Technologia w szkole okiem belfra. Edukacja z duchem czasu czy zbędne gadżety?

Smartfony, tablety, ekrany, elektroniczne tablice... Technologia i elektroniczne gadżety zadomowiły się w polskiej szkole. Ale czy rzeczywiście pomagają w zdobywaniu wiedzy? Czasem mogą też zaszkodzić.

Edukacja w Polsce rozpala ostatnimi czasy opinię publiczną do czerwoności. Jednym z problemów, z którymi polska szkoła mierzy się od intensywnego rozwoju technologii, jest przeładowanie podstawy programowej. W tym przypadku chodzi zarówno o dostęp do wiedzy, która niegdyś była możliwa do przyswojenia jedynie w szkole, oraz nowe odkrycia i uwzględnianie ich w podręcznikach. W tym wszystkim swoje miejsce odnalazła też nowoczesna technologia w postaci rzutników, komputerów czy ekranów dotykowych, które mają uatrakcyjniać i ułatwiać przekaz. Jak to wygląda w rzeczywistości? Tak się składa, że zanim zacząłem pisać o odkryciach naukowych w GeekWeeku, miałem okazję zasmakować życia belfra niemal na wszystkich etapach, od szkoły podstawowej (kl.5-8) przez szkoły ponadpodstawowe (liceum i technikum) po uczelnię wyższą. Jak były belfer może ocenić technologię we współczesnej szkole?

Reklama

Szkoła sprzed ery cyfryzacji

Pozwólcie, że zanim przejdziemy do współczesności, zamieszczę tu kilka zdań o przeszłości. Choć może typowej szkoły PRL-owskiej nie pamiętam, to bez problemu jestem w stanie przypomnieć sobie lata szkolne, gdzie jedynym dostępem do szerszej wiedzy były podręczniki szkolne, książki popularnonaukowe i ewentualnie czasopisma. Wówczas szkoła miała zdecydowanie prostsze zadanie niż dziś. Uczeń miał nauczyć się podstaw wszystkich nauk. Oczywiście nie wszystko z tego było i jest niezbędne do życia. Znaczna część tej wiedzy to po prostu poszerzanie horyzontów. Ale było wiadomo, że jeśli nie przyswoi jej w szkole, później nie będzie miał tylu możliwości.

Z biegiem czasu uatrakcyjnienie przekazania wiedzy odbywało się przez dodawanie kolejnych ładniejszych zdjęć, ilustracji, grafik, wykresów, korzystanie z lepszej jakości atlasów geograficznych i historycznych. Nauczyciele chodzili na lekcję ze swoim zeszytem, w którym była zapisana co bardziej tajemna wiedza i obowiązkowo papierowym dziennikiem.

Później nadeszła era technologii. W klasach pojawiły się komputery jeszcze później rzutniki i w końcu ekrany dotykowe oraz wiele innych zaawansowanych pomocy naukowych. Ale czy rzeczywiście pomagają one w nauce?

Czy uczniowie potrzebują technologii?

Obecna szkoła wbrew pozorom jest niezwykle złożona, a więc i rozwiązywanie problemów jest znacznie bardziej skomplikowane. Zerkając czasem na to, co dzieje się w edukacji widać, że toczy się nieustanny bój o nadmuchaną podstawę programową i korzystanie ze smartfonów szkołach. Pojawiają się zarzuty, iż obecnie każdy ma w zasięgu ręki znacznie większą wiedzę niż wszystkie wcześniejsze pokolenia i obecna szkoła powinna odejść od wkuwania na pamięć, na rzecz umiejętności wyszukiwania tak, aby nie rozszerzać fake newsów.

Odpowiadając na pytanie zadane w śródtytule prostym "nie", ryzykujemy cofnięciem się do edukacji z przełomu XIX/XX w. Z kolei stanowcze tak stwarza zagrożenie pójścia w kolejną skrajność, kiedy szkoła bez elektronicznych wspomagaczy nie będzie w stanie funkcjonować. Wiele osób komentujących obecną sytuację zdaje się zapominać, że skierowanie uwagi na jakiekolwiek skrajności przyniesie więcej szkody niż pożytku. A jak zwykle, prawda leży gdzieś po środku.

Otaczający nas świat w przeciągu zaledwie 30 lat zmienił się radykalnie. Można biadolić, że "kiedyś to było jakoś lepiej", że technologia upośledza społeczeństwo, któremu nie chce się uczyć, bo ma wszystko podane na tacy. Jednak nie zmieni to faktu, że ona jest obecna w naszym życiu i będzie miała na nie coraz większy wpływ. Wystarczy zobaczyć na to, co dzieje się na naszych oczach - rozwój sztucznej inteligencji, operacje chirurgiczne, które przeprowadzane są przez roboty, czy zdalnie na odległość tysięcy kilometrów. Nie można więc uczniów całkowicie izolować w szkole od technologii i zachowywać się tak, jakby jej nie było.

Przedmiotem, który w największym stopniu kojarzy się z technologią jest oczywiście informatyka, to oczywiste. Ale zostawmy ją na boku i weźmy na tapet inny, mniej "komputerowy" przedmiot - przykładowo geografię. Jeśli edukację macie dawno za sobą, pewnie pamiętacie, że często korzystało się z atlasu, ewentualnie co jakiś czas nauczyciele puszczali filmy przyrodnicze. Praktycznie zero technologii. Obecnie nawet do podstawy programowej wprowadzono elementy systemów informacji geograficznej, czyli połączenia map i baz danych (aby się nie rozpisywać zaznaczę tylko, że należą do nich choćby różne geoportale czy Google Maps, gdzie oprócz mapy, są zawarte inne informacje, np. o obiektach typu restauracje, urzędy, sklepy, możemy znaleźć najbliższą drogę, sprawdzić powierzchnię itp.). Dzięki temu kończymy z erą "wymień wszystkie prawe dopływy Wisły" na rzecz podejścia "przeanalizuj, jak zagospodarowanie terenu wpływa na jakość rzek", a to już jest znacznie bliżej zrozumienia problemu choćby zanieczyszczenia Bałtyku czy Odry, z którymi spotykamy się na co dzień. Dzięki ekranom dotykowym, które zaczynają funkcjonować zamiast lub obok tradycyjnych tablic, możemy przeprowadzać pewne analizy (też z wykorzystaniem smartfonów), dzięki czemu uczniowie zdobywają realne umiejętności.

Dostępność ekranów dotykowych i dedykowane im aplikacje mogą ułatwić zrozumienie biologii, chemii czy fizyki. Ale nawet jeśli szkoła ich nie posiada, to zwykły dostęp do dobrego rzutnika umożliwia pokazanie pewnych doświadczeń bez konieczności kupowania drogich pomocy, czy odczynników chemicznych. Niestety realia szkolne są takie, że przygotowanie eksperymentu, odpisanie go i posprzątanie wymaga czasu, a wymóg, aby nauczyciel spędził czas na dyżurze sprawia, że pewnych rzeczy nie przeskoczymy - czasu nie rozciągniemy.

Podam jeszcze jeden przykład - praca w grupach. Dzięki niej uczniowie nie tylko mogą uczyć się danego przedmiotu, ale także szlifować swoje kompetencje miękkie, jak np. umiejętność prezentowania, bycia liderem i inne. Dawniej często takie zadanie kończyło się przepisaniem kilku zdań z podręcznika, narysowaniem ładnego wykresu czy obrazka i przeczytaniem na forum klasy. Wykorzystując wirtualne tablice uczniowie mogą (nawet przy wykorzystaniu smartfonów) opracować dany temat (lub jego fragment), a efekt końcowy wszyscy widzą na ekranie. Co więcej, często można przesłać link, dzięki czemu praca nie zginie, tylko będzie mogła posłużyć podczas powtarzania materiału.

O takich przykładach wykorzystania technologii na poszczególnych przedmiotach szkolnych można byłoby i całą książkę napisać, więc może zostańmy przy powyższych.

Kiedy technologia w szkole to zbędny gażdżet?

Wspomniałem wyżej o coraz powszechniejszych ekranach dotykowych, które mogą zastąpić takie pomoce dydaktyczne, jak choćby tablice. I tu w mojej ocenie może pojawić się pewien dyskomfort. Uczniowie nieustannie wpatrzeni są w ekrany smartfonów. Wystarczy zobaczyć (nie tylko w szkole), na rzędy młodych ludzi, którzy spędzają czas razem i każdy siedzi wpatrzony w ekran swojego smartfona, ewentualnie odrywając się od czasu do czasu, żeby pokazać coś osobie obok. Do tego dorzućmy komputery, telewizory, tablety itd. Czy rzeczywiście tak pomocne będzie, jeśli w szkole, w której uczniowie potrafią spędzać nawet powyżej 40 godzin tygodniowo, będą niemal wszystkie te godziny dodatkowo męczyć wzrok ekranami?

Niestety nasz świat funduje nam natłok zbędnych bodźców, z którymi nasze mózgi nie są w stanie sobie poradzić. Korzystanie z technologii pozwala nauczycielom nie tylko na skuteczniejsze przekazywanie wiedzy, ale także przekazywanie większej ilości informacji. To już nie jest sam tekst, ale kolorowe zdania opatrzone licznymi wykresami, zdjęciami. A wystarczy to opakować w formę slajdów, aby dosłownie bombardować mózgi słuchaczy dodatkowymi danymi.

O ile starsi uczniowie (szkoły ponadpodstawowe) lepiej sobie z tym poradzą, to zaczynanie od najmłodszych lat sprawia, że dzieci są nadmiernie "nakręcane". 

Podsumowanie

Nie da się ukryć, że nowoczesna technologia we współczesnej szkole jest obecna. Wydaje się jednak, że system edukacji sam się uczy, jak nie tylko efektownie, ale i efektywnie wykorzystywać dostępne technologie. Pandemia i zdalne nauczanie były jak otrzeźwiające wiadro zimnej wody, które przyniosło wiele dobrego. Ale ten temat wymaga spokojnych i rzeczowych rozmów w gronie ekspertów, a nie tylko widowiskowego przerzucania się argumentami przez polityków.

***

Bądź na bieżąco i zostań jednym z 90 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Geekweek na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!

***

Co myślisz o pracy redakcji Geekweeka? Oceń nas! Twoje zdanie ma dla nas znaczenie.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: szkoła | technologia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy