Byłem w rękach porywaczy

- Kłamiesz! - mężczyzna z kałasznikowem wrzeszczy prosto w twarz klęczącego przed nim, skutego kajdankami dziennikarza. Po chwili ktoś naciąga worek na głowę zakładnika, a uszy rozrywa huk wystrzału...

Porywacze cały czas znęcali się nad zakładnikami, zwłaszcza psychicznie /fot. Joanna Frączek
Porywacze cały czas znęcali się nad zakładnikami, zwłaszcza psychicznie /fot. Joanna Frączek

- Gdzie jest ta cholerna kamizelka? - słyszę współlokatora, kiedy obaj w pośpiechu wkładamy buty. Już w biegu dopinamy kamizelki kuloodporne i zakładamy hełmy. Po chwili wpadamy do zbudowanego z worków z piaskiem, niewielkiego schronu. Ma nas ochronić przed wystrzelonymi na bazę pociskami moździerzowymi.

- Kolejno, odlicz! - rozkazuje porucznik Robert Rząca. Jesteśmy w wypełniającym się dymem niewielkim umocnieniu. - Nie spodziewałem się, że zobaczę was tu wszystkich - śmieje się, gdy ostatnia, dziesiąta osoba z naszej drużyny potwierdza obecność o tak barbarzyńsko wczesnej porze.

Z szamponem we włosach

Siedzimy schronie i czekamy. Tak długo, aż minie zagrożenie, co obwieści ponowne wycie syreny. Spokojnie jest jednak tylko przez chwilę, bo alarm rozbrzmiewa kolejny raz ledwie kwadrans po odwołaniu poprzedniego. Akurat wtedy, kiedy większość z nas siedzi w kontenerze sanitarnym.

- K..., nie teraz! - słyszę stłumiony głos spod prysznica.

- Bywa, że trzeba rzucić wszystko i nie ma czasu na szukanie hełmu i kamizelki - mówi w schronie porucznik Rząca na widok kolegi, wycierającego ręcznikiem resztki szamponu z włosów.

Trener Argentyny Diego Maradona znany jest ze swoich ekscentrycznych zachowań. Nie inaczej było podczas jednego z treningów w RPA
Trener Argentyny Diego Maradona znany jest ze swoich ekscentrycznych zachowań. Nie inaczej było podczas jednego z treningów w RPA
Trener Argentyny Diego Maradona znany jest ze swoich ekscentrycznych zachowań. Nie inaczej było podczas jednego z treningów w RPA
+5

Życie w wojskowym obozie rządzi się prostymi prawami. Plan dnia wyznaczają posiłki i wyjazdy na patrole. Zaraz po godzinie 7 czekamy w kamizelkach i hełmach na odprawę przed opuszczeniem bazy. Żołnierze sprawdzają sprzęt, doładowują amunicję do magazynków. Atmosfera zgęstniała, a żarty się skończyły.

- Jakieś pytania? Sprawy? - rzuca na koniec odprawy dowódca. - No to, do wozów! - rozkazuje.

Jazda "Skorpionem" - bojowo wyglądającym honkerem, w którym polscy żołnierze próbowali nie dać się zabić w Iraku - do komfortowych nie należy. Ból tylnej części ciała nasila się po każdej przejechanej dziurze, zwłaszcza u tych, dla których zabrakło miejsca na wąskiej ławeczce z tyłu pojazdu. Z powodu ulewy nie można jednak rozróżnić, czy po ich twarzach spływają łzy czy krople deszczu.

Z workiem na głowie

Kolumna czterech pojazdów - dwóch humvee i dwóch "Skorpionów" - wjechała do lasu, rozlegają się strzały. Od pierwszej serii pada kierowca naszego wozu. Przydzielony do ochrony żołnierz zawzięcie się ostrzeliwuje, ale skuleni na pace "Skorpiona" nawet nie zauważamy, kiedy i on pada martwy.

- Wszyscy wychodzić z samochodu! - krzyczy łamaną angielszczyzną zamaskowany mężczyzna, mierzący w naszą szóstkę z kałasznikowa. Po chwili nadbiegają kolejni i rzucają nas na pryzmę ziemi.

K...! Talibowie idą po nas! Co robimy? - krzyczy przerażony operator kamery/fot. Marcin Wójcik

"Waszym jedynym obowiązkiem będzie przeżyć" - dźwięczą w uszach słowa porucznika Michała Becha, który dwa dni wcześniej objaśniał zasady zachowania się w niewoli. "Jeżeli to możliwe, przetrwajcie z honorem" - dodawał.

Trudno o tym myśleć, gdy kajdanki wrzynają się w nadgarstki, a założony na głowę worek nie tylko utrudnia oddychanie, ale - co gorsza - sprawia, że mózg szaleje, mnożąc najgorsze scenariusze kolejnych godzin...

"Kłamiesz! Zaraz dołączysz do swoich kolegów, leżących martwych pod ścianą" /fot. Joanna Frączek

+1

Nie jest to łatwe, bo leżę skuty na pace "Skorpiona" i zapieram się barkiem o jakiś stelaż, by nie wypaść z pojazdu na olbrzymich muldach. Świat, a właściwe jego kontury, próbuję rozpoznać przez materiał, z którego zrobiono worek.

Nagle auto zatrzymuje się. Ktoś wyciąga mnie z niego brutalnie, za fraki, bierze pod ramię i prowadzi do jakiegoś budynku. Kilkanaście schodów do góry, potem skręt o 180 stopni i znów na górę po schodach. Bez słowa ląduję na podłodze. Słyszę, że obok mnie jest reszta mojej grupy. Trzęsę się. Nie wiem, czy ze strachu, czy bardziej z zimna.

Tortury zimną wodą

Zaczyna się "zmiękczanie". Słuchać krzyki porywaczy i ciche odpowiedzi przestraszonych zakładników.

- Gdzie są twoje dokumenty? - ktoś pyta co chwila kolejną osobę. Słyszę, że niezależnie od dopowiedzi, jaką mężczyzna z doniosłym głosem dostanie, i tak wylewa zimną wodę na głowę zakładnika. Czuję, jak mokry worek przykleja mi się do twarzy, skutecznie utrudniając oddychanie.

Umysł wariuje, kiedy ktoś wylewa ci niespodziewanie zimną wodę na głowę /fot. Joanna Frączek

Wczoraj przyjaciel, dziś oprawca

Pod wpływem stresu, potęgowanego przez krzyki, szczęk metalu i odgłosy przeładowywanej broni, coraz trudniej pamiętać imiona porywaczy oraz stosować się do zasady, która nie przez przypadek nazywa się PRIDE, czyli duma. PRIDE to pięć przykazań, do których - jak uczą Amerykanie - stosować powinien się zakładnik, jeżeli chce przeżyć:

Principles of leadership - przejąć inicjatywę;

Resist exploitation by all means available - opierać się wykorzystywaniu;

Information to be given - udzielać prostych i spójnych informacji;

Dignity and self-respect must be maintained - zachować godność i szacunek do własnej osoby;

Escape - uciec, gdy tylko nadarzy się ku temu odpowiednia okazja.

- Kłamiesz! - wrzeszczy mi prosto w twarz mjr Abdul Zijad, gdy kolejny raz powtarzam, że jestem dziennikarzem. Jeszcze wczoraj, gdy z resztą grupy spotkałem się z nim w umówionym miejscu, byliśmy przyjaciółmi i wychyliliśmy szklaneczkę rakiji. Dziś ten lokalny watażka porwał dziesięciu dziennikarzy i zabił kilku ochraniających ich żołnierzy sił koalicyjnych.

Hasta la vista, baby

Jestem kolejnym zakładnikiem, który klęczy przed zamaskowanym mężczyzną z kałasznikowem.

Pierwsze, co zobaczyłem, gdy ściągnięto mi worek z głowy, to nie przenikliwy wzrok Zijada, ale skuloną w pod filarem hali, w której wszyscy się znajdujemy, koleżankę.

"Co tym razem mi zrobią? Woda, łańcuchy, szlauf na szyję..." /fot. Joanna Frączek

- Hasta la vista, baby - mówi drugi z porywczy, który zakłada mi ponownie worek na głowę.

Szczęk zamka przeładowywanego kałasznikowa i wystrzał... Sekundy upływają, a ja dalej klęczę w tym samym miejscu hali, w którym klęczałem jeszcze przed chwilą. Żyję.

Czuję, że dwie osoby łapią mnie pod ramię, ciągną po betonie i rzucają pod ścianą, gdzie leży już trójka moich kolegów. Gdy próbuję się uspokoić, słyszę, jak na przesłuchanie do Zijada ciągną kolejną osobę.

"Teraz bierzemy tego. Na pewno wszystko nam powie..." /fot. Joanna Frączek

- Napiszesz o nas - w końcu odzywa się jakiś głos. - Napiszesz, że cię dobrze traktowaliśmy, i że ci z północy grabią nasze ziemie, mordują nasze kobiety...

- Napiszę prawdę... - zaczynam, ale słyszę, że mój rozmówca wcale mnie nie słucha. Podrywa się z miejsca i wybiega z baraku. - Jak to uciekł? - słyszę słowa mojego dotychczasowego rozmówcy na zewnątrz budynku. - No, uciekł, tam jest... - pada odpowiedź innego mężczyzny.

Porywacze dopadli zbiega bardzo szybko i zaraz otoczyli "troskliwą opieką". Wiem, że okazja do ucieczki już się nie nadarzy. I faktycznie, od teraz cały czas ktoś mnie obserwuje.

Wróg do ostatniej chwili

- Słyszysz, to naszych atakują - mówi jeden z porywaczy, gdy w oddali słychać strzały. Kilkanaście minut później do budynku, w którym jestem przetrzymywany razem z kilkoma pozostałymi dziennikarzami, wpadają żołnierze. Krótka wymiana ognia z porywaczami. Ktoś z impetem otwiera drzwi ciasnego pomieszczania, w którym jestem. Jakaś ręka wyciąga mnie za ubranie i przekazuje innemu żołnierzowi, a ten kolejnemu...

Cały czas skuty i w worku na głowie ląduję w samochodzie, który natychmiast rusza. Tym razem jadę z tymi "dobrymi". Przynajmniej tak mi się wydaje, bo tak naprawdę niczego nie jestem pewien.

- Jak się nazywasz? - słychać pytanie, kiedy samochód zatrzymuje się i zostaję ściągnięty na ziemię. - Zgadza się - słyszę, kiedy przedstawiam się i wymieniam nazwę redakcji.

"Leż i nie ruszaj się! Idą po was, ale my ich wszystkich zabijemy, a potem was!"/fot. Joanna Frączek

Tym razem nie było to kolejne porwanie i odbicie zakładników przez polskich żołnierzy w Afganistanie, lecz szkolenie dla dziennikarzy w Kielcach.

Misja w pigułce

Zasady w armii są proste. Dziennikarz, który chce wyjechać w rejon działań wojennych z polskim wojskiem i tam przyglądać się służbie żołnierzy, musi zaliczyć "Kurs kandydatów na korespondentów wojennych misji pokojowych i stabilizacyjnych".

Żołnierze odbili zakładników, teraz trzeba ich przewieźć w bezpieczne miejsce /fot. Joanna Frączek

+12

Dla dziennikarzy najbardziej wstrząsającym elementem szkolenia jest porwanie, a także późniejsze przetrzymywanie w niewoli oraz odbicie przez siły specjalne. Szczególny nacisk położono w nim na "psychiczne zmęczenie kursantów".

- Cieszę się, że się podobało. Oby się to wam nigdy nie przydało! - mówi wręczając dziennikarzom, przyszłym korespondentom wojennym, pamiątkowe dyplomy pułkownik Wiesław Grzegorzewski, dyrektor Departamentu Prasowo-Informacyjnego MON.

Oby miał rację.

Marcin Wójcik

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas