Wschodnia flanka. Amerykanie bronią Berlina, nie Warszawy?
Na profilu twiterowym Ambasady USA w Polsce została opublikowana grafika z rozlokowaniem wojsk amerykańskich w Polsce. Natychmiast pojawiły się głosy krytykujące Amerykanów.
Pod grafiką umieszczoną przez ambasadę komentujący sugerują, że rozlokowane w Lubuskiem siły mają chronić granicę niemiecką, a nie polską. Pojawiły się głosy, że znów sojusznicy zawodzą, że dbają tylko o swój interes i zostawiają Polskę na pastwę Rosji. Większość komentujących uważa, że Amerykanie powinni postąpić, jak obecny MON i przerzucić swoje oddziały na tzw. Przesmyk Suwalski. Tymczasem Amerykanie doskonale wiedzą, co robią.
W Polsce pokutuje opinia, że garnizony wojskowe powinny być rozmieszczone jak najbliżej zagrożonej granicy. Wiele krajów na takim myśleniu już się wykrwawiło. W tym i Polska w 1939 roku. Wówczas rozlokowanie dywizji wzdłuż granic również miało podłoże polityczne. Zapomina się bowiem, że miejsce stacjonowania jednostki w czasie pokoju nie musi być tożsame z rozśrodkowaniem na czas wojny.
Znacznie łatwiej bowiem wyprowadzić grupę brygadową z zaplecza, niż przesuwać ją w zagrożony rejon wzdłuż linii frontu. Przerzucanie tak znacznej jednostki w zasięgu działania lotnictwa frontowego może skończyć się jej unicestwieniem.
Należy też pamiętać, że brygada pancerna w wojnie obronnej ma charakter jednostki odwodowej i jest wysyłana na najbardziej zagrożone odcinki. Jej lokalizacja w bezpośredniej bliskości frontu nigdy nie była wskazana, co nieraz udowodniły podobne przypadki w historii. Dlatego też Amerykanie swoje grupy brygadowe rozmieścili w Żaganiu, Skwierzynie i Bolesławcu. Do polskich koszar trafiły 3. batalion 29. pułku artylerii, 4. szwadron 10. pułku kawalerii, oraz jednostki wsparcia.
Jednostki pancerne to najpoważniejszy lądowy komponent uderzeniowy podczas agresji na sąsiada. Wówczas ich rozmieszczenie w pobliżu granic potencjalnego wroga miałoby sens.
Bronią Niemiec?
Już kiedy ogłoszono dyslokację amerykańskich oddziałów, zaczęły pojawiać się głosy, że Amerykanie będą bronić nie Polski, a Niemiec. Gdyby tak jednak było, to w krajach bałtyckich nie znalazłyby się pododdziały 68. pułku pancernego.
Amerykanie wybrali zachodnią Polskę z powodów czysto praktycznych. Znaczne oddalenie garnizonów powoduje, że infrastruktura jest znacznie mniej narażona na zniszczenie. Kolejną kwestią są znacznie lepsze możliwości manewrowe.
Powodów było więcej. Po pierwsze na zachodzie Polski stacjonuje największa i najsilniejsza polska jednostka pancerna - 11 Lubuska Dywizja Kawalerii Pancernej do niedawna wyposażona w czołgi Leopard 2A4 i 2A5. Ułatwi to kwestię współpracy i zgrywania oddziałów polskich i amerykańskich. W dodatku w Żaganiu znajduje się rozbudowane zaplecze techniczne, ułatwiające utrzymanie gotowości bojowej czołgów.
Po drugie - w rejonie rozlokowania 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej znajdują się duże poligonowe ośrodki szkolenia, czego nie ma we wschodniej Polsce. Z dużych ośrodków poligonowych Wojsk Lądowych na wschodzie Polski liczą się jedynie Orzysz i Nowa Dęba. Problem w tym, że brak jest rozbudowanego zaplecza logistycznego, a co ważniejsze znajdują się one zbyt blisko wschodnich granic kraju.
Trzeba brać pod uwagę, że oddziały, jakie przerzucono do Polski mają jedynie zadanie odrzucenia pierwszego rzutu przeciwnika. W warunkach eskalującego zagrożenia te siły zostaną znacznie zwiększone. Zmieni się też ich dyslokacja. Polskie plany obronne zakładają zatrzymanie przeciwnika pomiędzy Bugiem i Wisłą, wówczas już Lubuskie nie będzie głębokim zapleczem, a praktycznie bazą frontową.
Osłabianie potencjału obronnego
Tymczasem minister Macierewicz postąpił zupełnie odwrotnie, destabilizując i zmniejszając gotowość bojową 11. Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej. Do niedawna dysponowała ona czterema batalionami czołgów. Dwoma w 10. Brygadzie Kawalerii Pancernej (Leopard 2A4, które będą modernizowane) i dwoma w 34. Brygadzie Kawalerii Pancernej (Leopard 2A5).
Niestety jeden z batalionów Leopardów został przeniesiony do Wesołej pod Warszawą, pozbawiony zaplecza szkoleniowego i warsztatowego. Wkrótce ma tam trafić kolejny. W zamian do Żagania trafiają stare T-72M1. Żołnierze nie kryją rozgoryczenia, a eksperci łapią się za głowy.
CZYTAJ WIĘCEJ: Jak MON demontował najsilniejszą dywizję Wojska Polskiego
Wschodnia flanka
Prace nad wzmocnieniem wschodniej flanki trwały podczas dwóch ostatnich szczytów NATO. W ostatnich miesiącach prace koncepcyjne przełożyły się na realną dyslokację oddziałów zmechanizowanych i pancernych. Amerykanie przerzucili do państw bałtyckich 1. batalion 68. pułku pancernego. Będzie tam rozlokowany do czasu, kiedy jego obowiązki przejmą niemieckie i kanadyjskie Leopardy oraz polskie PT-91Twardy.
Na południowym skrzydle, w rejonie Bułgarii i Rumunii rozmieszczono 1. batalion 8. pułku pancernego, który ma wspierać sojuszników w rejonie Morza Czarnego. Kolejna jednostka, 1. batalion 66. pułku pancernego, został rozlokowany w Niemczech i odpowiada za szkolenie oraz odtwarzanie gotowości bojowej. I dlatego też Amerykanie będą bronić Niemiec, gdyż nie tylko mają tam swoje bazy i warsztaty tyłowe, ale jest to przede wszystkim potężne zaplecze przemysłowe, bez którego potencjał NATO byłby dramatycznie niższy. Ponadto dyslokacja amerykańskich grup brygadowych do Polski była podyktowana głównie względami politycznymi. Ma przede wszystkim pokazać jedność sojuszu.
Do Polski w ramach operacji "Atlantic Resolve" trafiło łącznie około 3500 żołnierzy, 87 czołgów Abrams, 18 samobieżnych haubic Paladin, 419 samochodów towarowo-osobowych HMMWV i 144 bojowych wozów piechoty Bradley.