Segregacja rasowa w Google?

Jeden z pracowników Google zainteresował się wewnętrzną segregacją w firmie. Kiedy próbował rozmawiać z niżej postawionymi kolegami o ich sytuacji, stracił pracę.

Andrew Norman Wilson od września 2007 roku współpracował z Google jako zewnętrzny wykonawca projektu Google Books. Niedawno tę pracę stracił. O tym, dlaczego tak się stało, pisze na swojej stronie.

Jak niemal każda duża korporacja, Google dzieli pracowników na różne grupy i w związku z tym rozdaje im przywileje. Najwyżej w hierarchii znajdują się stali pracownicy z identyfikatorami białymi i zielonymi. Tysiące podwykonawców, takich jak Wilson, ma czerwone identyfikatory. Są oni pozbawieni przywilejów, które przysługują stałym pracownikom: wycieczek, bonusów na święta, opcji giełdowych.

Reklama

Mogą za to korzystać z rowerów i limuzyn Google, jeść darmowe posiłki, chodzić na spotkania Authors@Google, dostawać egzemplarze książek podpisane przez autorów i poruszać się po całej siedzibie. Mają więc całkiem niezłe warunki pracy.

Wilson zainteresował się jednak tymi, którzy nie mieli nawet tego co on. Osobami z żółtymi plakietkami, które ponoć prawie zawsze są Afroamerykanami. Jeśli wierzyć w 100 proc. temu, co opisuje, posiadacze żółtych plakietek to kasta współczesnych niewolników. Pracują oni w osobnym budynku, poza którym nie wolno im się poruszać. Żółtym nie przysługują żadne przywileje. Nie wolno im rozmawiać z innymi pracownikami Google. Przychodzą do pracy o 4 rano, wychodzą o 14:15. Zajmują się przez cały dzień skanowaniem książek. Jeśli ktoś próbuje rozmawiać z nimi o ich sytuacji, mają obowiązek donieść o tym menedżerowi.

Wilson zainteresował się tymi ludźmi i z czystej ciekawości zaczął nie tylko z nimi rozmawiać, ale też chciał ich wypowiedzi nagrywać. Szef Wilsona wydał na to zgodę. Żółci jednak takiej zgody nie mieli. Kiedy Wilson poszedł pod budynek żółtych szukać chętnych do rozmowy, wtrącił się jakiś człowiek z czerwoną odznaką i oznajmił, że wszystko, co się tu dzieje, jest poufne. Zrobiła się afera, w wyniku której nasz bohater wyleciał z Google.

Jeśli to, co pisze, jest prawdą, w Googlepleksie jest budynek pełen współczesnych niewolników. Przychodzą do pracy o świcie, nie mogą skorzystać ze stołówki (mimo że nawet dozorcy i ochroniarze mogą) ani rozmawiać z wyżej postawionymi pracownikami.

Michał Wilmowski

Źródło: http://vbeta.pl

vbeta
Dowiedz się więcej na temat: Google
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama