USS "Indianapolis". Walka przeciw rekinom

USS „Indianapolis” uczestniczył we wszystkich największych operacjach na Pacyfiku, ale to nie dzięki nim znalazł miejsce w historii. Zapamiętano go przez tragiczne okoliczności zatonięcia i walkę rozbitków z setkami rekinów, które pożerały ich żywcem.

article cover

USS Indianapolis. Walka przeciw rekinom

Admirał floty Ernest King szukał kozła ofiarnego. Znalazł go dość szybko w postali nielubianego przez siebie dowódcy okrętu - komandora Charlesa B. McVay’a III. Niechęć do rodu McVay King miał jeszcze z czasów akademii, kiedy ojciec komandora McVay’a przyłapał młodego Kinga na próbie wprowadzenia na pokład okrętu prostytutek. Teraz przyszła pora na zemstę.  

Komandora Charlesa Butlera McVay’a III, postawiono przed sądem wojskowym pod zarzutami niepłynięcia zygzakiem, co miało zwiększyć ryzyko trafienia i niewłaściwego zorganizowania akcji opuszczenia okrętu. Pomimo, że świadkowie, łącznie ze ściągniętym specjalnie z Japonii kmdr por. Hashimoto, zeznawali na korzyść McVay’a, to sąd, prawdopodobnie pod naciskiem Kinga, uznał, że dowódca dopuścił się zaniedbania i ukarano go utratą punktów potrzebnych do awansu.

Wyrok uchylił w grudniu 1945 roku nowy szef Operacji Morskich, Chester Nimitz, choć w ogólnym odczuciu uważano, że do procesu doszło tylko i wyłącznie ze względu na osobiste pragnienie zemsty i próbę zatuszowania własnej nieudolności. Podczas procesu wyszło na jaw, że McVay’owi admiralicja odmówiła eskorty niszczycieli, a podlegli jej oficerowie operacyjni nie zauważyli braku okrętu i zignorowali sygnał SOS. 

Urażony traktowaniem i rozgoryczony McVay odszedł na emeryturę w 1949 roku. Na pożegnanie otrzymał awans na kontradmirała, choć wcześniej wróżono mu znakomitą karierę. Popełnił samobójstwo 6 listopada 1968 roku. Jego byli podwładni cały czas twierdzą, że był on ostatnią ofiarą zatopienia USS „Indianapolis”. 

Wrak okrętu został odnaleziony 18 sierpnia 2017 roku na głębokości ok. 5500 metrów.

Sławek Zagórski
O 12.25 rozbitków zauważono z pokładu bombowca Lockheed Ventura por. pil. Wilbura Gwinna, który prowadził patrol przeciw okrętom podwodnym. Zrzucono tratwę ratunkową i wezwano na pomoc łódź latającą Catalina. Ta przybyła około 15.30. Kiedy pilot, kmdr. Ppor. Robert Marks zobaczył ilość rozbitków, natychmiast wezwał pomoc i wylądował. Na pokład samolotu przyjął 56 rozbitków. Catalina stała się tak ciężka, że woda zaczęła się przelewać przez włazy.  

W tym samym czasie na miejsce tragedii ruszył samowolnie niszczyciel „Cecil J. Doyle”, który na miejsce dotarł w nocy i zapalił reflektory, aby jak najszybciej znaleźć rozbitków. Jeden z reflektorów skierował pionowo w górę, by wykorzystać światło odbite od chmur, dzięki czemu ocalił prawie stu marynarzy.  

Kolejne okręty dotarły dopiero następnego dnia, po uzyskaniu zgody dowództwa. Uratowano zaledwie 316 osób, w tym dowódcę. 879 marynarzy zginęło. Była to największa pojedyncza strata w historii amerykańskiej marynarki. Uratowani zostali przewiezieni na pokładzie statku szpitalnego USS „Tranquility” do Stanów Zjednoczonych. Nie był to jednak koniec tej historii.
Walcząc z przerażeniem, rekinami, pragnieniem i gorącem, marynarze oczekiwali na ratunek, który wciąż nie nadchodził. Najwcześniej dało o sobie znać odwodnienie. Już w ciągu pierwszego dnia niektórzy mężczyźni byli tak dręczeni pragnieniem, że zaczęli pić wodę morską, co wkrótce doprowadziło do bolesnej śmierci. To właśnie odwodnienie pochłonęło najwięcej ofiar, wśród tych którzy mieli siłę utrzymywać się na powierzchni przy pomocy kamizelek. Inni umierali z powodu udaru.   

Mijały dni, a pomoc nie nadchodziła. Nikt w porcie w Leyte nie zauważył spóźnienia okrętu. Nikt się nie zdziwił, że okręt nie zameldował się o czasie. Jak się później okazało oficerowie łączności zignorowali także sygnał SOS, nadany z tonącego okrętu, mimo że odebrano trzy wiadomości z pozycją i przyczyną prośby o ratunek. Pomoc nadeszła przez przypadek.
Rano przerażeni marynarze dostrzegli dziesiątki rekinich płetw grzbietowych. Na Pacyfiku niebezpieczeństwo ze strony rekinów było brane pod uwagę od początku wojny. Już w lipcu 1942 roku rozpoczęto badać możliwość opracowania środka odstraszającego rekiny. W wielu eksperymentach wykorzystano wiele różnych substancji i kombinacji substancji. Ostatecznie zdecydowano się na formułę, która dawała najlepsze wyniki - połączenie octanu miedzi z czarnym barwnikiem. Zaproponowano przymocowanie pojemników z tą mieszanką do kamizelek ratunkowych.  

Na nieszczęście dla marynarzy na pokładzie USS „Indianapolis”, marynarka wojenna nie wydała im żadnego z tych środków odstraszających. Co ciekawe były później używane aż do lat 70., w tym na sprzęcie NASA.   

Wygłodniałe rekiny przyciągnęła krew rannych i zabitych marynarzy. Ryby zaczęły podgryzać ciała unoszące się na powierzchni. Rozpływająca się w oceanie krew wkrótce zaczęła przyciągać coraz więcej rekinów. Dość szybko rekiny zwróciły uwagę na żywych. Ci, którzy byli ranni, nie mieli większych szans w starciu ze zwierzętami. Wbrew pozorom rekiny nie miały na koncie zbyt wielu ofiar, choć nikt nie podjął się dokładnego oszacowania ich faktycznej ilości. Ostrożniejsze szacunki mówią o kilkudziesięciu, mniej ostrożne i te wliczające pożarte ciała mówią o nawet 150 ofiarach rekinów.  

Na zdjęciu scena z filmu "USS Indianapolis: Men of Courage"
+6
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas