Z pamiętnika spadochronu

Przychodzi spadochron do lekarza. Lekarz pyta go: "Co panu dolega?", a spadochron na to: "Potargałem się ".

fot. Rafał Dębicki
fot. Rafał Dębicki

Żołnierze mnie "rozpuścili"

Nagły podmuch wiatru tuż przed lądowaniem okazał się na tyle silny, że zaczepiłem czaszą o gałęzie. Później to już niewiele pamiętam, bo okropnie się przestraszyłem. Wiem tylko, że mnie odcinali, a skoczek na ziemię zsunął się po spadochronie zapasowym...

Po skokach trafiłem na ogromną wieżę, gdzie przez żołnierzy kompanii zabezpieczenia desantowania zostałem "rozpuszczony", czyli rozwinięty i wyczyszczony z piasku, ziemi, trawy i drobnych gałązek, bo trochę tego wszystkiego we mnie zostało. Właśnie tam dowiedziałem się, że nieciekawie ze mną, trafię do magazynu i zaczekam na naprawę.

Czasami po skokach drobne naprawy, takie jak wymiana "kalafiorniczki" czyli gumki, która służy do wplatania taśm, są wykonywane przez żołnierzy kompanii zabezpieczenia desantowania. Mnie jednak nie dało się w tak łatwy sposób naprawić. Musiałem trafić "pod nóż".

Żadna usterka nie może zostać pominięta

fot. Rafał Dębicki

A wszystko to przy wykorzystaniu drobnych dłoni pań krawcowych, które z niesamowitą precyzją doszywają, wymieniają i łatają uszkodzone elementy. W warsztacie pracuje ich pięć: Anna Krukowska, Zofia Tomaszewska, Renata Sanetra, Józefa Ciasnocha i Wanda Galińska. Wszystkie panie, choć posiadają odpowiednie kwalifikacje, swojej pracy na początku uczyły się od koleżanek, bo szycie spadochronów to krawiectwo innego rodzaju.

Najpierw wykonywały proste szycia i stopniowo przechodziły do coraz trudniejszych. Najbardziej rzuciło mi się w oczy to, że zawsze każda naprawa jest sprawdzana przez instruktorów nawet po kilka razy, tak żeby żadna, najmniejsza nawet, usterka nie została pominięta.

Nie używa się przypadkowych elementów

fot. Rafał Dębicki

Widziałem niesamowicie zniszczone spadochrony. Najbardziej uszkodzone sprawiły, że w głowie pojawiał się scenariusz skoku i sytuacji, w której mogło do tego dojść. Taki warsztat to coś w rodzaju Oddziału Intensywnej Terapii. Dla tych najbardziej uszkodzonych "pacjentów" trzeba mieć bardzo dużo cierpliwości i poświęcić im mnóstwo czasu oraz uwagi.

Jednak zazwyczaj, kiedy trafiamy do rąk pań krawcowych, nie ma przypadków nieuleczalnych. Ostatnio nawet trafił tu spadochron, który miał aż 19 zerwanych linek i dziurę w czaszy. Wyszedł sprawny i zdrowy. Tu nic nie dzieje się przypadkiem. Każda czynność ma swoje miejsce i czas. Nici, taśmy, linki, materiał - wszystko to posiada odpowiednie atesty, a jeśli nawet zdarzyłaby się sytuacja, że czegoś by zabrało, to czeka się na dostawę. W żadnym wypadku nie używa się przypadkowych elementów.

Nie ma człowieka, który nie bał się skakać

Po tym jak w swoich rękach trzymają niesamowicie zniszczone czasze mimo wszystko potrafią założyć uprząż, wyskoczyć z samolotu i lecieć w przestworzach, spoglądając w dół na nieuchronnie zbliżającą się ziemię. Czasami w żartach żołnierzy słyszałem, że w skokach spadochronowych jest jakieś szaleństwo, bo przecież żaden normalny człowiek nie wyskakuje ze sprawnego samolotu!

fot. Rafał Dębicki

Każdy spadochron jest wyjątkowy i ma swoją duszę. Każdy z nas nosi w sobie wiele lęków, bo przecież nie ma człowieka, który choćby na początku nie bał się skakać!

Kiedy byłem zdrowy, nigdy nie zastanawiałem się ilu nas jest i kiedy odejdę na emeryturę. W czasie leczenia dowiedziałem się, że w 6. Brygadzie Powietrznodesantowej jest prawie 1800 spadochronów desantowych takich jak ja, często zwanych też "głównymi" i trochę więcej zapasowych. Nie ma możliwości, by któryś z nas nie był na bieżąco sprawdzony lub po zakończonym sezonie od razu trafił na półkę do magazynu.

Białe czasze noszą ludzi

Kolejnym przykładem, kiedy zostajemy wycofani ze służby, jest takie uszkodzenie, że nasza naprawa jest po prostu nieopłacalna. Czasami, jeżeli nowy spadochron jest bardzo uszkodzony, warto w niego zainwestować, ale jeśli jest już wysłużony i mocno poturbowany, przechodzi na zasłużoną emeryturę.

fot. Rafał Dębicki

To niesamowite, ile osób potrafią unosić w powietrzu nasze białe czasze i ile stresu czują nasze uprzęże. Wśród spadochroniarzy bowiem popularna jest teoria, że tylko głupiec nie czuje lęku przed skokiem. A jeśli rutyna zagląda w życie skoczka to jest to pierwszy krok do popełnienia błędu, który może kosztować go zdrowie lub życie.

W kompanii zabezpieczenia desantowania wszystko musi iść zgodnie z planem. Na "nowe życie" i pomocną dłoń po zakończonym niedawno wyczerpującym sezonie czeka ponad trzystu moich kolegów. Teraz znów jestem cały i zdrowy, za co paniom z warsztatu spadochronowego i układającym mnie do skoku żołnierzom z kompanii będę zawsze wdzięczny. Dziękuję!

Spadochron desantowy AD-95

Wspomnienia spadochronu spisała ppor. Anita Skowron

Koniecznie zobacz "oddział" spadochronowej intensywnej terapii:

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas