Polski wywiad w Afganistanie

Bez pracy tych ludzi wojna wyglądałaby zupełnie inaczej. Bardziej krwawo. To dzięki nim udaje uniknąć się strat i przeprowadzić udane operacje.

wojna
wojnaPolska Zbrojna
Bez wsparcia wywiadu oddziały liniowe nie mogłby działać tak sprawnie, jak to miało miejsceKatarzyna SzalPolska Zbrojna

Bohaterami misji afgańskiej są przede wszystkim żołnierze działający w terenie. Każde zadanie wykonywane poza bazą niosło ze sobą ryzyko zasadzki, ostrzału, wjechania na minę pułapkę. Do chwalebnej historii przejdzie też wielka robota wykonywana przez saperów, profesjonalizmem i skutecznością zapisali się specjalsi, nikt nie odbierze zasług zespołom doradczo-szkoleniowym (OMLT) czy prowincjonalnym zespołom odbudowy (PRT).

Nieco w cieniu wydarzeń pozostawali ludzie odpowiedzialni za ochronę bazy czy tworzący system zbierania i przetwarzania informacji, bez których w Afganistanie działalibyśmy w ciemno, po omacku.

Przecież zanim patrol otrzymał zadanie, wielką robotę wykonywały służby wywiadu i kontrwywiadu, rozpoznania osobowego (HUMINT) i rozpoznania ogólnowojskowego. Ich dorobek był analizowany w taktycznym centrum operacyjnym Polskich Sił Zadaniowych - Task Force White Eagle. Nieustannie funkcjonował system naczyń połączonych.

Oficerowie Służby Kontrwywiadu Wojskowego podkreślają, że nawet teraz, po czasie, nie mogą zdradzić szczegółów operacyjnych czy metody pracy. Publicznie można jedynie pokazać, jaką rolę odgrywali w tamtejszym systemie bezpieczeństwa.

Od zera

Oficer I, który dowodził jednym z pierwszych zespołów Narodowej Komórki Kontrwywiadu (NKK) działającym w Ghazni, opowiada o swoim afgańskim debiucie:

- Naszym oczkiem w głowie było bezpieczeństwo ludzi. Dowództwo oczekiwało od służb, swoich i sojuszniczych, istotnych informacji. Zanim wysłali patrol w teren, chcieli poznać zagrożenia.

Oficer SKW co prawda wcześniej pełnił służbę podczas kilku zmian PKW w Iraku, ale zebranych tam doświadczeń nie dawało się w prosty sposób wykorzystywać w nowej sytuacji:

- Gdy w Iraku wyjeżdżaliśmy z betonowej bazy w Diwaniji, płoty miały w niej po trzy metry wysokości, a schrony zabezpieczały przed skutkami ataków moździerzowych i rakietowych. W Ghazni tego nie było.

Można było odnieść złudne wrażenie, że skoro nie ma ostrzałów, to wszystko da się powoli przygotować do funkcjonowania bazy. Wkrótce się okazało, że jest inaczej i bardzo szybko trzeba było budować od podstaw całą potrzebną infrastrukturę. Wprawdzie nie była to rola NKK, ale to ci oficerowie wskazywali elementy, które muszą powstać w pierwszej kolejności. Należało też "uszczelnić" styk naszych żołnierzy z lokalnym środowiskiem, kontrolować kto i po co wchodzi do bazy:

- Prognozowaliśmy także ataki green-on-blue [GoB], czyli sytuacje, w których współpracujący z kontyngentem żołnierz czy funkcjonariusz afgańskich sił bezpieczeństwa może zaatakować polskich żołnierzy wewnątrz bazy czy w trakcie patrolu.

O tego typu zagrożeniach należało pamiętać nieustannie. Przecież zdarzało się coraz częściej, że żołnierze afgańscy atakowali siły koalicji. W podobnych okolicznościach został zabity amerykański generał i ciężko raniono generała niemieckiego. A przecież żołnierze Task Force 50 szkolili policjantów kompanii specjalnej (Provincial Responce Company - PRC), prowadząc zajęcia strzeleckie na terenie bazy (Forward Operating Base - FOB).

Cały wojskowy zespół doradczy (Military Advisor Team - MAT) trenował tu komponenty 3 Brygady afgańskiej, a żandarmi szkolili policyjnych rekrutów w Akademii Policyjnej położonej na terenie FOB. Warto wspomnieć, że podczas trwania misji afgańskiej, żaden polski żołnierz nie zginął w wyniku ataku green-on-blue.

Podstawowym zadaniem oficerów kontrwywiadu było docieranie do środowiska zewnętrznego, żeby zdobywać wiedzę na temat zagrożeń. Skąd jednak wziąć operatora wyglądającego i mówiącego jak miejscowy? Rozwiązaniem był system, w którym jak najwięcej "localsów" docierało do bazy:

- Ten ruch powinien być na tyle duży, by w tłumie mogły się ukryć osoby nam pomagające. Tak robią wszyscy, na całym świecie. Najpierw jednakże to my musieliśmy wyjść na zewnątrz, więc nasi oficerowie angażowali się w działania PRT, w patrole bojowe, współpracowaliśmy z HUMINT, nawiązywaliśmy też kontakty z przedstawicielami afgańskich sił bezpieczeństwa. Podczas spotkań roboczych pozostawaliśmy na drugim planie, ale były to znakomite okazje do nawiązania kontaktu z miejscowymi.

Bez wsparcia wywiadu żaden konwój nie mógłby wyjechać z bazyEast News

Mniej luf

Oficer II dowodził jednym z ostatnich zespołów Narodowej Komórki Kontrwywiadu. Nie znaczy, że do Afganistanu przybył na gotowe. Jeszcze przed wylotem na misję, a po rekonesansie, dowództwo kontyngentu z zespołem specjalistów odpowiedzialnych za zdobywanie, gromadzenie i przetwarzanie informacji dostosowało strukturę do sytuacji na obszarze odpowiedzialności. On właśnie pracował w tym zespole:

- Wyszliśmy z założenia, że skoro będziemy mieli mniej luf, potrzebujemy więcej informacji, żeby wiedzieć, gdzie je skierować. W efekcie zmieniliśmy nieco podporządkowanie poszczególnych elementów, zwiększając czytelność ich funkcjonowania. Chodziło przede wszystkim o to, by żaden z nich nie pracował tylko "na siebie", by zdobywanie, przetwarzanie i analiza informacji były optymalne, a dowódca PKW wiedział, co się wokół dzieje.

Oficer uważa, że nieuchronność ataku ze strony rebeliantów (insurgent - INS) wynikała wówczas z logiki wojny prowadzonej głównie w warstwie informacyjnej, medialnej:

- Określenie przez NATO terminu wycofania się z Afganistanu było dla INS komunikatem - koalicjanci zwijają się, redukują zdolność działania. W tym momencie należy ich mocno kopnąć w tyłek, aby w świat poszedł przekaz: "Wyrzuciliśmy ich z Afganistanu!" W bazie Ghazni nie dyskutowaliśmy już, czy zostaniemy zaatakowani, lecz kiedy i w jaki sposób.

Panowanie nad tym, co się dzieje wewnątrz bazy, stanowiło jeden z podstawowych filarów pracy kontrwywiadu. Oficerowie SKW musieli mieć pod kontrolą niepowołane osoby mające dostęp do swoich ludzi, a także do sojuszników, sprzętu czy informacji. Każdego Afgańczyka, czy to zatrudnionego w bazie, czy przebywającego w niej jedynie gościnnie, musieli traktować jako potencjalnego szpiega.

A przecież ci ludzie na co dzień żyli obok nich. W FOB mieszkali tłumacze, obsługa kuchni, ochrona bazy złożona z Afgańczyków, pełniących służbę razem z naszymi żołnierzami na wieżach.

Najtrudniejsze były sytuacje, gdy na terenie bazy pojawiali się przedstawiciele Afgańskiej Armii Narodowej (Afghan National Army - ANA) i policji. Wówczas oficerowie Narodowej Komórki Kontrwywiadu stawali przed trudną decyzją:

- Wiedzieliśmy, że odebranie broni goszczącemu u nas wysokiemu rangą oficerowi armii afgańskiej byłoby odebrane jako zniewaga, jednak z drugiej strony musieliśmy szacować zagrożenia. W bazie odbywało się też mnóstwo spotkań z przedstawicielami administracji i lokalnej społeczności. Czy mieliśmy, zgodnie z procedurami, odbierać gościom telefony i aparaty fotograficzne? Zademonstrować brak zaufania czy zdecydować się na ryzyko? Działając zbyt rygorystycznie i pochopnie, łatwo mogliśmy rozwalić robotę naszym kolegom.

Kontrwywiadowcy intensywnie działali wówczas również poza bazą. Jak podkreśla Oficer II, "funkcjonowali w tkance życia społecznego Afganistanu":

- Jeśli ktoś nas ostrzelał, to nie mogliśmy ruszyć z odwetem, bo efekt byłby odwrotny od zamierzonego. Należało pójść do tej wioski, gdzie można było dostać TIC-a [Troops in Contact - kontakt ogniowy] z każdego domu, zabrać podejrzanego, oddać go afgańskim siłom bezpieczeństwa, prokuraturze, policji i dostarczyć im dowodów winy.

Oficer nie ukrywa, że wymagało to tytanicznej pracy całego zespołu NKK. Na końcowy efekt i ewentualny sukces miało wpływ mnóstwo czynników. Czasami wiele żmudnych przygotowań, jeśli nawet nie kończyło się fiaskiem, to dawało rezultaty znacznie mniejsze od oczekiwanych: "Podczas jednej z operacji wykonywanych z Task Force, daleko od bazy, dotarliśmy do wioski, przejęliśmy środki walki, ale znacznie mniej niż się spodziewaliśmy.

A działania poprzedzały pracochłonne przygotowania, wymagające zgrania mnóstwa elementów, zaangażowania ponad 60 ludzi - naszych i funkcjonariuszy sił afgańskich, bo to była przecież ich operacja, którzy dostali jeszcze wsparcie z powietrza: dwa śmigłowce CH-47 Chinook, AC-130 Spectre, dwa bezzałogowce i dwa śmigłowce AH-64 Apache. To co przejęliśmy, miało się nijak do wysiłku i do kosztów. Z drugiej jednak strony zarekwirowaliśmy rakiety, które, skierowane na FOB, mogłyby spowodować śmierć naszych ludzi. Kwintesencja wojny asymetrycznej". Były też efekty bardzo wymierne. Oficer II co prawda nie może ujawniać szczegółów tych operacji, ale zapewnia:

- Zneutralizowaliśmy kilka przygotowywanych uderzeń na bazę.

Oficerowie Narodowej Komórki Kontrwywiadu nieustannie uczestniczyli w operacjach. Odpowiadali za zdobywanie informacji i jej obróbkę, aż do jej wykorzystania:

- Dawaliśmy gwarancję tego, co robimy, ale też byliśmy gotowi ponieść konsekwencje na miejscu, gdyby coś się posypało. Nie mogliśmy być obciążeniem dla sił specjalnych czy Task Force, nie pchaliśmy się do pierwszego szeregu. W trakcie operacji kinetycznych nasi ludzie znajdowali się w trzeciej sekcji, w sekcji dowodzenia, jednak tak jak nasi koledzy z TF-ów, ponosiliśmy to samo ryzyko i trudy wspólnej roboty.

Każda operacja jest wspierana przez pracę wywiaduEast News

Deficyt informacji

O planowanym ataku na bazę Ghazni Narodowa Komórka Kontrwywiadu zbierała wówczas mnóstwo informacji. Neutralizowała działania wewnętrzne wroga, operowała na zewnątrz. Przeszkodziła przeciwnikowi w przygotowaniach raz, drugi, trzeci... Nie wszystko da się jednak przewidzieć.

Bazę zaatakowano 28 sierpnia 2013 roku, jednocześnie z kilku kierunków. Dziesięć metrów od miejsca, w którym nastąpiła najpotężniejsza eksplozja, pracował pojazd rozpoznawczy komponentu. Maszyna wytrzymała, ludzie byli jedynie oszołomieni, ale urządzenia rozpoznawcze zostały zniszczone. Oficer II nie ukrywa, że było wówczas gorąco:

- Eksplozja poderwała u nas dach, pospadały lampy, posypały się tynki, rozwaliło nam biuro, a co najgorsze, nastąpił »deficyt informacyjny«. TOC pytał nas co się dzieje wokół bazy, zaczęły się urywać telefony z kraju. Liczę ludzi, organizuję obronę naszego campu, mój zastępca, w czasie największej strzelaniny, bierze dwa MRAP-y i zbiera naszych ludzi po FOB-ie, bo trzeba mieć pewność, że wszyscy żyją, odzyskać zdolność do pracy, zdobywać informacje. Musimy ocenić sytuację i wesprzeć dowódcę.

Chwilę po wybuchu zespół operatorów podjął pracę w drugim pojeździe rozpoznawczym, dzięki czemu udało się uzyskać wiedzę o kolejnej zbliżającej się z południa ciężarówce z rebeliantami. Poszły informacje do TOC, a stamtąd do policji afgańskiej, o zagrożeniu VBEID (Vehicle Borne Improvised Explosive Device). Pojazd, dzięki natychmiastowej reakcji, udało się zdetonować w bezpiecznej odległości od bazy.

Gdy strzały umilkły, jeszcze przez wiele godzin krążyła po bazie informacja, że grupa "insajderów" znajduje się wewnątrz ogrodzenia. Zespół NKK razem z operatorami TF-50 przeszukiwali w nocy wszystkie możliwe zakątki. Żołnierze poruszali się po bazie z bronią w ręku. Na szczęście rebeliantów już tam nie było, wszyscy zostali wcześniej, w trakcie starcia przy pasie startowym, wyeliminowani.

Odrębną historią jest rola, jaką Narodowa Komórka Kontrwywiadu odegrała w rozpoznawaniu, wraz z grupą snajperów kpt. Przemysława Wardowskiego, obiektu "Hotel" - zespołu budynków położonych w niewielkiej odległości od bazy Ghazni.

- To że zespół "Vadera" znalazł się w dniu ataku we właściwym miejscu, nie było dziełem przypadku. -  Oficer II tak podsumowuje dramatyczne zdarzenie - Atakujący nie byli szaleńcami, mieli precyzyjny plan. Zamierzali zająć kontenery, w których mieszkał sztab. Wiedzieli, że w sytuacji zagrożenia ludzie gromadzą się w schronach. Jeżeli któryś z nich przedarłby się 100 metrów dalej i tam się zdetonował, mielibyśmy 20 zabitych. Jeden z atakujących tuż po przedarciu się na teren bazy wbiegł do schronu, na szczęście pustego, i tam się wysadził....

Piotr Bernabiuk

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas