Wojsko nie musi być sztampowe
Portrety pilotów na myśliwcach, kobra na transportowym Herculesie lub orka zdobiąca śmigłowiec Mi-14. Dzięki oryginalnemu malowaniu wojskowe maszyny zyskują indywidualność.
Odpowiednie malowanie samolotów miało służyć maskowaniu. Kamuflaż stosowany był głównie po to, by optycznie zniekształcić sylwetkę maszyny i wtopić ją w kolory tła. Dlatego z jednej strony pojawiły się barwy odpowiadające odcieniom nieba, z drugiej - kolorom powierzchni ziemi. Po co jednak na wojskowych statkach powietrznych umieszczane są osobiste adnotacje, sentencje i portrety kochanek? Odpowiedzi szukać należy w ludzkiej psychice. Dowódcy pozwalali podwładnym oznaczać samoloty według własnego uznania. Dzięki osobistym symbolom lotnicy przywiązywali się do maszyn i bardziej o nie dbali.
"Pomaluj mnie na..."
Początki barw ochronnych w lotnictwie sięgają I wojny światowej.
- Najpierw dominowały naturalne kolory materiałów. Najczęściej były to więc barwy płótna, drewna i sklejki - wyjaśnia Marek Radomski z Muzeum Lotnictwa Polskiego w Krakowie. - Materiały lakierowano i impregnowano na różne sposoby, co z kolei sprawiało, że samoloty były najczęściej w odcieniach od jasnokremowych po ciemnobrązowe. Elementy metalowe pozostawiano w naturalnym kolorze, czasami polerowano je na gładko lub malowano na szaro. Szybko jednak zorientowano się, że lakierowana jasna powierzchnia samolotu błyszczy w słońcu i zdradza jego obecność.
- Zaczęto zatem kombinować, jak ukryć samolot na tle nieba i ziemi - opowiada Marek Radomski. - Każdy kraj robił to na swój sposób. W Anglii zaczęto dodawać do bezbarwnych lakierów czarny pigment. W efekcie na górnych powierzchniach samolotu pojawiały się odcienie oliwkowo-zielone. Najbardziej oryginalne koncepcje zrodziły się w Niemczech i Austrii.
Typy kamuflażu były rozmaite. Niemcy pokrywali górne powierzchnie maszyn różnymi odcieniami barw ziemi, a na płótnie robili nadruk w nieregularne wielokąty (w czterech lub pięciu kolorach), co przypominało nieco dzieła impresjonistyczne. Austriacy stosowali podobną metodę, uzupełniając powierzchnie sklejkowe malowanymi, identycznymi jak na płótnie plamkami.
- Artystycznych sposobów malowania było wiele. Zdarzało się nawet, że płótna zdobiły pokręcone kwieciste wzory w kolorach ziemi lub na zielonym tle rysowano drobne sprężynki. Typowy kamuflaż, składający się z dużych plam w kolorach ziemi, jako pierwsi zaczęli jednak stosować Francuzi - dodaje ekspert z Muzeum Lotnictwa Polskiego.
Marek Radomski zwraca uwagę na niemieckie lotnictwo, gdzie niezwykle oryginalne były malowania tego typu. W kamuflażu obok zieleni i brązu pojawił się wrzos i fiolet, a niektóre samoloty już w jednostkach pokrywane były często jaskrawymi kolorami, żeby wyróżnić maszyny asów. Najbardziej znanym przykładem jest całkowicie czerwone malowanie samolotu niemieckiego asa myśliwskiego Manfreda von Richthofena, nazywanego Czerwonym Baronem.
W czasie I wojny na samolotach poza kamuflażem obowiązkowo pojawiły się także znaki rozpoznawcze, ułatwiające rozróżnienie maszyn własnych i przeciwnika. Jeden rzut oka musiał wystarczyć, by żołnierze nie strzelali do swoich. Francuzi, a za nimi Anglicy, Włosi, Belgowie, Amerykanie i Rosjanie malowali trójkolorowe kokardy w barwach narodowych. W lotnictwie Austro-Węgier i Niemiec stosowano równoramienny krzyż, który w pierwszym przypadku pozostał przez całą wojnę taki sam, a w drugim zmieniał swój kształt.
Pokrywanie samolotów kamuflażem w okresie międzywojennym zarzucono. Maszyny były srebrzyste lub w jasnych kolorach, jednolicie oliwkowe lub brązowe. W polskim lotnictwie przełom stanowił okres poprzedzający wybuch II wojny. Wówczas po raz pierwszy pojawił się trójkolorowy kamuflaż - oliwkowo-żółtawo-zielony.
Wraz z wybuchem II wojny światowej znów powszechnie zaczęto stosować kolory ochronne. Dostosowywano je do barw ziemi charakterystycznych dla określonego teatru działań. Nad Europą były to odcienie brązów i zieleni, nad morzem kolory szaro-zielone i szaro-niebieskie, w Afryce i na południu Europy zielenie, brązy i odcienie piasku. To jednak nie wszystko, malowano bowiem również spód samolotu. Pojawiły się zatem maszyny z "brzuchami" niebieskawymi, seledynowoszarymi lub lazurowymi.
- Różne układy plam zachowały się także po II wojnie światowej i teraz się do nich wraca. Pojawiła się również tendencja do ochrony samolotu przed radarami. Maszyny pozostawały w barwie metalu lub były malowane na biało. Dzisiaj bardzo często pokrywane są odcieniami szarości, malowane farbą mającą właściwości pochłaniania fal radarowych - podkreśla specjalista z krakowskiego muzeum.
A jak dziś wyglądają kamuflaże polskich samolotów i śmigłowców? Ekspert z muzeum twierdzi, że w polskim lotnictwie jest zbyt duża różnorodność. W wielu wypadkach zastosowane barwy kłócą się z zasadami maskowania. Są samoloty w plamy w odcieniach szarości (MiG-29, F-16 i nowe egzemplarze C-295M), ale są również w odcieniach zieleni, żółci i brązu (M-28), jednolicie szare (C-130 Hercules) i zielone (Mi-2, Mi-17). Sposoby malowania wynikają z różnych zadań poszczególnych rodzajów lotnictwa.
Obrazy na stateczniku
Ciekawy pomysł malowania samolotów od półtora roku można zaobserwować w 23 Bazie Lotnictwa Taktycznego w Mińsku Mazowieckim. Idea związana jest z okazjonalnym pomalowaniem jednego z MiG-29. Na dziewięćdziesięciolecie jednostki myśliwiec został ozdobiony ogromną odznaką kościuszkowską, na którą składają się skrzyżowane kosy na tle biało-czerwonych pasów. Taki samolot prezentowany był na wielu imprezach lotniczych na świecie. Barwny znak przyciągał zawsze uwagę widzów i komentatorów, którzy zainspirowani jego symboliką poszukiwali informacji o historii polskiego lotnictwa.
Pilotom z 23 Bazy, która od ponad 20 lat kultywuje tradycje eskadr kościuszkowskich, bardzo spodobała się inicjatywa malowania samolotów.
- Zaczęli nas dopytywać, czy można zrobić coś jeszcze, by mińskie myśliwce dodatkowo czymś się wyróżniały. Wtedy wpadliśmy na pomysł umieszczania na samolocie wizerunku któregoś z zasłużonych dla Polski pilotów wojskowych - mówi Wojtek Matusiak z Fundacji Historycznej Lotnictwa Polskiego. Wybór padł na podpułkownika pilota Mariana Pisarka. Jego portret namalowany został na myśliwcu o numerze bocznym 56 w 2012 roku, kiedy przypadała 100. rocznica urodzin i zarazem 70-lecie śmierci tego słynnego pilota Dywizjonu 303.
Tak powstał projekt "Kosynierzy Warszawscy". Za zgodą Dowództwa Sił Powietrznych fundacja ozdobiła niemal wszystkie mińskie samoloty (do 10 listopada 2013 roku jeszcze trzy egzemplarze czekały na malowanie). MiG-i otrzymały okolicznościowe zdobienia - portrety pilotów i odznakę kościuszkowską.
- Konieczna była zgoda DSP, bo choć regulamin nie zabrania malowania samolotów, użyte kolory powinny być zgodne z wojskowym kamuflażem. Dlatego wszystkie portrety utrzymane są w odcieniach szarości - tłumaczy Robert Gretzyngier z fundacji, prowadzący prace malarskie.
Wizerunki pilotów, którzy ozdabiają pionowe stateczniki myśliwców, nie są przypadkowe, a jak przyznają pomysłodawcy, wybór postaci nie był łatwy.
- Bohaterów polskiego nieba jest wielu, a my musieliśmy wybrać zaledwie 16 osób. Szukaliśmy więc takich motywów, które wiązałyby pilotów z mińską eskadrą - wyjaśnia Robert Gretzyngier. - W efekcie wybraliśmy najbardziej wybitnych lotników, którzy w szeregach eskadr kościuszkowskich 7. i 111. lub Dywizjonu 303 walczyli na różnych frontach o niepodległość Polski.
Dlatego też na MiG-ach z Mińska Mazowieckiego można zobaczyć na przykład wizerunki pułkownika Wojciecha Kołaczkowskiego, podpułkownika Zdzisława Krasnodębskiego, podpułkownika Mariana Pisarka, majora Zdzisława Henneberga i porucznika Mirosława Fericia. Do grona uhonorowanych w ten sposób lotników dołączyli też Amerykanie, którzy współpracowali z Polakami podczas wojny o granice Rzeczpospolitej w 1919 roku: major Cedric Fauntleroy, dowódca eskadry kościuszkowskiej w latach 1919-1920, i Merian Cooper, pilot tej eskadry.
"Miński" sposób ozdabiania samolotów jest kosztowny i dość skomplikowany. Wiąże się bowiem z pracochłonną procedurą nanoszenia specjalnych farb na powierzchnię maszyny.
- Namalowanie pierwszego portretu zajęło nam osiem godzin. Ostatniego już cztery godziny - przyznaje Robert Gretzyngier. Członkowie fundacji korzystają z własnych projektów, a do pracy używają specjalnych farb (do ciężkiego sprzętu) i szablonów. Materiały pozyskują od kilku zaprzyjaźnionych firm.
Wizerunki asów lotnictwa przykuwają uwagę.
- Odwiedza nas sporo osób. To dla nich lekcja żywej historii, mająca przypominać o kościuszkowskich korzeniach jednostki i zachować pamięć o najlepszych pilotach. Teraz to także wyróżnik naszej jednostki - mówi major Mirosław Guziel, rzecznik prasowy 23 Bazy.
Prezes fundacji Piotr Hodyra dodaje, że teraz każdy samolot to historia jednego z lotników tworzących dzieje polskich skrzydeł.
- Warto popularyzować historię, z której możemy być dumni, zwłaszcza że z kanonu lektur szkolnych wycofano 'Dywizjon 303', na którym wychowała się cała rzesza miłośników lotnictwa takich jak my.
Kobieta na Herculesie
MiG-i to jednak niejedyne samoloty ozdobione okolicznościowym malowaniem. Na taki sam pomysł wpadli także lotnicy z Powidza, gdzie stacjonują między innymi największe polskie transportowce C-130 Hercules. W 2011 roku służący w eskadrze technicznej w 33 Bazie Lotnictwa Transportowego starszy chorąży sztabowy Henryk Oleszczuk zaprojektował godło osobiste dla pierwszego dostarczonego do Polski Herculesa o numerze bocznym 1501.
- Samolot długo stał w hangarze i ciągle coś przy nim robiliśmy. Przekornie więc nazwaliśmy go królową hangaru. W nawiązaniu do przezwiska, na boku samolotu pojawił się też rysunek kobiety z napisem 'Queen" - tłumaczy podoficer. Na Herculesie znalazł się jeszcze wizerunek drugiej kobiety, co wiąże się z inną historią. - W barwach USAF latał nim amerykański technik pokładowy. Sportretowana na samolocie kobieta i imię "Charlene" to także pamiątka dla żołnierza i jego ukochanej - mówi żołnierz z Powidza.
Starszy chorąży sztabowy Oleszczuk wymyślił malowanie tego pierwszego godła. Zajął się też projektowaniem i przygotowaniem szablonów oraz nanoszeniem kolejnych znaków. Jak to robi?
- Szablon z folii samoprzylepnej przyklejany jest do kadłuba samolotu i wtedy czarną szybkoschnącą farbą, matową, maluje się godło. Nasza grafika ma wysokość około 50 centymetrów - tłumaczy podoficer.
Następny w kolejności godło otrzymał Hercules z numerem 1502. Jego kadłub zdobi rysunek kobry.
- Symbol węża na tym samolocie jest na cześć technika, który pracował przy nim w amerykańskich siłach powietrznych. Często, gdy podchodził do samolotu, przecierał okulary, w efekcie czego zyskał przydomek "Kobra" - wspomina starszy chorąży sztabowy Oleszczuk.
Hercules 1508 to jedyny wypożyczony egzemplarz, który otrzymał godło osobiste.
- To stara maszyna, często niedomagająca. Najpierw dorobiła się przezwiska "Czesio". Potem, zainspirowany postacią z serialu "Włatcy móch", ozdobiłem ją sylwetką człowieka połamańca - mówi Oleszczuk. Bez godeł wciąż zostają dwa transportowce o numerach 1505 i 1503. - Ciągle nie możemy wymyślić niczego dobrego - dodaje technik. Na razie chorąży Oleszczuk zajmuje się śmigłowcami Mi-17, którym na wzór W-3 Sokół chce namalować oczy.
Technikom i pilotom taki sposób ozdabiania maszyn przypadł do gustu.
- Przyjęło się, że gdy mówimy o samolotach, to nie używamy numerów, tylko je nazywamy.
Nazywanie samolotów, zapisywanie dedykacji i sentencji na skrzydłach lub kadłubie to w lotnictwie jednak żadna nowość.
- Taka tendencja przyjęła się zwłaszcza u Niemców w czasie I wojny światowej i u Amerykanów w czasie II. Wiele samolotów ozdabianych było portretami ukochanych kobiet lub nazywanych ich imionami. Dzisiaj barwne, okolicznościowe malowania maszyn bojowych wiążą się najczęściej z pokazami, zlotami lub z obchodami świąt jednostek lotniczych - dodaje Marek Radomski z Muzeum Lotnictwa Polskiego.
Orka i tygrys
Podobnie było podczas 50. jubileuszu lotnictwa Marynarki Wojennej. We wrześniu 2012 roku w Darłowie z tej okazji ozdobiono śmigłowiec Mi-14PŁ 1001 z Grupy Lotniczej 44 Bazy Lotnictwa Morskiego. Nowe malowanie wiropłatu zaprojektował komandor podporucznik Zdzisław Szawłowski. W historii jednostki to drugi śmigłowiec zwalczania okrętów podwodnych z wymalowaną orką. Poprzednia pojawiła się w sierpniu 2002 roku na śmigłowcu z numerem 1012. Maszyna latała w tym kamuflażu do kwietnia 2008 roku, kiedy trafiła do Wojskowych Zakładów Lotniczych w Łodzi na remont oraz modernizację do wersji Mi-14PŁ/R.
Okazjonalnym malowaniem śmigłowca piloci uczcili też przypadające w 2013 roku dziesięciolecie lotnictwa pokładowego. Maszyna Marynarki Wojennej SH-2G została ozdobiona wizerunkiem morskiego smoka. Projekt zaakceptował dowódca Brygady Lotnictwa Marynarki Wojennej, a wykonała go Trójmiejska Grupa Reklamowa - namalowała morskiego smoka na lewej burcie jednej z maszyn.
Nie zawsze jednak samoloty zdobi się za pomocą farby i pędzla - czasami grafiki są na maszynę naklejane. Tego typu okolicznościowych wizerunków doczekały się polskie Jastrzębie. Piloci z 6 Eskadry Lotniczej, która w logo ma czerwonego tygrysa, ogłosili nawet konkurs na ozdobienie dwóch wielozadaniowych samolotów F-16. Okazją były czerwcowe ćwiczenia taktyczne NATO "Tiger Meet" w Norwegii. Biorące udział w zlocie eskadry tradycyjnie już ozdabiają maszyny "tygrysimi" akcentami. Zwycięski projekt warszawiaka Oskara Gawłowskiego, oko tygrysa kolorystycznie nawiązujące do biało-czerwonej szachownicy, nie był typowym malowaniem. Statecznik pionowy samolotu oraz komplet zbiorników konforemnych zostały bowiem oklejone specjalną lotniczą folią.
Paulina Glińska, Magdalena Kowalska-Sendek