Całun Turyński: Utkany z zagadek

Poszukując prawdy o Całunie Turyńskim, syndolodzy chwytali się najrozmaitszych metod badawczych /Courtesy of The History Channel /East News
Reklama

Dla milionów wiernych jest relikwią, dla sceptyków – pomalowanym kawałkiem płótna, a dla badaczy – zagadką, której od lat nie potrafią rozwiązać. Dlaczego mimo setek analiz i zaawansowanego technologicznie sprzętu tajemnica Całunu Turyńskiego ciągle wymyka się nauce?

W nocy z 11 na 12 września 1997 roku Turyn nie spał. Płonęła katedra św. Jana Chrzciciela, w której od ponad czterystu lat przechowywana jest najcenniejsza relikwia chrześcijan. Wyrwanie jej z płomieni utrudniały strażakom skomplikowane mechanizmy, mające chronić całun przed kradzieżą (zacięły się pod wpływem wysokiej temperatury). Co więcej, płótno było umieszczone w gablocie z pancernego szkła. Kuloodporną szybę nadludzkim wysiłkiem rozbił kapitan Mario Trematore. Uratowanie relikwii przypłacił zwichnięciem ręki.

Nie był to jedyny pożar, który omal nie strawił całunu. Płomienie dosięgły go między innymi 4 grudnia 1532 roku i - niestety - materiał został wówczas nadpalony w kilkudziesięciu miejscach. Dwa lata później gorliwe siostry zakonne załatały szkody kawałkami płótna ołtarzowego. Ich ingerencja miała dalekosiężne konsekwencje... 

Reklama

Czy wiara potrzebuje dowodów?

Zgodnie z Nowym Testamentem około 30 roku naszej ery Poncjusz Piłat skazał Jezusa Chrystusa na śmierć przez ukrzyżowanie. Wyrok wykonano nieopodal Jerozolimy, w miejscu zwanym Golgotą. Umęczone ciało Galilejczyka zdjęto z krzyża, owinięto płótnem pogrzebowym, a następnie pochowano w grobie ofiarowanym przez Józefa z Arymatei. Trzy dni później w mogile znaleziono jedynie tkaninę ze śladami krwi. 

Zmartwychwstanie Chrystusa stało się naczelnym dogmatem wiary chrześcijańskiej, świętowanym podczas Wielkanocy. Czy Całun Turyński jest właśnie tym płótnem, które apostołowie odnaleźli w pustym grobie? Z jednej strony kościelni hierarchowie nigdy nie wydali oficjalnego oświadczenia.

- Kościół nie posiada kompetencji, by wypowiadać się w tych sprawach - tłumaczył papież Jan Paweł II. 

- Dlatego powierza uczonym zadanie prowadzenia dalszych badań - dodawał. Brak stuprocentowej pewności nie przeszkadza wiernym. Na przestrzeni lat Turyn odwiedziło kilkanaście milionów pielgrzymów. Wśród nich był również papież Franciszek, który modlił się przy całunie m.in. w czerwcu 2015 roku.

Czy wizerunek Jezusa został namalowany?

- Człowiek utrwalony na całunie jest Chrystusem - stwierdził w 1902 roku Yves Delage, profesor anatomii porównawczej z paryskiej Sorbony. 

Środowisko naukowe go wykpiło, uznając, że zamiast profesorskiej togi powinien nosić sutannę, gdyż najwidoczniej minął się z powołaniem. Podobny los spotkał Włocha Secondo Pię, któremu w 1898 roku pozwolono sfotografować tkaninę. Przy wywoływaniu zdjęć odkrył, że delikatne ślady twarzy i ciała Chrystusa  dostrzegalne na całunie gołym okiem, na negatywie nabierają jeszcze bardziej wyraźnych kształtów. 

Oznaczałoby to, że relikwia jest czymś w rodzaju fotografii -  tyle że tę sztukę wynaleziono dopiero w połowie XIX wieku! Czyżby więc całun był pierwszym zdjęciem w historii? Ówczesny świat nie uwierzył w rewelacje Pii, oskarżając go o spreparowanie fotografii i hochsztaplerstwo.

***Zobacz także***

W latach 70. ubiegłego wieku amerykańscy naukowcy z grupy STURP (The Shroud of Turin Research Project) rozpatrzyli hipotezę fotografii. Potwierdzili, że negatyw daje wyraźniejszy obraz. Jednak gdyby całun rzeczywiście był zdjęciem, pozostałyby na nim ślady w postaci soli srebra - których tam nie ma. Podobnie jak barwników malarskich czy smug od pociągnięć pędzla, co wyklucza, że widoczny na nim wizerunek po prostu namalowano. 

- Wiara, że jest to obraz, wymagałaby większego cudu niż wiara w zmartwychwstanie - podsumowywał doktor chemii Alan Adler.

Trójwymiarowy dowód

W 1976 roku fizyk John Jackson zbadał fotografię Całunu Turyńskiego w analizatorze V-8. Było to analogowe urządzenie, które służyło pracownikom NASA do przetwarzania obrazów w rodzaj trójwymiarowej rzeźby, ukazującej się na ekranie komputera. Swoją funkcję spełniało jednak wyłącznie w  przypadku obiektów posiadających rejestrację głębi. 

W skrócie: nie działało przy pospolitych fotografiach i malowidłach. Co ciekawe, zdjęcie płótna z Turynu wykazało właściwości trójwymiarowe. Co to oznaczało? Że obraz na całunie musiał rzeczywiście powstać w wyniku oddziaływania między tkaniną a ciałem! Tylko w ten sposób mogła zakodować się na nim informacja  przestrzenna. 

Zagadka rozwiązana?

Kłopot z ustaleniem, jak powstał całun, nie był jedynym, z którym musieli zmierzyć się jego badacze, z czasem nazwani z grecka syndologami. Głowiono się przede wszystkim nad tym, z którego wieku płótno pochodzi. Po raz pierwszy na widok publiczny wystawiono je dopiero w 1357 roku. Dlaczego nie wcześniej? Może nie było wtedy jeszcze czego adorować? 

W 1988 roku trzy niezależne zespoły badawcze (z uniwersytetów w Oksfordzie, Zurychu i Arizonie) za zgodą Stolicy Apostolskiej odcięły fragment płótna, a następnie przebadały go metodą tak zwanego datowania radio węglowego. Opiera się ona na pomiarze koncentracji radioaktywnego izotopu węgla 14C w obumarłym materiale organicznym (w przypadku Całunu Turyńskiego tym materiałem jest len). Wszystkie laboratoria uzyskały dokładnie ten sam wynik: między 1260 a 1390 rokiem, a  więc grubo ponad 1000 lat po śmierci Chrystusa.

- Kto nadal wierzy w autentyczność całunu, powinien wstąpić do towarzystwa przyjaciół płaskiej Ziemi - ironizował Edward Hall, członek oksfordzkiej ekipy.

Stanowczość, z jaką eksperci ogłosili wyniki swoich badań, na pewien czas zahamowała zainteresowanie Całunem Turyńskim. Triumf racjonalistów był jednak chwilowy. W środowisku zaczęły pojawiać się głosy kwestionujące skuteczność metody radiowęglowej. Na łamach prasy pytano: "Może to technika badania jest fałszywa, a nie całun?" 

Uczestnicy wypraw krzyżowych twierdzili przecież, że już w 1202 roku widzieli płótno w Konstantynopolu. A i w miniaturach z XII wieku, zawartych w tzw. Kodeksie Praya, pojawia się szkic całunu, do złudzenia przypominającego ten z Turynu. 

 Jak naukowiec może pomylić się o 1000 lat?

Pod koniec lat 80. XX wieku dziennikarzom udało się dotrzeć do  Williama Meachama, wykładowcy Uniwersytetu w Hongkongu, specjalizującego się w datowaniu metodą radiowęglową. Miał on przestrzegać ekipy badające całun, że standardowe metody oczyszczania mogą nie poradzić sobie ze wszystkimi "naleciałościami", które przez stulecia nagromadziły się na materiale. Sugerował także, by szczególną uwagę zwrócić na skrobię mogącą "odmłodzić" tkaninę o setki lat. 

Wyznania zignorowanego naukowca zaintrygowały profesora Alana Adlera. Wysłał on pojedynczą nitkę z całunu - nie wyjawiając jej źródła - na ponowne datowanie radiowęglowe do amerykańskiego Instytutu Badań Nuklearnych. Wynik był zdumiewający. Stwierdzono bo wiem, że jeden jej koniec pochodzi z III wieku naszej ery, z kolei drugi datowano na XI wiek. Skąd ta rozbieżność? Otóż część nitki była zanieczyszczona skrobią.

Po czasie zwrócono uwagę także na to, iż (z niewiadomych przyczyn) próbkę do badań pobrano z najmniej odpowiedniego miejsca całunu, zwanego rogiem Raesa. Ucierpiał on w trakcie pożaru z 1532 roku, w dodatku jego część zajmuje łata, dosztukowana przez siostry klaryski. Istnieje więc ryzyko, że datowano łatę, a nie właściwą część całunu! Niestety, nie sposób już tego sprawdzić - materiał, poddany badaniu metodą radiowęglową, ulega zniszczeniu. 

Czy kilku niezależnych naukowców może popełnić identyczny błąd? Profesor Henry Grove twierdził: 

- Wszystkie laboratoria stosowały tę samą technikę czyszczenia, toteż jeśli tkanina była zanieczyszczona czymś, co nie zostało usunięte, wszystkie otrzymałyby błędne rezultaty. 

Błędy, których nie da się naprawić

Na przestrzeni wieków popełniono mnóstwo pomyłek, które spowodowały uszkodzenia całunu oraz zaprzepaszczenie zapisanych na nim historycznych i  naukowych danych. Materiał wielokrotnie zwijano i rozwijano. 

Bywało, że przytwierdzano go do podłoża pinezkami. Nieprofesjonalnie zachowywali się nie tylko laicy. W latach 70. XX wieku szwajcarski kryminolog, Max Frei-Sulzer, pobierał z relikwii pyłki roślin za pomocą... taśmy klejącej. Dociskał ją do leciwego świętego płótna, a następnie po prostu odrywał. 

Od 1997 roku Całun Turyński przechowywany jest w specjalnym relikwiarzu, w pozycji leżącej, w hermetycznym, ognioodpornym pojemniku, za kuloodporną szybą. Optymalna temperatura i wilgotność jest regulowana na bieżąco za pomocą komputera. Na widok publiczny wystawiany jest jedynie sporadycznie, na co dzień znajduje się w podziemiach katedry w Turynie, w sejfie wypełnionym gazem szlachetnym - argonem.

Najnowsze doniesienia

Kilka lat temu w trakcie odkurzania relikwii uzyskano pył, który zawierał ślady ludzkiego i roślinnego DNA. Analizował je genetyk Gianni Barcaccia. W październiku 2015 roku opublikował wyniki swoich badań w prestiżowym czasopiśmie naukowym "Nature". Okazało się, że materiał genetyczny ludzki oraz roślinny pochodził... z  całego świata. 

Oczywiście nie wniosło to nic nowego do wiedzy o całunie. Równie dobrze mógł on przebyć historyczną drogę z Jerozolimy, przez Konstantynopol do Europy, jak i powstać w średniowieczu na Starym Kontynencie, a skażenie pyłkami zawdzięczać pielgrzymom przybywającym do niego z różnych stron globu...

Badania przyniosły jednak jeden nowy trop. Barcaccia odkrył bowiem, że najstarsze fragmenty materiału genetycznego zachowane na tkaninie pochodzą z Indii. Oznacza to, że najprawdopodobniej właśnie tam wyprodukowano płótno, którym owinięto ciało ukrzyżowanego Chrystusa. Jak znalazło się w Ziemi Świętej? W tym miejscu tajemnica całunu komplikuje się jeszcze bardziej... 

Świat Wiedzy Biblia
Dowiedz się więcej na temat: Jezus Chrystus | Wielkanoc
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy