Polska armia na krawędzi?
Inwestujemy miliardy w sprzęt dla wojska, który niszczeje w afgańskich górach. Co gorsza, nie mamy z tego żadnych ekonomicznych korzyści, podczas gdy inni zarabiają na tej wojnie kokosy. Nam pozostaje niechlubna łatka armii na amerykańskie posyłki...
Modernizacja armii zatrzymana na lata
Osoby interesujące się tematyką naszego zaangażowania w afgańską misję, z pewnością natknęły się na ostre wypowiedzi Bilskiego. Który - przypomnijmy - odszedł z armii po otrzymaniu rozkazu milczenia w sprawie Afganistanu. Wspomniana książka jest zbiorem jego artykułów i komentarzy, publikowanych na przestrzeni ostatnich dwóch lat w ogólnopolskie prasie. Doprawdy, gorzka to lektura...
O tym, że wojna w Afganistanie nie ma z polskiej perspektywy większego sensu, jest przekonana większość społeczeństwa. Wskaźniki poparcia dla tej operacji od początku oscylują w granicach 15-25 procent. Polacy nie dostrzegają korzyści, które miałyby płynąć z naszego uczestnictwa w misji ISAF. Bilski dostarcza im kolejnych argumentów na "nie".
Udział w tej wojnie nie wzmacnia, a osłabia potencjał armii - przekonuje Bilski. "Odbywa się bowiem przez nadmierny drenaż środków finansowych i sprzętu, z którego ograbiane są jednostki w całym kraju. W efekcie proces modernizacji (...) zostanie zatrzymany na lata, (...) a Polska wyczerpie zdolności do samoobrony granic".
Walczymy w Afganistanie w interesie Rosji
"Ale my musimy tam być!" - przekonuje, wyjątkowo zgodnie, niemal cała klasa polityczna III RP, a wtórują jej wpływowi wojskowi. Podstawowy argument? Zagrożenie terroryzmem.
"Straszenie ludzi wysadzaniem domów i samochodów w powietrze (...), by uzasadnić nasz udział w afgańskiej operacji, to zwykłe nadużycie i manipulacja" - pisze tymczasem Bilski. "Jest bowiem zupełnie odwrotnie - grożą nam zamachy terrorystyczne, ponieważ właśnie bierzemy udział w tej wojnie".
"Wojna z terroryzmem to nie nasze zmartwienie i wcale nie musimy jej wygrywać" - przekonuje autor "Polskiej armii...". "Wygrana wojna z talibami wzmocni bezpieczeństwo USA, Zachodniej Europy i Rosji, osłaniając jej południową granicę od ekspansji skrajnego islamu". Słowem, nas to ani ziębi, ani parzy. I owszem, ostatnio relacje z Moskwą znacząco się poprawiły (i oby tak zostało), ale czy na tyle, by bronić jej przed fundamentalistami?
Zresztą, gdyby chodziło tylko o to... Rzecz jednak w tym, że wojna to biznes. "Nie może być tak, że Polska płaci krwią żołnierzy i pieniędzmi podatników za światowe bezpieczeństwo po to, by na przykład szejkowie, japońskie koncerny, czy australijskie, indyjskie i brazylijskie firmy mogły spokojnie inwestować swoje petrodolary i eksportować towary" - piszę Bilski.
Uderza w zbyt wysokie "C"? Niekoniecznie. Afganistan (a wcześniej Irak), widzimy jako teatr wojny i zwykle umyka nam fakt, że jest to również prawdziwe inwestycyjne eldorado. Lecz poza USA i Wielką Brytanią największych interesów nie robią tam państwa poważnie zaangażowane militarnie...
I tu jest pies pogrzebany. Bo czy polskich polityków stać na taką asertywność?
"Amerykańska polityka wobec Warszawy to gra na polskich lękach i mitomańskich wyobrażeniach o sobie, jako regionalnym mocarstwie. Podsycają nasze obawy i dmą w narodowe kompleksy, wywołując w elitach przekonanie, że wobec sojuszu z USA nie ma żadnej alternatywy" - przekonuje Bilski.
I to sojuszu za wszelką cenę. Także cenę wstydu, bo jak inaczej nazwać nieustanne prośby o zniesie wiz, czy - pozostając bliżej tematyki afgańskiej - błaganie o doposażenie naszego kontyngentu w specjalistyczne pojazdy saperskie?
Rodzimi politycy usiłują przerzucić odpowiedzialności za obronę RP na Waszyngton - konkluduje autor "Polskiej armii...". W tym celu godzą się, by nasze wojsko pełniła rolę "chłopców na posyłki".
Skąd to uprzedmiotowienie? Rzecz jest przykra, ale wszystko na to wskazuje, że Bilski trafnie ją diagnozuje - otóż Wojsko Polskie "nie jest traktowane przez polityków jako siła zdolna obronić kraj. (...) Ściąganie za wszelką cenę amerykańskich instalacji antyrakietowych i żołnierzy, to oczywiste votum nieufności wobec polskiej armii".
Brak wiary w zdolność do odstraszania powoduje, że ochoczo odstępujemy nasze najlepsze oddziały Amerykanom, licząc na ich protekcję. I tym samym marnujemy potencjał armii, która staje się jeszcze mniej sprawna. Jak wyjść z tego zaklętego, błędnego koła?
Wydaje się, iż pierwszym krokiem powinno być przyjęcie do wiadomości tego, na co od dawna zwraca uwagę Zbigniew Brzeziński - że dla USA nigdy nie będziemy pierwszoplanowym sojusznikiem. "Czepianie się przez Polskę amerykańskiej spódnicy może nie wystarczyć, by zapewnić nam spokój, o czym boleśnie przekonali się Gruzini, którzy przeliczyli się oczekując na pomoc z Waszyngtonu, gdy nie byli w stanie samodzielnie odeprzeć rosyjskiej inwazji" - przestrzega Artur Bilski.
Co konkretnie należałoby zrobić? Warunkiem najważniejszym jest zbudowanie silnej i sprawnej organizacyjnie armii - przekonuje autor "Polskiego wojska...". Czyli takiej, która zamiast rozdrabniać się na bezsensownych misjach, większość środków przeznacza na sensowną modernizację. Ważna jest również nasza obecność w NATO z akcentem na umocnienie art. 5 w strefie euroatlantyckiej. Zdaniem Bilskiego, kolejny warunek, to mocne zakotwiczenie w Unii Europejskiej oraz budowa europejskiej armii. I dopiero na końcu sojusz ze Stanami Zjednoczonymi...
Właśnie zaczyna się kampania wyborcza - dobrze by było, by któryś z kandydatów na prezydenta - bądź co bądź zwierzchnika sił zbrojnych - przedstawił podobny program w zakresie narodowego bezpieczeństwa.
Ale to, niestety, tylko pobożne życzenia...