Rosyjskie rakiety balistyczne. Straszak czy realne zagrożenie?
Wojska rakietowe Federacji Rosyjskiej są najpotężniejszą siłą w tej części świata. Jedna decyzja podjęta na Kremlu może spowodować, że połowa Europy wyparuje w radioaktywnych oparach. Jaka jest prawdziwa siła tych wojsk?
Historia rosyjskich Strategicznych Wojsk Rakietowych sięga roku 1959, kiedy zostały powołane do życia rozkazem ministra obrony ZSRR. Stworzono wówczas 17 pułków inżynieryjnych Rezerwy Naczelnego Dowództwa, trzy dowództwa dywizji lotnictwa dalekiego zasięgu oraz dwa dowództwa armii lotnictwa dalekiego zasięgu. A w roku 1960, kiedy już produkcja rakiet osiągnęła odpowiedni poziom, stworzono dwie Armie Rakietowe: 43. w Winnicy i 50. w Smoleńsku. Dziesięć lat później powstały cztery kolejne, w tym jedna w europejskiej części państwa.
Po podpisaniu porozumień między rządami USA i ZSRR z serii START dążono do ograniczenia wielkości sił rakietowych obu państw. Po rozpadzie Związku Radzieckiego proces ten kontynuowano. Jednak do czasu.
Atomowy odstraszasz
W 2014 roku Rosjanie przeprowadzili kilka udanych prób z najnowszymi pociskami balistycznymi RS-26 Rubież i nieco starszymi RS-24 Jars - wersją rozwojową rakiet typu Topol-M. Na razie to różne wersje rakiet Topol są głównym orężem ich wojsk rakietowych. Rosjanie posiadają ich w służbie 245, w tym piętnaście w wersji mobilnej.
RS-12M1 Topol-M jest trzystopniowym pociskiem, którego silniki pracują na stałe paliwo rakietowe. Według rosyjskich danych, na cel naprowadza go bezwładnościowy system satelitarny Glonass - ze skutecznością, w zależności od danych, od 200 do 350 metrów od punktu celowania.
Taki rozrzut nie robi jednak wielkiej różnicy, ponieważ skuteczny zasięg wybuchu głowicy wynosi ok. 7 km. W promieniu od 7 do 11 km każdy jest narażony na głębokie poparzenia. Obrazowo mówiąc: jeśli nad centrum Krakowa eksplodowałaby głowica, zginęłoby ok. 200 tysięcy mieszkańców, a jeżeli nad centrum Warszawy - ponad pół miliona...
Rakiety typu Topol-M osiągnęły gotowość bojową w 1997 roku i stały się od razu główną siłą uderzeniową w rosyjskim arsenale. Przygotowanie ich do strzału trwa zaledwie 30 sekund w wersji mobilnej i do 2 minut w wersji wyrzutni silosowych. Na razie Rosjanie posiadają jedynie 15 mobilnych zestawów na podwoziu szesnastokołowej wyrzutni MZKT-79921.
Jednak ma się to szybko zmienić - do 2020 roku znakomita większość atomowych pocisków balistycznych ma być zamontowana na zestawach mobilnych, co jeszcze bardziej utrudni ich zwalczanie. Starsze wersje rakiet, wyprodukowane w latach 1984-1993, powoli tracą resus i będą wycofywane w ciągu najbliższych 3 lat. Topol-M ma zostać w służbie co najmniej do połowy lat 20. XXI wieku.
Nowe zagrożenie
Wojska Rakietowe Federacji Rosyjskiej wprowadzają obecnie do służby nowe pociski rakietowe dalekiego zasięgu typu RS-26 Rubież i kolejne typu RS-24 Jars. W RS-24 zaczęto uzbrajać jednostki w 2010 roku. Zastępowały one rakiety typu RS-18B, które były na uzbrojeniu mimo podpisanego wcześniej układu START II. Rosjanie ominęli układ uznając, że brak ratyfikacji przez parlament skutkuje jego odrzuceniem. Na tej też podstawie wprowadzane są, nie do końca zgodnie z międzynarodowymi ustaleniami, rakiety Jars, których w jednostkach znajduje się już około 150 sztuk, w tym 33 na podwoziach kołowych.
Rakiety Jars mają zasięg około 11000 kilometrów, a w głowicy znajdują się 3-4 ładunku nuklearne o mocy od 150 do 300 kiloton. Najnowsze RS-26 Rubież posiadają, według oficjalnych danych, mniejszy zasięg - około 9000 kilometrów, choć niektóre źródła mówią o zaledwie 5500 kilometrach, co może być jednak próbą wprowadzenia w błąd. Generalnie pisanie o konkretnych danych w przypadku tych rakiet wydaje się być stratą czasu - nawet oficjalne źródła rosyjskie podają różne parametry taktyczne.
Najważniejszą i znaną bardzo dobrze charakterystyką tych pocisków jest ich manewrowość. Umieszczone na podwoziu kołowym odbywają dwudziestodniowe patrole, a przygotowanie do zwiększenia autonomiczności zestawu trwa do 30 dni. W ten sposób wojskowi utrudniają zlokalizowanie zestawu, a tym samym przechwycenie odpalonego pocisku.
Samo przechwycenie również nie jest łatwe. Podobnie jak słynne rakiety Scud, tak i Rubież oraz Jars wprowadzane są świadomie na najwyższym pułapie lotu w zachwianą parabolę. Tym samym pocisk jest bardziej nieprzewidywalny dla systemów namierzania, a samo trafienie bezpośrednie przeciwpociskiem staje się niemożliwe. Do tego ogromna prędkość samego bloku bojowego powoduje, że jest on właściwie nie do zatrzymania.
Rosjanie chcą wprowadzić do służby ponad 200 zestawów rakiet - zarówno bazowania silosowego, jak i mobilnego, choć zgodnie z deklaracją wiceministra obrony Jurija Borysowa większość sił ma znajdować się na platformach mobilnych.
Co z Polską?
W obecnej sytuacji geopolitycznej nie ma sensu panikować i wieszczyć atak atomowy na Polskę ze strony Rosji. Taktyka prowadzenia działań wojennych w wykonaniu Rosjan, zarówno w Gruzji, jak obecnie na Ukrainie, polega głównie na użyciu oddziałów najemników i sił konwencjonalnych. Każda próba rakiety balistycznej jest zgłaszana przez Rosjan na forum ONZ i zapraszani są na nią międzynarodowi obserwatorzy. Choć oczywiście to jeszcze o niczym nie musi świadczyć.
Jedyne pewne zagrożenie, jakie istnieje obecnie przy granicy z Polską, stanowią rakiety typu Iskander - o zasięgu, w zależności od wersji, do 500 kilometrów i masie głowicy bojowej od 480 kg do 720 kg. Pociski te mogą prawdopodobnie przenosić ładunki atomowe, jednak nigdy nie zostało to potwierdzone. W polskiej prasie pojawiały się opinie, że Iskandery są wstanie zrównać z ziemią całe miasto - w domyśle Warszawę. Jednak przy takim a nie innym ich udźwigu zagrożone unicestwieniem byłoby jedynie sporej wielkości miasto powiatowe.
Co ciekawe, Iskandery umieszczono w Obwodzie Kaliningradzkim pod koniec 2013 roku po... zdyslokowaniu przez USA w Polsce baterii przeciwrakiet Patriot.
Amerykańscy żołnierze pojawili się w Morągu w 2010 roku wyposażeni w wyrzutnie ćwiczebne. W 2012 roku miały pojawić się wyrzutnie bojowe, ale zdecydowano inaczej. W tym samym czasie w pobliżu Kaliningradu rozlokowano samobieżne zestawy Iskander. Obecnie Polska nie posiada skutecznego systemu przeciwrakietowego, choć prace na tym trwają. W ramach projektu "Wisła" pierwsza bateria przeciwrakietowa ma wejść do służby w 2017 roku.
Zastępca szefa Sztabu Generalnego gen. dyw. Anatol Wojtan wyjaśnił w Senacie, że zgodnie z planem modernizacji technicznej na lata 2013-2022 do roku 2022 planuje się pozyskać osiem baterii zestawów rakietowych obrony powietrznej "Wisła". Szacuje się, że pierwsza bateria zostanie wprowadzona do sił zbrojnych już w 2017 r. A jeżeli chodzi o zestaw krótkiego zasięgu "Narew", to do 2022 roku planuje się pozyskać 11 zestawów z zaplanowanych 19 baterii. Pozostałe osiem baterii - po 2022 roku.
Największe szanse na wygranie przetargu na zestaw przeciwrakiet ma firma Raytheon, która proponuje Polsce wspólny rozwój systemu Patriot.