temu zapobiec wojsko: żołnierze moździerzami i działami bezodrzutowymi próbują odstrzelić pozostałe nawisy. Bez skutku, ale nowa lawina na szczęście nie schodzi. Ostatnie ciało zostaje wydobyte spod śniegu 5 kwietnia. Łącznie zginęło 19 osób, a pięć zostało rannych.

Spisek obcej agentury?

To, że zginęli obywatele ZSRR i NRD, nadało tragedii wymiar polityczny. Przybyły na miejsce dyplomata radziecki sugerował, że lawina zeszła w wyniku działania zagranicznych szpiegów, których rzekomo widziano w okolicy.

Szeptano też, że ofiarami nie byli przypadkowi turyści, ale ludzie, którzy szukali w Karkonoszach kryjówek ze skarbami ukrytymi przez Niemców w czasie wojny. W miejscu tragedii dla upamiętnienia ofiar postawiono ważący kilkadziesiąt ton monument. Zmiotła go lawina, która zeszła w 1974 roku.

Dziś szlak przez Biały Jar jest zimą zamknięty.

Z całej grupy ocalało tylko pięć osób, które odskoczyły do lasu. Wśród drzew masy śniegu traciły swój zabójczy impetWikimedia Commonsmateriały prasowe
Świat Tajemnic
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas