Ten wyleczony rekordzista chorował 411 dni. Co wiemy o chronicznym COVID-19?

Pandemię koronawirusa możemy już liczyć w latach i choć większość z nas nauczyła się z nią żyć, to dla części oznacza nieustanną walkę - wystarczy spojrzeć na kraje pozbawione powszechnego dostępu do szczepień, pracowników służby zdrowia czy osoby z upośledzoną odpornością.

Pandemię koronawirusa możemy już liczyć w latach i choć większość z nas nauczyła się z nią żyć, to dla części oznacza nieustanną walkę - wystarczy spojrzeć na kraje pozbawione powszechnego dostępu do szczepień, pracowników służby zdrowia czy osoby z upośledzoną odpornością.
Ten wyleczony rekordzista chorował na COVID-19 przez 411 dni /123RF/PICSEL

W przypadku tych ostatnich, czyli osób z układem odpornościowym osłabionym przez choroby czy terapie medyczne, jak chemioterapia, problem jest podwójny. Nie tylko same chorują bardzo długo, bo u części takich pacjentów infekcja wirusowa jest w stanie trwać miesiącami, to jeszcze SARS-CoV-2 ma wystarczająco dużo czasu, by stworzyć nowe mutacje, a to już zagrożenie dla nas wszystkich. To właśnie z tego powodu od początku pandemii podkreśla się konieczność zwalczania wszystkich ognisk i jak najszybszej eradykacji choroby.

Rekordzista chorował ponad 500 dni, wyleczony rekordzista 411

Zespół naukowców z Wielkiej Brytanii postanowił więc dokładniej zbadać przypadki chronicznych infekcji COVID-19, w tym pacjentów-rekordzistów, czyli zmarłej niestety osoby, która walczyła przez 505 dni oraz 59-latka, który po 411 dniach choroby w końcu uzyskał negatywny wynik testu. Szczególnie ten ostatni, bo tym razem udało się po sekwencjonowaniu genetycznym ustalić, jaki szczep wirusa zaatakował pacjenta i na jakie leczenie był podatny, co daje nadzieję na stworzenie "szytej na miarę" terapii również dla innych przewlekle chorujących. 

Reklama

Podczas pandemii używaliśmy sekwencjonowania genomowego, aby śledzić pochodzenie ognisk COVID-19, "rozplątać" mieszające się linie wirusa i wykryć nowe warianty, zespół prof. Snella postanowił więc sprawdzić, czy metoda nie okaże się przydatna również do walki z chronicznymi infekcjami, a mówiąc precyzyjniej ustalenia, o jaki szczep chodzi i na co jest podatny. W swoim badaniu opisują 6 takich przypadków, w tym wspomnianego 59-latka, który za sprawą ich metody po 411 dniach infekcji w końcu pozbył się wirusa ze swojego organizmu.

Mężczyzna miał osłabioną odporność na skutek przeszczepu nerki, więc był w grupie ryzyka, a jego organizm nie był w stanie samodzielnie pozbyć się wirusa - co jednak ciekawe, jako że jego objawy były łagodne, nie kwalifikował się do leczenia stosowanego w celu zapobiegania lub leczenia ciężkich przypadków COVID-19. Po raz pierwszy uzyskał pozytywny test COVID w grudniu 2020 roku, a później przyszły kolejne w lutym 2021 roku oraz styczniu 2022 roku, za każdym razem chodziło o ten sam wariant wirusa: B.1.177.18.

Z biegiem czasu, w tempie oczekiwanym w przypadku SARS-CoV-2, w wirusie pojawił się zbiór mutacji, co jest najlepszym dowodem na to, dlaczego te przewlekłe infekcje są niebezpieczne nie tylko dla samych chorujących, ale i nas wszystkich. I choć przypadki chronicznego chorowania zdarzają się relatywnie rzadko, to są trudne do leczenia, bo ze względu na dużą liczbę wariantów wirusa, terapie przeciwciałami neutralizującymi przestały być skuteczne.

Jeśli zaś chodzi o wspomnianego 59-letniego pacjenta, gdy naukowcy dowiedzieli się, co konkretnie go zaatakowało, otrzymał kombinację leczenia przeciwciałem monoklonalnym, skutecznym przeciwko wczesnym szczepom, która ostatecznie pozbyła się wirusa, 411 dni po pierwszej diagnozie. Niestety, rekordzista chorujący 505 dni nie miał tyle szczęścia, a badacze podkreślają też, że podwarianty Omicron stanowią nowe zagrożenie, ponieważ niektóre szczepy udaremniają wszystkie dostępne metody leczenia przeciwciałami.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: COVID-19
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy