Oko w oko z Abramsem. „To najlepiej chroniony czołg”

Warkot diesla Leoparda i szum mocarnej turbiny Abramsa. Takie dźwięki na co dzień słyszą czołgiści 1. Warszawskiej Brygady Pancernej. Specjalnie dla Geekweeka pokazali swoją jednostkę od środka. Z bliska pokazujemy wam najnowszy czołg Wojska Polskiego – M1 Abrams. O jego tajemnicach opowiedzieli nam załoganci.

W "Jedynej Pancernej" już tylko Leopardy i Abramsy

Wchodząc na teren 1. Warszawskiej Brygady Pancernej witam się z kpt. Jackiem Piotrowskim, rzecznikiem jednostki. Naszym pierwszym celem jest park maszynowy, gdzie stoją hangary z czołgami. W drodze poznaję rozległość kompleksu. Wszystko wygląda jak małe miasteczko, w którym szkolą się żołnierze.

- Jesteśmy jedną z największych i najcięższych jednostek wojskowych w tej części Europy. Spoczywa na nas duża odpowiedzialność za obronę kraju" - słyszę od kapitana. 1. Warszawska Brygada Pancerna przydzielona jest do obrony wschodniej części Polski.

Reklama

Dziś 1. Warszawska Brygada Pancerna jest znana jako pierwsza polska jednostka, która przyjęła na wyposażenie czołgi M1A1 Abrams. Wcześniej posiadała czołgi poradzieckiej konstrukcji jak T-72 czy ich polskie modernizacje PT-91 Twardy. Jednak teraz to już pieśń przeszłości.

- T-72 i PT-91 nie ma tu już od dawna. Teraz w "Jedynej Pancernej" są tylko zachodnie Abramsy i Leopardy 2 - podsumowuje kpt. Piotrowski, pokazując, jaką modernizację przeszła jednostka.

Abrams z bliska

Gdy dochodzimy do garażów, dość cicha i spokojna atmosfera zaczyna wypełniać się gwarem i ruchem. Czołgiści są w momencie czyszczenia swoich maszyn. Z bliska stają się coraz bardziej majestatyczne. Szczególnie Abramsy, które są naprawdę ogromne.

Przed jednym z garaży stoi czwórka załogantów, z którą się witam. Dowódca ppor. Bartosz, kierowca szer. Michał, ładowniczy st. szer. Michał i działonowy st. szer. Martin. Zapraszają mnie do środka garażu, gdzie z bliska widzę aktualnie najnowszy czołg w arsenale Wojska Polskiego.

Każdy z żołnierzy skrótowo tłumaczy mi swoją rolę. Dowódca koordynuje pracą całej załogi, będąc swoistymi oczami Abramsa, dzięki bogatej optoelektronice. Kierowca obok samej jazdy odpowiada także za także utrzymanie sprawności czołgu. Pomaga mu w tym ładowniczy, który dba też o załadowanie i rozmieszczenie pocisków. Pocisków potrzebnych działonowemu, który celuje, namierza i oddaje celny strzał.

Abrams to twarda sztuka

Cała załoga jest ze sobą od dwóch lat i najpierw jeździła na czołgu Leopard 2A5. Po przejściu szkolenia z Amerykanami stali się jedną z pierwszych załóg Abramsa w Wojsku Polskim. Opowiadając mi o Abramsie, wskazują na rzeczy, które wyróżniają się na tle niemieckiej konstrukcji.

Pierwszą jest ochrona. Z rozmowy łatwo wywnioskować, że Abrams to maszyna, w której załoganci nie denerwują się, jadąc w natarciu.

- Abrams został zaprojektowany do prowadzenia szturmu. Wyróżnia się szczególnie przednim pancerzem. To na pewno zwiększa komfort załogi, która wie, że nie tak łatwo przebić ich czołg. Mogą przez to po prostu skupić się na walce. Oprócz pokaźnej warstwy pancerza Abrams ma wiele ponadstandardowych systemów, jak dwustopniowy automat gaszenia osobny dla przedziału załogi i dla silnika - wskazuje dowódca ppor. Bartosz.

W kwestii ochrony wtóruje mu po chwili ładowniczy, wskazując, że nie tak łatwo doprowadzić do wybuchu amunicji w Abramsie.

- Nie tylko jego dwa magazyny w wieży są izolowane, lecz także są przy nich specjalne płyty balistyczne. W przypadku trafienia kierują całą energię uderzenia w górę. Te płyty są dosyć lekko przykręcone i są wyrzucane po uderzeniu takiej energii, rozpraszając ją poza magazyn - wskazuje st. szer. Michał.

Co Leopard robi lepiej i gorzej od Abramsa?

Kierowca w rozmowie od razu z głównych różnic wymienia turbinę gazową, która wydaje charakterystyczny świst. Jej moc pozwala rozpędzić w terenie około 60-tonową maszynę do 40-50 km/h. Na drodze może to być ponad 70 km/h, ale wtedy Abrams "zaczyna pływać". Jak słyszę, to doświadczenie jedyne w swoim rodzaju, choć niekoniecznie przyjemne.

W rozmowie dowiaduję się też, że silnik każdego czołgu jest zablokowany na mniejszej mocy. Gdyby "odblokować" turbinę Abramsa generowałaby... 4500 koni mechanicznych. Wady? Napęd zostałby rozerwany samym momentem obrotowym.

Turbina ma też taki plus, że może jechać na różnych rodzajach paliwa: benzynie, dieslu czy paliwie rakietowym. Wystarczy parę zmian w silniku i można lać... za cenę parametrów i innego stopnia degradacji silnika. Jednak ze względu na masę Abramsa, trzeba liczyć się z pewnymi ograniczeniami, zwłaszcza w porównaniu do Leoparda. Nie jest to aż tak "żwawy czołg".

- Gdy naciska się gaz w Leopardzie, ten od razu rusza. W Abramsie to tak nie działa. Dodatkowo tuż po uruchomieniu trzeba odczekać, ażeby turbina się nagrzała, a przy wyłączeniu, aby się najpierw schłodziła. Gdybym miał coś zmienić w Abramsie, to np. lepsze chłodzenie turbiny — podsumowuje szer. Michał.

Ile pali Abrams? Lepiej usiądźcie

Jednak aby w ogóle ruszyć takie bydle jak czołg Abrams potrzeba odpowiedniej konserwacji. Bez tego czołg szybko obróciłby się w 60 tonową kupę złomu.

- Samo sprawdzenie płynów może zająć dwie godziny. Tyle samo może potrwać także przegląd podwozia, kół i gąsienic. Na dobrą sprawę możemy poświęcić cały dzień po prostu na przegląd jednego Abramsa - tłumaczy kierowca.

Gdy pytam z ciekawości, ile wynosi spalanie czołgu w terenie, słyszę wartość, przy której można złapać się za głowę.

- W polu na 100 kilometrów... myślę, że zamykamy się w granicach 1000 litrów - podsumowuje szer. Michał.

Dużo pracy przy Abramsie ma także ładowniczy, który musi załadować 42 pociski do wieży w jak najszybszym czasie. W zależności od rodzaju, jeden taki pocisk waży 20-30 kilogramów. Dla ładowniczego to jednak tylko rozgrzewka przed ładunkiem pocisków do armaty.

- Jeżeli mówimy o wykwalifikowanym załogancie, to może załadować pocisk w przeciągu nawet 3-4 sekund - stwierdza ładowniczy. To pokaźny wynik, szybszy nawet od automatów ładowania rosyjskich czołgów starszej daty.

Duży czołg to i przestronne wnętrze

Stojąc koło samego Abramsa, w końcu pytam, "czy mogę zobaczyć go od środka?". Jest zgoda, jednak nie mogę robić zdjęć. Po niechlujnym wgramoleniu się przez właz dowódcy ukazuje mi się... dość przestronne białe wnętrze. Biały kolor zapewnia specjalna farba, która może wypalić się bez rozprzestrzeniania ognia.

Nic z ciasnoty, jaką zwykle wyobrażamy sobie, myśląc o czołgach. Na siedzeniu dowódcy ma się blisko ładowniczego z lewej i działonowego pod sobą. To małe centrum sterowania światem z wielkim ekranem pokazującym sytuację na polu walki. Od razu ma się wrażenie, że dość łatwo wydawać w Abramsie komendy nawet podczas zażartej walki. To potwierdza sama załoga.

- W Leopardzie czasem kontakt między załogantami mógł być problemem, przy awarii komunikacji hełmofonów. Na przykład między działonowym i ładowniczym, gdyż są po prostu oddzieleni. W Abramsie dowódca, działonowy i ładowniczy są w jednym przedziale i jeżeli nagle stracą łączność, to po prostu mogą sobie coś pokazać, czy klepnąć się, aby dać sygnał - wskazuje działonowy st. szer. Martin.

Gdy pytam go, czy łatwo celować 120-mm działem Abramsa, słyszę, że nie ma z tym żadnego problemu. Może to być nawet łatwiejsze niż w Leopardzie.

- To nawet kwestia wolantu - słyszę, gdy działonowy pokazuje mały joystick przy swoim stanowisku, którym nakierowuje działo - Pamiętam, że w Leopardzie był bardziej płynny i trochę "latał". W Abramsie jest bardziej statyczny i wolniejszy. Według mnie to lepsze przy celowaniu na dalsze dystanse - podsumowuje działonowy.

Wojenka o czołgi...

Gdy wychodzę z garażu, na chwilę zabierają mnie załoganci czyszczący jeden z czołgów Leopard 2. Pozwalają wejść do czołgu. Jest inaczej w rozłożeniu załogantów, a przez cofnięty zamek działa wydaje się być mniej miejsca. Jednak tworząc sobie w głowie obraz, jak to musi wyglądać w normalnych warunkach, zdaję sobie sprawę, że tu też nie ma problemu z przestrzenią.

W Leopardzie jest trochę... znajomo. Miejsce kierowcy wydaje się bardziej podobne do zwykłego samochodu. Kierownica trochę jak z Tesli, a obok niej czytelny dashboard ze wszystkimi wskaźnikami paliwa czy ciśnienia oleju. Nagle załoganci z dumą pokazują mi kamerę cofania, na której widać buchający dym po uruchomieniu silnika diesla. - No i czegoś takiego w Abramsie nie ma - mówią z uśmiechem. Zachwalają przy tym szybkość Leoparda, twierdząc, że diesel może więcej wybaczyć.

Po rozmowie ze wszystkimi czołgistami przebija się swoista wojenka o to, który czołg "Jedynej Pancernej" jest lepszy. Zarówno abramsowcy, jak i leopardowcy przynoszą celne uwagi i wskazują, że także osobiste odczucia grają tu często główną rolę. Jednak nie mają zamiaru ustąpić.

Słyszę nawet, że "ci z Leopardów jeszcze nie wiedzą, że sami pokochają Abramsy", gdy w jednostce obok aktualnych M1A1FEP pojawią się najnowsze wersje Abramsów - M1A2 SEP v.3. Wszystko przez to, że generacyjnie będą to czołgi już z zupełnie innej ligi, zapewniające prawdziwy skok technologiczny polskich sił pancernych.

- Myślę, że naprawdę warto sobie uzmysłowić, jak istotne będzie pojawienie się Abramsów najnowszej wersji M1A2 SEP v.3. Te czołgi mają rozwiązania technologicznie znacząco usprawniające pracę załogi. Chociażby dla mnie jako dowódcy, dają znacznie lepszy przegląd pola walki - podsumowuje ppor. Bartosz.

...która daje wnioski

Taki stosunek do Abramsów wskazuje, że załoganci faktycznie szybko przywiązują się do nowych czołgów. To o tyle dobre, że pokazuje skuteczność procesu szkolenia i adaptacji nowych maszyn. Skoro załogi Abramsów są gotowe tak stać za nimi murem, to już te czołgi stanowią istotną część naszej armii.

Po rozmowie z załogantami udajemy się na "Saharę", czyli niewielki poligon, aby zobaczyć Abramsa w ruchu. Idąc na niego z kpt. Piotrowskim, pytam o kwestię takich wewnętrznych "sporów" w jednostce. Wiadomo, to głównie humorystyczna wojenka, jednak może mieć bardzo ciekawy efekt.

- Nawet takie prozaiczne rozmowy o tym, który czołg jest lepszy, też mogą być potrzebne. Załoganci tak naprawdę wymieniają się między sobą doświadczeniami, które mogą wykorzystać w swojej służbie - podsumowuje kpt. Piotrowski.

A to o tyle istotne, że bądź co bądź ważniejsi od samych czołgów są ludzie, którzy w nich siedzą. Jak słyszę od żołnierzy, gdy czołg można wyprodukować w kilka miesięcy, to pełne wykwalifikowanie jego załogi może trwać kilka lat. Wszystko, aby wszyscy działali jak jeden organizm, nawet w momencie największych nerwów.

- Czołg to ostatecznie maszyna. Oczywiście jest istotny, ale myślę, że zawsze dobrze wyszkolona załoga w trochę gorszym czołgu, pokona słabo wyszkoloną załogę w trochę lepszym czołgu - podsumowuje st. szer. Martin.

Abrams w ruchu, czyli jak zrobić wrażenie

W drodze na poligon przechodzimy w część szkoleniową. Im dalej, tym atmosfera robi się jak w mrowisku. Sam kpt. Piotrowski mówi mi, że "zwykle tak tu nie jest, tylko dziś zrobił się młyn". Młyn, bo w jednostce trwają także szkolenia rezerwistów. Gdy przechodzimy obok strzelnicy, huk wystrzałów rozchodzi się po okolicy

Jednak ten huk szybko jest zagłuszany, gdy dochodzimy na "Saharę". Tam już rozgrzewa się Abrams. Podchodząc do niego i tak gorące majowe powietrze staje się bardziej odczuwalne. Wszystko przez strumień ciepła, który odlatuje z rozgrzanej turbiny.

Stajemy niedaleko Abramsa. Podaję załogantom telefon, z prośbą o nagrania z jazdy. Kpt. Piotrowski daje sygnał, dowódca daje krótką komendę "na wprost" i Abrams zaczyna się toczyć. Wygląda jak słoń, który bierze rozbieg. Słychać świst, który faluje w rytm obrotów, gdy czołg pokonuje kolejne koleiny. Słychać go, nawet gdy w pewnym momencie znika za linią drzew.

Gdy wraca, dostaję telefon. Abrams odjeżdża kawałek w przód, robi nawrót i przystaje. Wychodzę mu prawie naprzeciw, aby porobić zdjęcia i nagrać przejazd. Od kapitana słyszę tylko "pamiętaj, że jak ty zawsze ich widzisz, oni ciebie niekoniecznie". Robię krok w tył. Załoga dostaje sygnał. Kierowca wciska gaz i Abrams rusza z większą werwą niż wcześniej. Myślę sobie, że skoro taki start nie jest "żwawy" jak w Leopardzie, to niemiecka konstrukcja mogłaby chyba startować w Formule 1.

W słoneczną pogodę przy ruszaniu idealnie widać ogromne tumany kurzu za Abramsem. Wraz ze swoim charakterystycznym świstem, jego jazda jest widokiem jedynym w swoim rodzaju. Jakby jechało na ciebie ucieleśnienie słowa "machina wojenna". Gdy mija mnie, wszystko jest spowite w piasku "Sahary". Na koniec Abrams jeszcze lekko "gazuje", a z jego krat ulatuje lekki biały dym. Jeśli ma się zrobić wrażenie na koniec takiej wizyty, to właśnie w taki sposób.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy