RMF 24: Boty wybiorą amerykańskiego prezydenta?

Oprogramowanie, udające aktywność normalnych użytkowników portali społecznościowych może wpływać na wyniki amerykańskich wyborów prezydenckich - przestrzegają naukowcy z Uniwersytetu Południowej Kalifornii (USC) w Los Angeles. Wyniki ich badań, opublikowane w internetowym, zajmującym się bezpieczeństwem w sieci czasopiśmie "First Monday" wskazują, że blisko 20 procent tweetów poświęconych wyborom to dzieło specjalnego oprogramowania, tak zwanych botów. "Pracują" one na rzecz zarówno Donalda Trumpa, jak i Hillary Clinton.

Prof. Emilio Ferrara z USC Information Sciences Institute i USC Viterbi School of Engineering wraz ze współautorem pracy, Alessandro Bessi, wykorzystali do tropienia botów specjalne wyrafinowane oprogramowanie. Przeanalizowali 20 milionów tweetów, poświęconych wyborom i opublikowanych między 16 września, a 21 października. Okazało się, że zaskakująco duża część z nich jest dziełem botów, uruchomionych przez zwolenników Trumpa albo Clinton. Ich jedynym zadaniem jest zakłócenie dyskusji odbywającej się na Twitterze i przechylenie opinii publicznej na stronę ich kandydata. 

Reklama

Na 20 milionów analizowanych wpisów, aż 3,8 miliona, czyli 19 procent, jest prawdopodobnie dziełem botów. Wśród 2,8 milionów użytkowników, "maszyny" stanowią aż 400 tysięcy, czyli 15 procent populacji. Boty rzadziej dokonują oryginalnych wpisów, częściej rozsyłają wiadomości, komentują je i lajkują w ten sposób przyczyniając się do szerszego rozpowszechniania pożądanych przez ich autorów, często nieprawdziwych treści. 

"Aktywność botów może wpływać na dynamikę debaty politycznej na trzy sposoby" - piszą autorzy. "Po pierwsze opinie mogą być głoszone z pomocą podejrzanych kont, wykorzystywanych w złej wierze i do złych celów. Po drugie, takie działania prowadzą do jeszcze silniejszych politycznych podziałów. Po trzecie nasila się tempo rozprzestrzeniania niezweryfikowanych lub wręcz nieprawdziwych informacji. To oznacza, że prawidłowy przebieg wyborów prezydenckich 2016 roku może być zagrożony" - dodaje. 

Co ciekawe, boty uruchomione na potrzeby kampanii Donalda Trumpa, zajmują się głównie kampanią pozytywną, pochwałą jego samego, podczas gdy boty na usługach kampanii Hillary Clinton rozsyłają pół na pół informacje dobre dla niej i kompromitujące dla jej konkurenta. Najwięcej fałszywych tweetów pochodzi ze stanu Południowa Karolina. 

"Poziom wyrafinowania botów uniemożliwia identyfikację ich autorów, nie ma jednak wątpliwości, że zarówno amerykańskie partie polityczne, lokalne i centralne rządy innych krajów, jak i nawet odpowiednio wyszkolone osoby mogą takie armie społecznościowych robotów tworzyć i nimi sterować" - piszą autorzy. 

Wszystko zaczyna się od założenia konta na Faceboooku czy Twitterze, kradzieży zdjęcia, dodaniu fikcyjnego nazwiska i sklonowaniu informacji biograficznych z jeszcze innego konta. Potem bot może już sam zamieszczać wpisy, rozsyłać wiadomości, komentować je i lajkować. Stopniowo zdobywa coraz większe znaczenie i odbierany jest jako coraz bardziej wiarygodny. Przy odpowiednim poziomie wyrafinowania może nawet zacząć się wdawać w wymianę zdań ze zwykłymi użytkownikami.

Jak można takiego "zaprogramowanego" użytkownika rozpoznać? Naukowcy z USC radzą, by sprawdzić jego godziny aktywności, boty często tweetują i zamieszczają wpisy o dowolnych porach dnia i nocy. Drugi podejrzany sygnał to nadmierna aktywność - prawdziwi użytkownicy rzadko przekraczają dzienny limit 50 do 100 wpisów. Podejrzana bywa znacznie większa liczba obserwowanych niż obserwujących. Wśród dodatkowych sygnałów, które mogą dać nam do myślenia jest niedawna data założenia konta, nazwa użytkownika z przypadkowego ciągu liter i cyfr, znaczna przewaga retweetów nad oryginalnymi wpisami, wreszcie koncentrowanie się tylko na jednym temacie, choćby polityce i niczym innym. 

Grzegorz Jasiński

Informacja własna

RMF24.pl
Dowiedz się więcej na temat: cyberbezpieczeństwo | wybory USA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy