Cztery kroki do piekła

Nie taki diabeł straszny... To, co z daleka nas przeraża, z bliska tylko czasami jest równie paskudne.

Na dyskotece może być gorzej...
Na dyskotece może być gorzej...

Rafting - wodne rodeo

Górska rzeka może wysadzić z siodła łatwiej niż mechaniczny byk na wesołym miasteczku. Ale da się okiełznać silną ręką. By doświadczyć nowych dreszczyków emocji, pojechaliśmy do Interlaken w Szwajcarii. Głównie dla wygody. Każdy żółtodziób może tu zdobyć swoje pierwsze doświadczenie - niezależnie od płci, sprawności i wyposażenia.

Na pierwszy ogień wybraliśmy rafting, czyli jazdę w pontonach po górskiej rzece. Nie jest to spływ tratwą po Dunajcu - musiałem ostro wiosłować, a i tak znalazłem się za burtą. Zanim jednak doszło do kąpieli, przeszedłem szkolenie na suchym lądzie: zasady bezpieczeństwa, jak trzymać się w łodzi stopami za specjalne uchwyty i jak wiosłować w jednym rytmie z pozostałymi członkami załogi.

Usiadłem na przodzie pontonu. Dzięki temu to ja nadawałem tempo, ale też jako pierwszy i najgłębiej wpadałem pod falę. Będąc za burtą, przypomniałem sobie szkolenie: przyjąłem pozycję na plecach, nogami do przodu, by amortyzować uderzenia o kamienie. No i stopy trzymałem razem, by na tych kamieniach nie rozbić tego, co u mężczyzny najdelikatniejsze.

W naprawdę trudnych sytuacjach przewodnik rzuca linę jak lasso i ściąga załoganta z powrotem do łodzi. Oni zresztą doskonale oceniają, jakich ludzi mają na pokładzie i jak dozować adrenalinę. By pokonać wszystkie przeszkody, musisz wykonywać polecenia kapitana, niezależnie od tego, ile wody wlewa Ci się za kołnierz. Jeśli pracuje cała szóstka, jest szansa na ostrą jazdę. Jeśli ktoś się obija, najlepiej pozbyć się balastu.

ABC raftera

• Sprawdź, czy będziesz miał zapewniony wetsuit, czy musisz zabrać suche ciuchy na zmianę.
• Mokra bawełna gorzej trzyma ciepło niż sztuczne materiały.
• Wiosło trzymasz w pontonie zawsze za koniec. Zmniejszasz w ten sposób ryzyko wybicia zębów kumplowi. Te trudno znaleźć w górskim potoku.
• Kask musi ciasno trzymać się na głowie. Nie na tyle jednak, byś miał oczy szeroko otwarte.
• Kamizelka utrzyma Cię na powierzchni w razie opuszczenia pontonu. W górskiej rzece nie sprawdza się żaden styl pływacki oprócz spływu.

Paragliding - kanapa w powietrzu

Licencja pierwszego pilota wymaga skończenia kursu, ale drugim możesz zostać praktycznie od zaraz. Po raftingu postanowiliśmy złapać trochę powietrza i wybraliśmy się na paralotnię. Oczywiście, nikt przy zdrowych zmysłach nie pozwoliłby mi na samodzielny start. Ale już w tandemie - jak najbardziej.

Wsiedliśmy do zdezelowanego mikrobusu, który wywiózł nas na startową polanę nad miastem (na przykład w Zakopanem starty odbywają się z Nosala lub Kasprowego). Ważącą kilkanaście kilogramów paralotnię razem z uprzężami dla pilota i pasażera niesie się jak plecak. Ale jak komercja, to komercja - piloci sami taszczą ciężary. Czasem nie mają innego wyjścia, bo pasażerami są nawet kilkuletnie dzieci albo wiekowe panie.

Przygotowanie sprzętu i ubranie uprzęży trwa tylko kilkanaście minut. Rozłożona paralotnia dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Nie zadawałem sobie pytania, które kołacze się w głowie przy skokach spadochronowych: co będzie, jeśli się nie otworzy? Z uprzężą wyglądałem jak z przypiętym do tyłka fotelikiem samochodowym w rozmiarze XXL. Ale jak się okazało, był to wygodny fotelik.

Kiedy już spięty z pilotem wystartowałem i wzbiliśmy się w powietrze, miałem na czym siedzieć, a nie wisiałem w uprzęży. By wystartować, wszystko, co musiałem zrobić, to biec, przebierając nogami dopóki dotykałem nimi ziemi. Zadanie o tyle łatwe, że zawsze jest z górki. Musieliśmy się jednak przy tym pochylić mocno do przodu, by paralotnia nie wywróciła nas do tyłu. Przecież, by unieść prawie 200 kilogramów, musi mieć odpowiednią siłę nośną. Tak naprawdę, jedynie goście powyżej 120 kg mogą mieć problemy przy wzbiciu w powietrze. No i szybciej wylądują. Bo im większa waga duetu, tym szybciej się opada. Dlatego jeśli chcesz poszybować dłużej, wybieraj najlżejszego pilota.

Po starcie możesz już rozsiąść się jak na kanapie, podziwiać widoki i robić zdjęcia. 800 metrów wysokości pokonaliśmy w jakieś 10 - 12 minut. Nie udało się pilotowi znaleźć za wielu kominów powietrznych, które wynosiłyby nas do góry (albo już czekali następni klienci). Prędkość pozioma wynosiła około 40 km/h, ale jeśli poprosisz o spiralę, można osiągnąć nawet "90".

Lądowanie to odwrotność startu - przebierałem nogami w powietrzu, do momentu, w którym poczułem ziemię, i przebiegłem kilka metrów. I od razu chciałem wystartować ponownie.

Lekcja latania

• Najlepszy czas do startu jest koło 10. Wtedy masy nagrzanego np. od skał powietrza zapewniają wynoszenie w górę. Wraz z upływem dnia całe powietrze robi się nagrzane i trudniej o wznoszenie.
• Temperatura w górze nie różni się od tej na ziemi, więc wystarczy, gdy do lotu weźmiesz tylko coś, co ochroni Cię przed wiatrem.
• Latanie na paralotni odbywa się zgodnie z regułami prawa lotniczego. Nie zdziw się więc, że jako pasażer dostaniesz przed startem bilet.

Wspinaczka lodowa - trening spidermana

Pewnie z zazdrością patrzysz na gości wspinających się po pionowych ścianach. Możesz robić to samo. Potrzebujesz tylko trochę lodu. Ocieplenie klimatu powoduje, że lodowce robią się coraz mniejsze, ale na szczęście masz jeszcze trochę czasu na spróbowanie lodowej wspinaczki. Frajda tym większa, że by się dostać do takiej ściany, trzeba pomaszerować trochę w rakietach śnieżnych.

Już na miejscu nasz przewodnik, Hanu, zaczyna przygotowywać asekurację. Wchodzi na szczyt tak, jakby miał wyżłobione w lodzie schody, a przecież ściana jest prawie pionowa. Widać, że robi to bez specjalnego wysiłku. Hanu pokazuje technikę wspinaczki. Wchodzi się "na nogach", czekany służą praktycznie tylko do podtrzymania. Wbijasz czekany, unosisz jedną nogę i wbijasz rak pionowo w lód, piętę kierujesz w dół. Druga noga to samo. Prostujesz się i przenosisz pojedynczo do góry czekany. Itd.

Zakładam na plastikowe buty raki i rękawice, bo przejechanie gołymi dłońmi po lodowej ścianie może łatwo skończyć się rozcięciem skóry. Biorę do rąk czekany i próbuję wspinaczki. Próbuję - to dobre słowo, bo okazuje się, że w przeciwieństwie do tego, co pokazywał przewodnik, mnie jakoś te raki nie chcą się trzymać w lodzie. I zawisam co chwila na czekanach wbitych w lód. Dobrze, że sprawdziłem, czy pewnie je wbiłem.

Dopiero po chwili łapię w praktyce to, co w teorii wydawało się takie proste. I zaczynałem piąć się do góry. Kilkanaście metrów takiego wejścia może pozbawić oddechu, tym bardziej, że jesteśmy na wysokości 2 600 m n.p.m. Na szczycie, mimo bliskości lodu, jestem prawie cały mokry. Za to zjazd wymaga dużo mniejszego wysiłku. Prawdę mówiąc, żadnego. Wystarczy zaufać uprzęży, linie i facetowi, który asekuruje cię na dole, odchylić się do tyłu (prawie prostopadle do ściany) i odbijając się nogami od lodu, zjechać.

Jeśli będziesz miał ochotę, to możesz wybrać się do lodowych jaskiń, ale tam niektóre ściany mają aż po kilkadziesiąt metrów wysokości. Po powrocie na parking przekonuję się o jeszcze jednej zalecie lodowca. Piwo zakopane w nim przed wyruszeniem na wspinaczkę miało idealną temperaturę.

Ekwipunek yeti

• Do wspinaczki musisz mieć buty, które umożliwia Ci zapięcie raków. Najlepsze są plastikowe (tzw. skorupy), ale skórzane z twardą podeszwą też spełnia swoje zadanie.
• Wykorzystaj specjalne taśmy w czekanach do zamocowania na nadgarstkach. Będziesz mógł na nich zawisnąć i dać odpocząć zmęczonym dłoniom i ramionom.
• Kask chroni oczywiście w razie upadku, ale osłania przede wszystkim przed lecącymi z góry kawałkami lodu i kamieniami.

Canyoning - wyżymaczka

Skoki w dół, zjazdy na linie, ślizgi, wodospady i wodne wiry. Założę się o każde pieniądze, że to właśnie jest zjeżdżalnia idealna. Skaczesz na bombę albo na płask. Ważne, by wylądować w miejscu, które wskaże przewodnik.

Nie wiem, czy to normalne dać sobą pomiatać i być z tego zadowolonym, ale po 1,5 godziny w wodnej kipieli czułem się naprawdę fantastycznie. Tym razem wybraliśmy się, by pokonać górski potok wpław i wzdłuż. Odcinek, który zajął nam drogą pod górę 20 minut, pokonaliśmy rzeką w dół w 1,5 godziny.

Pierwszy kontakt z wodą o temperaturze 4 stopni wprowadził pewien niepokój, czy aby po powrocie do bazy wszystkie organy będą na miejscu. Podwójna pianka, sporo ruchu i coraz to nowe wyzwania skutecznie chroniły przed wychłodzeniem. Zaczęliśmy od razu z wysokiego pułapu, bo po pierwszym zanurzeniu musieliśmy skoczyć jakieś 5 m w dół. Trochę różni się to od skoku na basenie, bo musisz trafić w koło o średnicy metra. Oczywiście, jeden z przewodników pokazuje, jak wykonać taki skok, ale potem jesteś już zdany tylko na siebie.

Lądowanie po skokach odbywa się na kilka sposobów, w zależności od głębokości i ukształtowania dna. W najgłębszych miejscach możesz skakać na "bombę", ale czasami trzeba wybić się tak, by wylądować płasko na plecach lub brzuchu. Po każdym zniknięciu pod wodą i wynurzeniu musisz od razu dać znać, że jesteś OK i unosisz nad głowę zamkniętą pięść.

W razie jakiegoś nieszczęścia Twoja naturalna reakcja jest wystarczająco jasna dla przewodników. Na pionowych ścianach, gdzie skoki są niemożliwe, korzystamy z przygotowanych wcześniej lin i schodzimy po nich jak komandosi z Gromu (tak się nam przynajmniej wydaje).

W połowie trasy skaczemy w niepozorne wodne oczko. Wpadam pod powierzchnię i czuję, że górska pralka włączyła właśnie wirowanie. Na szczęście przewodnik zna rzekę jak własną kieszeń i wie, kiedy wyciągnąć pomocną dłoń. Ale i tak za każdym razem sprawdza, czy kolejny odcinek jest na tyle bezpieczny, by pokonać go z nowicjuszami.

Tam gdzie to możliwe, robimy tzw. ślizgi, czyli dajemy się porwać nurtowi jak papierowe stateczki. Najważniejsze jest przyjęcie dobrej pozycji; trzeba mocno ścisnąć pośladki, dzięki czemu unikasz obicia kości ogonowej. Po dotarciu do bazy okazało się, że obawy związane z kąpielą w zimnej wodzie były nieuzasadnione - wszystko było na swoim miejscu, chociaż jakby mniejsze.

Instrukcja prania w 4 st. C

• Przed zimną wodą chroni podwójna pianka: spodnie na szelkach i kurtka. Pod spód lepsze są kąpielówki niż bawełniane bokserki.
• Uprząż, która umożliwia bezpieczne korzystanie z lin, ma dodatkowo materiał zakrywający pośladki i chroniący je w czasie ślizgów po potoku.
• Buty chronią stopy przed zranieniem i gwarantują pewniejszy krok na śliskich kamieniach.

Marek Dudziński

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas