Konstrukcje nie z tej ziemi

Ludzie budują je w strachu przed końcem świata. Największe schrony na Ziemi

Światowy Bank Nasion czyli najważniejszy schron na planecie? /Wikimedia

Są na świecie budynki, które przetrwały już koniec świata. I to nie jeden. Rekordzistką jest Wielka Piramida w Gizie, ukończona w 2540 r. p.n.e. Przetrwała nie jeden, ale kilka upadków egipskiej cywilizacji. Miała tysiąc lat, gdy wymierały ostatnie mamuty. Stała w milczeniu, gdy Rzymianie, Arabowie, Francuzi, Brytyjczycy i Niemcy przychodzili i odchodzili pokonani. Jest tak starożytna, że chwila, gdy w jej cieniu stanęli Juliusz Cezar i Kleopatra jest bliższa chronologicznie powstaniu iPhone’a niż jej własnej budowie.

Wbrew wszystkim historyjkom o kosmitach, którzy mieli budować piramidy, fundamentem ich długowieczności jest fakt, że Egipcjanie nie wiedzieli, co robią. Nie znali jeszcze wielu podstawowych praw fizyki, więc żeby to nadrobić, postawili po prostu tak mocny budynek, jak tylko mogli. W razie wątpliwości zawsze można było po prostu dorzucić jeszcze kilka kamiennych bloków. Wbrew ich monumentalnemu rozmiarowi, architektura piramid jest dziecinnie prosta i w gruncie rzeczy stanowi próbę zbudowania sztucznej góry z sześciu milionów ton litej skały.  

W porównaniu z nimi dzisiejsze arcydzieła architektury wyglądają jak chucherka. Burdż Chalifa, najwyższy budynek świata sześciokrotnie wyższy od Piramidy Cheopsa, waży zaledwie 150 tys. ton. Budując go, nikt nie myślał o wieczności. Czy jest szansa, że za 5 tysięcy lat pozostanie cokolwiek z naszych miast ze szkła i stali?

Reklama

Są jednak budowle, które mają szansę przeżyć naszą cywilizację. Zostały zaprojektowane specjalnie w tym celu. Za 5, 10 czy 20 tys. lat mogą być wszystkim, co pozostanie z pełnego pychy i wiary w nieskończone możliwości ludzkiego umysłu XXI wieku. Ale, jeśli będziemy mieli szczęście, niektóre z nich mogą pomóc nam zapobiec końcowi świata. Albo przynajmniej odbudować cywilizację, gdy on nastąpi. 

Strach przed atomem

Do końca świata przygotowujemy się już od ponad 70 lat. Oczywiście w latach 50. niemal nikt nie myślał o zagrożeniu ze strony globalnego ocieplenia czy uderzeń asteroid. Koniec cywilizacji miał być zaplanowany i kontrolowany przez samą ludzkość. 

Widmo wojny atomowej sprowokowało mocarstwa do budowy sieci instalacji, które miały przetrwać nuklearne uderzenie. Oczywiście nie chodziło tutaj o dobro zwykłych obywateli: sieć schronów atomowych budowanych w ZSRR, USA, Polsce czy innych krajach dawała najwyżej iluzoryczną szansę na to, że apokalipsę przeżyje choćby garstka szczęśliwców. 

Największe i rzeczywiście dobrze chronione przed atomową zagładą instalacje miały tylko jeden cel: umożliwienie dalszego prowadzenia wojny po pierwszej wymianie ciosów. 

Najsłynniejszym takim obiektem jest Mount Weather Emergency Operations Center. Ukończony w 1959 r. składa się z licznych budynków na powierzchni i, co najważniejsze, sieci wykutych w skale korytarzy i pomieszczeń o łącznej powierzchni 56 tys. m2. Instalacja, której istnienie było utrzymywane w najściślejszej tajemnicy aż do 1979 r., miało stanowić schronienie dla najważniejszych urzędników wojskowych i rządowych USA, którzy mieli z bezpiecznego bunkra ukrytego pod górą dalej zarządzać państwem w obliczu nuklearnej wojny. Ewentualnie, jeśli pozwoliłby na to czas, trafiłyby tam także najcenniejsze dzieła sztuki z amerykańskich galerii. W końcu nawet po końcu świata miło popatrzeć na coś ładnego. 

Obiekt, który dziś jest siedzibą Federalnej Agencji Zarządzania Kryzysowego (FEMA), dysponuje potężną radiostacją, która byłaby centralnym punktem kontroli wszystkich kluczowych instytucji USA. Schron ciągle działa i nadaje się do użycia w razie prawdziwego kryzysu, choć w swojej 70-letniej historii został wykorzystany w przewidzianym dla niego celu tylko raz: po zamachach terrorystycznych z 11 września 2001 r. przewieziono tam część najważniejszych urzędników USA. 

Podobny bunkier dla kierownictwa ZSRR wybudowano w tajemnicy pod samą Moskwą. “Bunkier 42" wydrążony w tajemnicy w latach 50. kilkadziesiąt metrów pod ulicami miasta, aż do 1986 r. funkcjonował jako centrum dowodzenia sił strategicznych. 

Jeśli kompleks Mount Weather miał ocalić najważniejszych ludzi w USA przed końcem świata, kompleks pod Cheyenne Mountain w Colorado miał dać Amerykanom gwarancję, że nie będą jedynymi ofiarami wojny jądrowej. 

Jest jeszcze większy i jeszcze lepiej zabezpieczony. Obiekt o powierzchni 2 hektarów leży pod warstwą ponad 600 m. granitowych skał i jest zabezpieczony ważącymi 25 ton wrotami, które miały przetrwać wybuch 20-megatonowej bomby w odległości 2 kilometrów. Cała instalacja leży na gigantycznych sprężynach, które mają zabezpieczyć ją przed wstrząsami będącymi wynikiem atomowych eksplozji i trzęsień ziemi, a gruba warstwa skał zabezpiecza go przed impulsem elektromagnetycznym. 

Przez większość Zimnej Wojny kompleks stanowił Centrum Operacji Bojowych dla Północnoamerykańskiego Dowództwa Obrony Powietrznej (NORAD), czyli centrum obrony Ameryki Północnej przed radzieckim atakiem. To z niego nadszedłby także rozkaz przeprowadzenia uderzenia odwetowego. W 2008 r. dowództwo opuściło go i przeniosło się do Bazy Sił Kosmicznych Paterson. Z 2 tys. pracowników pozostało zaledwie 200, ale kompleks jest utrzymywany w gotowości jako zapasowe centrum dowodzenia. W 2015 r. zapadła jednak decyzja o przywróceniu wielu funkcji kompleksu. NORAD podpisał z firmą Raytheon kontrakt na 700 mln. dolarów na stworzenie w nim nowoczesnego centrum komunikacyjnego dla sił USA. 

Końca świata unikną Bill Gates i producenci... filmów porno

Nie tylko wojskowi mają ambicje pozostać przy życiu po końcu świata. Ostatnia dekada była prawdziwym eldorado dla firm oferujących budowę prywatnych, luksusowych schronów mających dać gwarancję przetrwania wszystkiego od zamieszek, przez kolaps gospodarki, po wojnę atomową, pandemię czy uderzenie niewielkiej planetoidy. Wśród najbogatszych popularne stało się budowanie podobnych schronów w Nowej Zelandii czy na odizolowanych wysepkach na Pacyfiku. Wśród inwestorów są podobno rosyjscy oligarchowie, Bill Gates, Peter Thiel czy Kim Kardashian. Tom Cruise wydał podobno 10 mln dol. na budowę bunkra pod swoją posiadłością w położonym w stanie Kolorado Telluride. Własny schron stworzyło nawet pornograficzne studio Pink Visual, które zamierza przetrwać apokalipsę pod kalifornijskim Van Nuys i kontynuować działalność w nowej rzeczywistości. Są pewni, że zapotrzebowanie na ich produkty będzie jeszcze większe, niż dziś. 

Ale nikt nie zabezpieczył się tak dobrze, jak Larry Hall. Były developer wykupił w 2008 r. za 300 tys. dolarów stary silos rakietowy w Kansas. Kiedyś znany jako “Raven 11", miał chronić przed jądrowym uderzeniem rakiety Atlas, wyposażone w głowice jądrowe 100-krotnie silniejsze od bomby zrzuconej na Nagasaki. Dziś mieści “Survival Condo" - podziemny 15-piętrowy apartamentowiec na gorsze czasy. 

Wyposażony w komfortowe mieszkania, centra fitness, supermarket i kino kompleks ma pozwolić 75 mieszkańcom przetrwać 5 lat w samowystarczalnym komforcie. Obiekt ma własne ujęcie wody, ogrzewanie zapewnione przez geotermalne źródła i ekrany LED symulujące okna, pokazujące widok z kamer rozmieszczonych nad wejściem do silosa. 

Ma też automatyczny system obrony w postaci wieżyczek z karabinami maszynowymi, które mają chronić mieszkańców przed atakami zazdrośników, którzy nie zainwestowali zawczasu w postapokaliptyczny luksus. W geście dobrej woli, wieżyczka najpierw ostrzeliwuje swoje cele piłeczkami do paintballa. To pierwsze i ostatnie ostrzeżenie dla ewentualnego napastnika. 

Schronienie pośród wiecznego lodu

Ale nawet, jeśli mieszkańcy takich instalacji przeżyją, odbudowa cywilizacji będzie zajęciem niezwykle mozolnym. Pomóc ma w tym kolejna instalacja, ukryta w zamarzniętych górach norweskiego Svalbardu. “Doomsday Vault", czyli “Skarbiec Końca Świata", skrywa w sobie coś, co może stanowić naszą najlepszą nadzieję na odbudowę świata. Nasiona. 

Formalnie, instalacja nosi nazwą “Globalnego skarbca nasion" i stanowi rodzaj backupu całej rolniczej części naszej cywilizacji. Większość krajów świata przesłała tam próbki nasion uprawianych u siebie roślin. W tym odmian, które już dziś są niezwykle rzadkie lub zupełnie wymarłe. 

Svalbard został wybrany z wielu powodów. Po pierwsze, przetrwaniu próbek służą niskie temperatury, a położona 1300 km od Bieguna Północnego wyspa nie jest raczej tropikalnym kurortem. Po drugie, w regionie występuje bardzo mała aktywność sejsmiczna; wreszcie położony na wysokości 130 metrów schron jest chroniony przed nawet największymi przewidywanymi wzrostami poziomu morza. Zakopany w piaskowcowej górze na głębokość 120 metrów bunkier jest schładzany do -18 stopni Celsjusza, a nawet w przypadku awarii zasilania podniesienie temperatury do panujących na zewnątrz -3 stopni zajęłoby kilka tygodni. Kilka lat temu przedsionek schronu został zalany wodą z topniejącego lodowca, ale nawet wtedy, mimo katastroficznych nagłówków, jego zawartość pozostała bezpieczna. 

W pobliżu położona jest inna, podobna struktura. Arktyczne Archiwum Świata, którego celem jest przechowywanie ważnych danych przekazanych przez światowe rządy i prywatne instytucje.

Jakikolwiek ślad po ludzkości

Niektóre z apokaliptycznych projektów nie mają na celu umożliwienia komukolwiek przetrwania, mają być jednak pamiątką po nas. 

Alexander Rose i zespół inżynierów z The Long Now Foundation na teksańskiej pustyni budują zegar, który przetrwa 10 000 lat. Zegar mechaniczny, bo żadna elektronika nie daje gwarancji przetrwania przez tak długi czas. 

Zegar, fundowany przez Jeffa Bezosa, będzie kosztował ok. 42 mln dolarów. Jest projektowany tak, by był łatwy w konserwacji i utrzymaniu, przejrzysty i możliwy do zbadania przez przyszłych naukowców bez konieczności demontażu. Aby zapobiec nieplanowanemu demontażowi przez ewentualnych rabusiów, nie zawiera żadnych cennych części takich, jak drogie metale czy stopy. Niestety, mimo że zegar ma tykać tylko raz na rok, nie będzie chodził bez pomocy człowieka przez dziesięć mileniów. Co jakiś czas trzeba go będzie nakręcić, przez podciągnięcie opadającego ciężarka. 

Co pomyślą przyszli archeolodzy, kiedy natrafią na takie znalezisko? Czy będą rozumieli, kim byliśmy i dlaczego nasza cywilizacja upadła? 

Tu ma pomóc kolejny projekt. Na australijskiej Tasmanii rozpoczęła się budowa kolejnej struktury, która ma stanowić “czarną skrzynkę" całej ludzkości

Projekt Earth’s Black Box będzie ogromnym stalowym monolitem zainstalowanym w odległym miejscu. Podobnie jak lotnicza czarna skrzynka, ma monitorować i zapisywać dane pozwalające odtworzyć przebieg katastrofy. W tym przypadku na skalę planetarną. 

Niezniszczalny rejestrator, tworzony we współpracy Uniwersytetu Tasmanii, agencji marketingowej Clemenger BBDO oraz agencji kreatywnej The Glue Society, ma rejestrować dane klimatyczne takie, jak poziomy CO2 w atmosferze, temperatura mórz i poziom zużycia energii. Będzie również zbierać informacje kontekstowe, takie jak nagłówki wiadomości i posty w mediach społecznościowych.

- Pomysł polega na tym, że jeśli Ziemia ulegnie katastrofie w wyniku zmiany klimatu, to dane z tego niezniszczalnego urządzenia nagrywającego będą dostępne dla każdego, kto będzie chciał się z nich czegoś nauczyć - mówił w rozmowie z Australian Broadcasting Corporation Jim Curtis, dyrektor kreatywny Clemenger BBDO.

Sama instalacja będzie wykonana z grubej na trzy cale stali i chroniona granitem. W jej wnętrzu znajdzie się system podłączonych do Internetu dysków do przechowywania danych zasilanych z paneli słonecznych na dachu.

- Jest zaprojektowana tak, by przeżyć nas wszystkich - mówił ABC Jonathan Kneebone, współzałożyciel Glue Society. - Jeśli zdarzy się najgorsze, ona nadal tam będzie.

Apokalipsa i coś na osłodę...

Nie wszyscy jednak traktują koniec świata całkowicie poważnie. W 2019 r., tuż przed wybuchem pandemii COVID-19, w pobliżu “Skarbca Końca Świata" powstał inny, mniejszy, który co prawda nie odegra roli w odbudowie cywilizacji, ale może sprawić, że życie w postapokaliptycznym świecie stanie się nieco przyjemniejsze. 

Niewielki, betonowy schron w Norwegii skrywa zapakowany w ognio- i mrozoodporny mylar ładunek, który może być ostatnim świadectwem tego, jakie priorytety miała nasza cywilizacja. Są nim ciasteczka Oreo, które mają być w stanie w tak bezpiecznym schronieniu przetrwać wszystko, od uderzenia asteroidy po wojnę atomową. Jego twórcy zapewniają, że opatulone wieloma warstwami zabezpieczających materiałów ciastka zniosą temperatury od -80 do 300 stopni Celsjusza i będą chronione przed reakcjami chemicznymi, wilgocią i utlenianiem, dzięki czemu mają nadawać się do spożycia przez wiele lat. 

Bo kto chciałby przetrwać apokalipsę tylko po to, by być zmuszonym jeść nieco nieświeże ciasteczka.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy