Stanfordzki eksperyment więzienny. Przełomowe badanie czy wielki przekręt?

To jeden z najsłynniejszych eksperymentów w historii psychologii. I może najbardziej kontrowersyjny. W 1971 r. na słynnym uniwersytecie Stanforda stworzono symulację więzienia, w której w ciągu zaledwie kilku dni “więźniowie" i “strażnicy" zaczęli zachowywać się jak rasowi psychopaci. Ale ile w tym eksperymencie było prawdy o ludzkiej naturze, a ile amatorskiego teatrzyku?

Eksperyment przeprowadzono na jednym z najlepszych uniwersytetów świata
Eksperyment przeprowadzono na jednym z najlepszych uniwersytetów świata123RF/PICSEL

Rankiem 17 sierpnia 1971 dziewięciu młodych mężczyzn w Palo Alto zostało zgarniętych przez policję. Na oczach sąsiadów zostali przeszukani, zakuci w kajdanki i zapakowani do radiowozów pod zarzutem dokonania napadów z bronią w ręku i włamań. Radiowozy zabrały ich na komisariat, gdzie spisano ich, pobrano odciski palców, zaprowadzono do cel i zawiązano oczy. Stamtąd przetransportowano ich do więzienia hrabstwa Stanford. Dla większości okolicznych mieszkańców znanego lepiej jako wydział psychologii Uniwersytetu Stanforda.

To nie była wyjątkowo skuteczna operacja kalifornijskiej policji, a początek eksperymentu naukowego, który do dziś budzi ogromne kontrowersje. Aresztowani byli w rzeczywistości studentami jednej z najbardziej elitarnych uczelni w USA, którzy wcześniej zgłosili się do naukowego badania. Po przesianiu wszystkich chętnych i wybraniu tych, którzy wydawali się najbardziej “normalni", rzut monetą zdecydował, którzy zostaną w eksperymencie więźniami, a którzy strażnikami. Przez kolejne dni mieli zachowywać się tak, jakby wszyscy znajdowali się w zakładzie karnym o podwyższonym rygorze.

Sadyści i ofiary

Eksperyment szybko okrył się niesławą. Według pierwszych relacji “strażnicy" bez żadnych instrukcji już w dobę po rozpoczęciu badania zaczęli znęcać się psychicznie nad więźniami, którzy pogodzili się ze swoim losem i przyjmowali przemoc z uległością. Pewne jest, że zaplanowany na dwa tygodnie eksperyment przerwano po sześciu dniach.

Badania, prowadzone przez profesora Philipa Zimbardo, były rozwinięciem wcześniejszych eksperymentów, które poszukiwały psychologicznych korzeni przemocy i - by użyć niezbyt naukowego języka - zła. Liczne badania z lat 50. i 60., w dużym stopniu inspirowane próbą znalezienia odpowiedzi na to, skąd wziął się entuzjastyczny współudział zwyczajnych pozornie ludzi w nazistowskich zbrodniach, uciekały się czasem do ekstremalnych środków, by sprawdzić, czy w każdym z nas kryje się sadysta.

Jeden z najsłynniejszych i najbardziej kontrowersyjnych eksperymentów poprzedzających badanie Zimbardo, badanie posłuszeństwa prowadzone przez prof. Stanleya Milgrama na uniwersytecie Yale, miało zademonstrować, jak łatwo nakłonić nas do zadawania bólu innym, jeśli tylko rozkaz płynie od kogoś z autorytetem: badani mieli razić innych uczestników elektrycznością w odpowiedzi na popełniane przez nich błędy. W rzeczywistości nikt nie był rażony prądem - “ofiary" były zatrudnionymi specjalnie aktorami. Ale eksperyment wykazał, że wszyscy badani na polecenie naukowca byli gotowi poddać innego człowieka działaniu prądu o napięciu 300 woltów, a 65 proc. potencjalnie śmiercionośnym elektrowstrząsom 450-woltowym. Mimo że ofiary błagały o litość. Mimo kontrowersji (w 2012 r. australijska psycholog Giny Perry oskarżyła Milgrama o manipulowanie danymi), wyniki eksperymentu Milgrama udało się powtórzyć innym naukowcom. Autorytet rzeczywiście może zmienić nas w zabójców.

Zimbardo chciał rozwinąć te badania. Sprawdzić, co dzieje się ze zwykłymi ludźmi, którzy dostaną zbyt wielką władzę. Czy brutalność w więzieniach wynika z tego, że strażnicy i więźniowie mają do niej predyspozycję, czy z tego, że tak ich zachowanie kształtują okoliczności.

Brutalna lekcja

Od pierwszych chwil spędzonych w “więzieniu" ci z uczestników, którzy grali osadzonych byli poddawani serii upokorzeń, które miały oddawać atmosferę ucisku rodem z prawdziwego więzienia. Każdy z mężczyzn został rozebrany, przeszukany, “odwszawiony" i ubrany w więzienny uniform przypominający sukienkę. Wokół kostek zapięto im łańcuchy z kłódkami. Wszyscy uczestnicy byli stale obserwowani i nagrywani na wideo. Strażnicy dostali mundury khaki, gwizdki, drewniane pałki i lustrzane okulary.

W ciągu kilku dni trwania eksperymentu, niektórzy ze strażników zaczęli wykazywać coś, co zinterpretowano jako sadystyczne tendencje i wydawali się czerpać satysfakcję z poniżania więźniów. Warunki, w których przebywali więźniowie, szybko się pogorszyły - zostali zmuszeni do oddawania moczu w celach do wiaderek, których opróżniania im zabroniono.

Okrucieństwo strażników w końcu doprowadziło jednego więźnia do "szaleństwa". Krzyczał, przeklinał i błagał o uwolnienie. Inny rozpoczął strajk głodowy, za który został zamknięty w “izolatce" - w rzeczywistości ciemnej szafie. Już drugiego dnia więźniowie zorganizowali bunt, na który strażnicy odpowiedzieli zaostrzając kary. Po pierwszych czterech dniach trzech z więźniów miało doznać takiej traumy, że zostali przedwcześnie zwolnieni.

Ostatecznie eksperyment przerwano po niecałym tygodniu. Zdaniem Zimbardo przebieg wypadków w “więzieniu" wyraźnie ilustrował fakt, że w odpowiednich warunkach normalni, zdrowi, młodzi studenci college’u mogą szybko zmienić się w bezlitosnych oprawców albo bezsilne ofiary.

Eksperyment czy teatr

Eksperyment nie był jednak do końca tym, czym się wydawał. Późniejsze badania i analiza danych Zimbardo wykazała, że “spontaniczne" zachowania i sadyzm wcale nie musiały pojawiać się “znikąd".

To prawda, że często “strażnicy" działali bez wyraźnych instrukcji. Nie oznacza to jednak, że wszystkie ich zachowania i postawy były całkowicie spontaniczne. Sam Zimbardo brał udział w eksperymencie, pełniąc rolę naczelnika więzienia. Strażnicy przed rozpoczęciem eksperymentu dostali zakaz używania siły fizycznej, ale kiedy prowadzący eksperyment nie zareagował na pierwsze przepychanki, mogli odebrać to jako zachętę do dalszej przemocy. Wiedzieli, że są stale obserwowani, odgrywali więc takie role, jakich po nich oczekiwano. Jeden ze strażników - Dave Eshelman, wspominał później, że świadomie stworzył “rolę" strażnika. “W szkole średniej i na studiach brałem udział w wielu przedstawieniach i dobrze znałem zasadę: wciel się w inną osobowość, zanim wyjdziesz na scenę" wspominał. “W pewnym sensie prowadziłem tam własny eksperyment, który polegał na sprawdzeniu, jak daleko mogę się posunąć, zanim ci ludzie nie karzą mi przestać".

Eksperyment ukształtowały również inne, bardziej subtelne czynniki. Badacze dobrali uczestników spośród zgłaszających się chętnych szukając tych najbardziej “normalnych", ale późniejsze badania wykazały, że już sam fakt, że zgłaszający się wcale nie musieli być przeciętni. W 2007 r. psychologowie Thomas Carnahan i Sam McFarland przeprowadzili eksperyment, w którym opublikowali dwa ogłoszenia o poszukiwaniu ochotników do badań: jedno było identyczne z ogłoszeniem Zimbardo, drugie pomijało informację o tym, że badanie będzie dotyczyło “życia więziennego". Odkryli, że na takie ogłoszenie odpowiadali zupełnie inni ludzie. Ci, którzy myśleli, że wezmą udział w badaniu więziennym, mieli znacznie wyższy poziom agresji, autorytaryzmu, makiawelizmu, narcyzmu i tendencje do dominowania.

Nie wszyscy z uczestników eksperymentu Zimbardo jednakowo reagowali także na stawiane przed nimi zadania. Podczas gdy niektóre zmiany strażników były szczególnie okrutne, inne traktowały więźniów bardzo dobrze. Krytycy Zimbardo twierdzą, że choć faktycznie niektórzy z uczestników eksperymentu zachowywali się w niepokojący sposób, to ich otoczenie zostało zaprojektowane tak, aby zachęcać - a w niektórych przypadkach wymagać od nich takich zachowań. Zimbardo przyznaje, że tylko "około jedna trzecia strażników zmieniła się w tyranów". Przy ograniczonej liczbie uczestników oznacza to, że niepokojące zachowania wykazywało zaledwie czterech spośród strażników.

Powtórka

Kontrowersje otaczające eksperyment i jego niemalejąca sława (czy też niesława) sprawiły, że doczekał się powtórki. W grudniu 2001 r. dwóch psychologów, Stephen Reicher i Alexander Haslam, wspólnie z BBC odtworzyli eksperyment Zimbardo, z pewnymi modyfikacjami.

W ich ośmiodniowym eksperymencie, strażnicy tak, jak u Zimbardo dostali mundury i mieli swobodę w wymierzaniu nagród i kar. Więźniowie zostali umieszczeni w trzyosobowych celach, bardzo podobnych do tych z “więzienia" w Stanford.

Główna różnica między eksperymentem z 2001 r. a pierwowzorem z 1971 r. polegała na tym, że zniknęły jakiekolwiek oczekiwania, jakie świadomie czy nieświadomie naukowcy przekazywali uczestnikom przed eksperymentem. Strażnicy dostali za zadanie opracowanie zasad postępowania przed przybyciem więźniów, a jedyną instrukcją, jaką dostali, było to, że mieli zapewnić sprawne funkcjonowanie więzienia. Więźniom powiedziano, że za dobre sprawowanie mogą zostać strażnikami - choć trzeciego dnia ta oferta została odwołana. Uczestnicy każdego dnia wypełniali też ankiety psychologiczne.

Szybko okazało się, że strażnicy nie tworzą jednolitej, solidarnej grupy. Więźniowie przeciwnie - po kilku dniach zaczęli bardzo zbliżać się do siebie. Czwartego dnia jeden z więźniów rzucił w porze lunchu talerzem, domagając się lepszego jedzenia. Drugi poprosił o papierosa. Trzeci - poprosił o pomoc z pęcherzem na stopie. Gdy strażnicy nie interweniowali - jeden zaproponował papierosa palaczowi - zaczęli iść coraz dalej i po kilku dniach przejęli kwatery strażników. Nikt nie traktował “pracowników więzienia" poważnie.

To na pierwszy rzut oka wynik zupełnie sprzeczny z wynikami badania Zimbardo. Ale oba badania, traktowane łącznie pokazują, coś innego, niż początkowo sądzono. Nie wszyscy mamy wrodzony potencjał do sadyzmu czy wpisywania się w rolę ofiary. Ale często podejmując działania kierujemy się domniemanymi oczekiwaniami innych. Zwłaszcza jeśli “inni" są obdarzeni autorytetem.

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas