Copyright trolling się nie opłaca. Internauci pozywają prawników

W Polsce wyciąganie pieniędzy od internautów, którzy mogli – ale nie musieli – ściągnąć film, dopiero się zaczyna. W Stanach Zjednoczonych to już jest nieopłacalny biznes. Jedna z firm, które stosowały copyright trolling, doczekała się pozwu zbiorowego.

Ugoda zawarta z kancelarią nie chroni przed odpowiedzialnością karną.
Ugoda zawarta z kancelarią nie chroni przed odpowiedzialnością karną.stock.xchng

Polacy w ostatnich miesiącach poznali zupełnie nowe pojęcie: copyright trolling. Po tym jak prawnicy rozesłali dziesiątki tysięcy wezwań do zapłaty odszkodowania za ściągnięcie z torrentów polskich filmów, takich jak "Obława", "Drogówka" czy "Wałęsa", strach padł na internautów. Co robić – płacić dla świętego spokoju czy ignorować pisma od prawników? Zrezygnować całkiem ze ściągania filmów czy po prostu bardziej się pilnować? Z jednej strony, wiadomo, Polacy piracą na potęgę. Z drugiej, nawet jeśli jesteśmy sami częściowo winni tego, co się dzieje, mamy wrażenie, że kancelarie prawne posuwają się za daleko. Bo czy uczciwe jest wysyłanie wezwania do zapłaty właścicielce kawiarni, która udostępnia Wi-Fi klientom?
 
Państwa zachodnie, w szczególności Stany Zjednoczone, już to wszystko przerabiały. Sędziowie już dawno odmówili skazywania kogokolwiek za piractwo na podstawie tak słabego dowodu, jak adres IP. Co więcej, internauci właśnie zaczynają dochodzić swoich praw.
 
Pozew zbiorowy przeciwko prawniczym trollom 

Dziennik Internautów pisze, że Rightscorp, firma, która wysyłała do osób uznanych za piratów maile, żądając wpłacenia 20 dolarów za każde rzekome naruszenie prawa, doczekała się pozwu zbiorowego. Wszystko dlatego, że jej pracownicy posuwali się zdecydowanie za daleko w ściganiu naruszeń - potrafili nękać ludzi telefonami czy wmawiać im, że jeśli nie zapłacą, zostaną odcięci od internetu. Pozyskiwanie danych osób, które korzystały z torrentów, też było na granicy prawa.
 
Internauci w końcu się postawili i wspólnie pozwali Rightscorp, wymieniając w pozwie wszystkie naruszenia, których dopuściła się firma. Czyli zrobili dokładnie to, co Polacy zastraszani przez Pobieraczka. Czy da się wygrać w sądzie z prawnikami trollami? O tym dopiero się przekonamy, ale już teraz wyraźnie widać, że internauci wcale nie stoją na straconej pozycji i że nie ma powodu, aby za cokolwiek płacić. Zwłaszcza jeśli nigdy niczego się nie ściągnęło – tak, takie osoby też znajdują się na listach "piratów".
 
Czy ten biznes rzeczywiście się opłaca?

Co ciekawe, copyright trolling wcale nie wygląda na dobry biznes. Artur Glass-Brudziński z kancelarii, która zajmuje się tym w Polsce, powiedział "Dziennikowi", że tylko kilka procent osób, do których wysłano wezwania, zdecydowało się zapłacić odszkodowanie. Pozostali czekają na dalszy rozwój wypadków, ignorując pisma z kancelarii.
 
Dziennik Internautów pisze, że w USA Rightscorp też nie zbił na swojej działalności kokosów. Firma przynosi straty, bo najwyraźniej ściganie piratów wiąże się ze zbyt dużymi wydatkami, żeby to się opłacało. Wyraźnie widać, że ten skok na kasę po prostu nie wyszedł. I nie sądzę, aby w Polsce miało to się skończyć inaczej. Zwłaszcza że coraz więcej osób jest świadomych, że ugoda zawarta z kancelarią nie chroni przed odpowiedzialnością karną. Jeśli toczy się śledztwo, prokuratura może nas wezwać, niezależnie od tego, czy zapłaciliśmy "odszkodowanie" jakiejś firmie prawniczej, czy nie.

Marta Wawrzyn

Gadżetomania.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas