Valerian i tysiąc planet kolorytu [recenzja]

"Valerian i miasto tysiąca planet" jest barwnym fajerwerkiem, doskonale wpisującym się w charakter letniego kina rozrywkowego. Bazujący na niezwykle popularnej serii komiksów film, stał się okazją dla Luca Bessona, aby powrócić ponownie między gwiazdy.

„Valerian i miasto tysiąca” planet doskonale eksploruje wątki znane z opowieści rysunkowej. Od pierwszych chwil widać, że między dwójką tytułowych bohaterów wyraźnie iskrzy
„Valerian i miasto tysiąca” planet doskonale eksploruje wątki znane z opowieści rysunkowej. Od pierwszych chwil widać, że między dwójką tytułowych bohaterów wyraźnie iskrzyEast News

Ekranizacja komiksu to zawsze trudne zadanie. Jeszcze gorzej sprawa ma się z długoletnią serią, która jest ważna dla wielu pokoleń. Nie inaczej rzecz się ma z Valerianem, który bawi czytelników już od lat 60. XX wieku. Liczący kilkanaście tomów i krótkich historii cykl na stałe wpisał się w historię komiksu europejskiego.

Na ekranizację trzeba było czekać niezmiernie długo. Na szczęście za jej przygotowanie zabrał się specjalista od niesamowitych kosmicznych historii - Luc Besson. Reżyser i scenarzysta nie pierwszy już raz wybrał się w kosmos. Nigdy nie ukrywał, że jego "Piąty Element" był inspirowany komiksami Pierre’a Christina i Jean-Claude’a Mézières’a. Dlatego ta ekranizacja nie mogła się nie udać.

"Valerian i miasto tysiąca" planet doskonale eksploruje wątki znane z opowieści rysunkowej. Od pierwszych chwil widać, że między dwójką tytułowych bohaterów wyraźnie iskrzy. Ich przygody są zwariowane, nomen-omen przerysowane i pełne niewymuszonego humoru. Jednocześnie film niesie trochę staroszkolny, ale niezwykle ważny antywojenny przekaz.

Cieszy fakt, że do głównych ról nie zaangażowano aktorów z tzw. pierwszej ligi. Dzięki temu, bohaterowie są świeżsi i nie do końca wiemy czego się po nich spodziewać. Bezczelny Valerian i cudowna Laurelina podbijają serca obu płci.

Przygody temporalnych agentów to jednocześnie pokaz doskonałości współczesnych technik filmowych. To wizualny fajerwerk, który zdecydowanie warto obejrzeć na dużym ekranie, a najlepiej w technologii 3D lub IMAX. To jeden z niewielu wytworów współczesnego kina, które doskonale wiedzą, jak wykorzystać możliwości trzeciego wymiaru.

Jeżeli jeszcze nie mieliście okazji zobaczyć  Valeriana i Laureliny w akcji, to nadróbcie to czym prędzej. Nie jest to kino ambitne, ale gwarantuję, że przez cały seans będziecie się świetnie bawić.

Adam Wieczorek

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas