​Całowanie krzemu, czyli filematologia stosowana [felieton]

Minuta całowania to dwie spalone kilokalorie. Podczas jednego głębokiego całusa wymieniamy do miliarda bakterii. Rekord w długości pocałunku to blisko 60 godzin. Nawet 90 proc. mężczyzn potrafi ze szczegółami opisać swój pierwszy pocałunek w życiu. 28 listopada - mało kto wie, że tego dnia przypada dzień pocałunku.

Pocałunek - co tak z pozoru błaha czynność mówi o każdym z nas?
Pocałunek - co tak z pozoru błaha czynność mówi o każdym z nas?123RF/PICSEL

Znakiem czasu jest, że jedna z najbardziej intymnych czynności, jaką między dwojgiem osób jest pocałunek, doczekała się wersji mobilnej. Japończycy - jak to oni - jakiś czas temu zaproponowali maszynę do całowania. Intencja? Oczywiście - słanie pocałunków na odległość. W dobie dużej ruchliwości społecznej wydaje się to nawet uzasadnione. Aparat do zdalnego całowania kształtem przypomina średniej wielkości głośnik komputerowy. W środku (na wysokości ust) znajduje się coś na kształt obracającej się, wygiętej rurki. W gruncie rzeczy jest to joystick, którym manipuluje się przy użyciu języka. Całość wystarczy po prostu objąć wargami i... start.

Joystick zbiera w tym czasie kluczowe dane o prędkości, kierunku i nacisku, z jakim nasz język wykonuje stosowne ruchy. Następnie cały zestaw takich impulsów przesyła się pod wybrany adres. Po drugiej stronie kabla wystarczy zasiąść przed drugim modułem, wziąć do ust analogiczną końcówkę i... właśnie całujesz się zdalnie.

Tyle na ten temat Daleki Wschód. Świat Zachodu, pod wodzą uczonych z City University of London opracował niedawno Kissengera, czyli pocałunkową aplikację na smartfon. Telefon wystarczy podłączyć do stosownej silikonowej nakładki - odpowiednika japońskiej wirującej rurki. Nafaszerowana sensorami krzemowa powierzchnia pobiera stosowne parametry i śle je do drugiej nakładki, do której po prostu wystarczy przyłożyć wargi i poddać się stosownym wibracjom.

Kissenger nie bez powodu odwołuje się w nazwie do Messengera. Przesłany całus można bowiem zarchiwizować i wielokrotnie odtwarzać. Póki co ani japoński joystick, ani Kissenger nie zawojowały świata, co sugeruje, że do satysfakcjonującego całowania potrzeba użytkownikom czegoś więcej.

Podobne pomysły sugerują, że pocałunek jest czymś oczywistym, powszechnym, ale i potrzebnym.

Nie jest to do końca prawdą. Choć obecny w naszym codziennym życiu, pocałunek wcale nie jest zjawiskiem tak powszechnym, jak mogłoby się wydawać. Niewykluczone, że kultura masowa uczyniła go znanym i rozpoznawalnym - w teorii. Od teorii do praktyki wiedzie jednak dłuższa droga, którą kultur potrafi nam nieźle skomplikować. I nie mam tu wcale na myśli krajów Bliskiego Wschodu, Indii czy Indonezji, gdzie całowaniem się w miejscu publicznym wciąż można napytać sobie niezłej biedy (grzywna a nawet więzienie).

Okazuje się, że w niektórych społecznościach Ameryki Środkowej czy Afryki Subsaharyjskiej, na Nowej Gwinei, wśród niektórych ludów Amazonii całowanie "z języczkiem" w ogóle nie zostało wynalezione. Tamtejsze ludy przywiązanie okazują sobie po prostu tuleniem lub całowaniem "na Eskimosa". Przed epoką geograficznych odkryć całowanie było również zupełnie obce ludom Australii i Oceanii. Z zachowanych źródeł wynika też, że wielu przedstawicieli tradycyjnych plemion bardziej skłonnych było - po prostu - do wzajemnego lizania po twarzach. Można i tak.

I tu już jesteśmy trochę bliżej możliwego wyjaśnienia pochodzenia pocałunków. Wzajemne lizanie bliskie jest już wymianie krytycznych danych i rytuałom poznawania się, o czym wie wiele gatunków ssaków. W annałach filematologii - nauki o całowaniu, która czerpie swój interdyscyplinarny dorobek z biologii, socjologii, antropologii a nawet historii - wyczytać możemy, że to, czy pocałunek nam "smakuje", w znacznym stopniu związane jest z obecnością w ślinie białek MHC, a więc struktur kluczowych do ustalania zgodności tkankowej, co ma znaczne przełożenie na odporność organizmu.

Według filematologów, smaczniejsze są te pocałunki, w których zestawy białek MHC bardziej się różnią. Większa różnorodność to większa odporność potencjalnego potomka. Całkiem możliwe, że przekłada się to właśnie na jakość pierwszego pocałunku, który staje się wcale trafnym prognostykiem przyszłości związku. W końcu trudno wyobrazić sobie dłuższą relację, w której ktoś słabo lub po prostu źle całuje.

Sam pocałunek wywodzi się prawdopodobnie z gestu karmienia z ust do ust. Jest to praktyka obecna wśród ssaków, która z jednej strony ułatwia młodym trawienie, z drugiej - zbliża do siebie osobniki. Wśród nietoperzy wampirów całkiem powszechny jest "zwyczaj" dzielenia się przetrawionym pokarmem z towarzyszami, którym ostatniej nocy nie poszczęściło się na łowach. Odwzajemnienie się następnym razem skutecznie cementuje relację.

Ale do cementowania relacji nie potrzebujemy już koniecznie pokarmu. Całują się szympansy, jeżozwierze a nawet słonie - które po prostu pakują sobie trąby do paszczy. U wyższych naczelnych, w tym u ludzi dotykanie ustami nabrało dodatkowo seksualnego podtekstu. Nasi najbliżsi krewni - bonobo - całują się często i nie stronią od pocałunków "z języczkiem", co więcej, zdarza im się obcałowywać całe ciała, z czego wysnuć można wniosek, że predyspozycję do całowania się mamy, przynajmniej w części, w genach.

A jeśli mamy coś w genach, prawdopodobnie miało to przełożenie na kondycję potomstwa. Osobniki, które lubią i potrafią się całować w jakiś sposób radziły sobie lepiej od tych, którym całowanie szło gorzej lub wcale. Badania zdają się to potwierdzać: więcej pocałunków to więcej zdrowia, mniej stresu, więcej endorfin i lepsza jakość związku.

Wnioski? Nasuwają się same.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas