Myśleli, że to deszcz meteorów, a to... części chińskiej rakiety Długi Marsz

Mieszkańcy australijskiego miasteczka Broome na północnym wybrzeżu Australii byli przekonani, że spektakl odbywający się na niebie nad ich głowami to deszcz meteorów, tymczasem prawda była zupełnie inna.

Mieszkańcy australijskiego miasteczka Broome na północnym wybrzeżu Australii byli przekonani, że spektakl odbywający się na niebie nad ich głowami to deszcz meteorów, tymczasem prawda była zupełnie inna.
To nie deszcz meteorów ani pociski... to kosmiczne śmieci! /Glenn Brough /123RF/PICSEL

"Deszcz meteorów", który w poniedziałkową noc rozświetlił niebo nad australijskim miastem Broom, okazał się w rzeczywistości fragmentami chińskiej rakiety spadającymi z orbity. Gromy dźwiękowe towarzyszące zjawisku obudziły dużą część mieszkańców, którzy zdołali udokumentować rozgrywające się nad ich głowami wydarzenia. Większość z nich była przekonana, że oglądają deszcz meteorów, choć nie brakowało również głosów sugerujących, że to pociski.

To nie deszcz meteorów ani pociski, to chińska rakieta

Jak przekonują jednak specjaliści, m.in. astrofizyk Jonathan McDowell z Uniwersytetu Harvarda, nie był to ani deszcz meteorów, ani pociski wojskowe. Jego zdaniem za spektakl na niebie odpowiadają kosmiczne śmieci, a konkretniej fragmenty chińskiej rakiety Długi Marsz 3, wysłanej w kosmos w lipcu ubiegłego roku, płonące w atmosferze. Wykorzystując powszechnie dostępne dane United States Space Command, które śledzi trasy dużych kosmicznych sieci, naukowiec był w stanie to potwierdzić.

Reklama

Rakieta wyniosła w kosmos satelitę komunikacyjnego o nazwie Tianlian, który w rzeczywistości jest satelitą przekaźnikowym, wykorzystywanym przez chińskich astronautów na chińskiej stacji kosmicznej. Ścieżka pokazała, że biegnie na wschód nad punktem wejścia tuż nad Broome i przez północną Australię, więc zarówno kierunek, jak i czas jest właściwy - komentuje.

Podobnego zdania jest astronom Greg Quicke, który wskazuje na to prędkość obiektów. Twierdzi on, że meteory spadają dużo szybciej niż to, co oglądaliśmy na australijskim niebie i składania się ku teorii, że były to kosmiczne śmieci płonące w ziemskiej atmosferze.

Co więcej, Jonathan McDowell dodaje, że jego zdaniem bardzo prawdopodobne jest, że fragmenty rakiety przetrwały lot i można je znaleźć gdzieś w okolicy, szczególnie że dosłownie kilka tygodni części innej chińskiej rakiety spadły na indyjski Gudźarat. Wskazuje też, że jest to problem, którego skala będzie tylko rosnąć, bo o ile tym razem mamy do czynienia z fragmentami rakiety starszej generacji Długi Marsz 3, to już niebawem zostanie ona powszechnie zastąpiona przez większy Długi Marsz 5B.

Ten zostawia na orbicie większy stopień, co oznacza potencjalnie również większe fragmenty spadające z nieba na ziemię, jak te w przeszłości zagrażające mieszkańcom Afryki. Bo choć kosmiczne agencje zawsze tak celują z wchodzeniem w  atmosferę fragmentów rakiet, by te spadały ewentualnie na niezamieszkałe tereny, to jak pokazują przykłady z Afryki i teraz z Australii, nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem:

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: astronomowie | Długi Marsz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy