Jak uwieść i wykorzystać kobietę

W połowie lat 80. naród z zapartym tchem śledził filmowe losy legendarnego Tulipana. Wiele wówczas dyskutowano o naiwności spragnionych miłości kobiet. I dziś takich nie brakuje.

Rys. Paulina Dudzik
Rys. Paulina Dudzik

Rozkochiwał i okradał

Przez lata postać Kalibabki obrosła tyloma mitami, że dokładnie nie wiadomo już, gdzie kończy się prawda, a gdzie zaczyna legenda. Mężczyzna ten został skazany w marcu 1984 roku na 15 lat odsiadki i milion złotych grzywny. Czym sobie na to zasłużył? Podrywał kobiety, często dość majętne, i ograbiał je z pieniędzy i kosztowności. Oprócz oszukiwania zakochanych w nim niewiast zarzucono mu również gwałty, pobicia, wyłudzenia, a także uwiedzenie nieletnich. Sprawca odsiedział dziewięć lat, gdyż objęła go amnestia, po czym osiadł w małej wiosce na Pomorzu i teraz prowadzi ustatkowane życie.

Ma jednak rzesze naśladowców i kto wie, czy gdyby działał obecnie, stałby się tak znaną postacią. W latach 80. szukano zastępczych tematów, aby odwrócić uwagę społeczeństwa od bylejakości, szarości komunistycznej Polski. Pojawienie się takiego bezczelnego uwodziciela i opis metod jego działania stanowiło znakomity kąsek dla mediów, a spragnieni tego typu skandali rodacy z uwagą śledzili kolejne doniesienia o amoralnym facecie, który niezgorzej żył kosztem uwodzonych kobiet. Warto zastanowić się nad tym, jakim cudem, mimo nagłaśniania tego rodzaju spraw, oszuści matrymonialni znajdują coraz to nowe ofiary.

One chcą tylko szczęścia

Co jest orężem uwodzicieli-oszustów? Składa się na to kilka istotnych umiejętności. Na pewno jedną z najważniejszych jest znajomość kobiecej psychiki. Każda samotna niewiasta, złakniona uczucia oraz ciepła, pragnie być w centrum uwagi mężczyzny. Chce zostać doceniona, oczekuje namiętnych wyznań miłości. Domaga się komplementów, prezentów, romantycznych opowieści. Czekając na swojego wymarzonego księcia z bajki, idealizuje postać przyszłego partnera.

Oszuści o tym doskonale wiedzą i gdy spotykają swoją ofiarę, po wstępnym poznaniu jej oczekiwań, mówią damie dokładnie to, o czym ona marzy i o czym chce usłyszeć. Czułe, miłe słowa, upominki - wiele łatwowiernych pań daje się na to nabierać. Wydaje im się, że stąd już tylko krok do wielkiej miłości, niestety, niezakończonej happy-endem.

Kolejną ważną umiejętnością jest odpowiednia autoprezentacja. Legendarny Kalibabka podobno nie należał do przystojnych mężczyzn. Posiadał jednak pewną charyzmę, która sprawiała, że kobiety do niego lgnęły. Jak wszyscy wiemy, niektórzy panowie, nawet niepozorni z wyglądu, rzeczywiście mają to "coś", co powoduje, że niewiasty od razu zwracają na nich uwagę. Zawodowi oszuści wspomagają swój urok markową garderobą, nierzadko też luksusowym autem oraz drogimi elektronicznymi gadżetami. Wiedzą, że ta otoczka buduje ich wizerunek w oczach upatrzonej ofiary. Skąd mają na to pieniądze? Od innych uwiedzionych, a następnie okradzionych kobiet.

Jeśli uwodzicielowi brak charyzmy, może nadrobić to darem przekonywania, elokwencją, bogatą wyobraźnią. Analizując przypadki poszczególnych oszustów matrymonialnych, można zauważyć, że osobnicy ci stosują niejednokrotnie dość karkołomne scenariusze, które jednak doskonale się "sprzedają". Przedstawiają się jako biznesmeni, nierzadko mieszkający za granicą, prawnicy, a nawet funkcjonariusze wzbudzających respekt organów, jak choćby Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

Z uwiedzeniem łączy się oczywiście seks. Pójście do łóżka z kimś tak niezwyczajnym, jak oficer, adwokat czy prowadzący rozległe interesy biznesmen stanowi dla szukającej partnera kobiety niezwykłe przeżycie (władza i pieniądze są podniecające). Oszustowi zależy, aby zbliżenie dało jego ofierze maksimum rozkoszy. W łóżku mężczyźni ci czują się pewnie, są przekonani o własnych umiejętnościach i robią wszystko, by kobieta była zadowolona. Tym sposobem przypieczętowują daną znajomość i przywiązują do siebie partnerkę. Uwiedzione niewiasty są wniebowzięte. Oto bowiem wreszcie spotkały tego, na którego czekały tyle lat. Pociągający, elokwentny, uroczy, inteligentny, nierzadko światowiec, obyty towarzysko, posiadający markowe auto, piękne mieszkanie, wspaniałą pracę, a do tego czuły, namiętny, dobry w łóżku. Biedne niewiasty nie wiedzą jeszcze, że jest to jedynie maska, za którą kryje się wygadany, cwany i często odpowiednio wyposażony przez naturę przestępca.

Rys. Paulina Dudzik

Obecnie oszuści rzadko - chyba że przez przypadek trafią na pożądany obiekt - poznają swoje przyszłe ofiary w restauracjach, na dyskotekach czy w innych publicznych miejscach. W internecie aż roi się od portali towarzyskich, pełnych ogłoszeń zamieszczanych przez samotne kobiety. Podobnie rzecz ma się z tytułami prasowymi, które prowadzą "kącik samotnych serc" lub są w całości poświęcone inseratom matrymonialnym. Można się zapoznać także dzięki telewizji, ponieważ wiele stacji w telegazecie umieszcza anonse towarzyskie.

Naśladowcy Tulipana szczególną uwagę zwracają na kobiety, które są zamożne, samodzielne, mają własne firmy. Jest to dla nich gwarancja udanego "strzału". Zaczyna się od wysłania esemesa czy e-maila o treści, która może zainteresować daną kobietę. Jeśli więc przykładowa pani Alicja, prowadząca salon kosmetyczny i posiadająca mieszkanie o powierzchni 100 metrów kwadratowych w centrum dużego miasta lub własny dom, pisze w ogłoszeniu, że szuka "uczciwego, spokojnego, ustabilizowanego materialnie mężczyzny", oszust dokładnie za takiego się podaje. Im więcej e-maili, tym więcej informacji o ofierze. Broń Boże, gdyby okazało się, że pani Alicja ma orzeczony wyrok sądu i jej majątek zajmuje komornik czy też ścigają ją wierzyciele. Wtedy oszust wycofuje się z takiej znajomości. Nie zależy mu bowiem na kobietach uwikłanych w jakiekolwiek materialne kłopoty. Jednak, jeśli wszystko jest tak, jak należy, to został już tylko krok do spotkania w tzw. realu, czyli w rzeczywistości.

A wtedy, w zależności od sytuacji, oszust podejmuje różne działania. Może umówić się na wspólny wyjazd turystyczny, w trakcie którego lub nawet jeszcze przed nim okradnie swoją ofiarę; może tak manipulować kobietą, że sama zaproponuje, żeby się do niej wprowadził; może także obrabować ją i porzucić już podczas pierwszego spotkania. I to właśnie w czerwcu 2008 roku spotkało pewną mieszkankę województwa pomorskiego.

Historia zaczęła się od anonsu w telegazecie, jaki prawdopodobnie zamieściła poszkodowana - źródła prasowe nie podają tego bowiem jednoznacznie. Dzięki temu ogłoszeniu nawiązała znajomość z 26-letnim mężczyzną z Poznania. Kontaktowali się głównie za pomocą esemesów. Wreszcie kobieta postanowiła zobaczyć się ze swoim adoratorem. Przyjechała więc do Poznania i spotkała się z nim w umówionym miejscu przy dworcu PKP. Mężczyzna powiedział jej, aby swoje bagaże wsadziła do jego auta. Jednak, gdy chciał zaparkować samochód, okazało się, że nie ma drobnych do parkometru. Poprosił więc kobietę, aby rozmieniła pieniądze w kiosku, on zaś miał poczekać w aucie. Kiedy ta wróciła z bilonem, po mężczyźnie, jego samochodzie i jej bagażu nie było ani śladu. Zrozpaczona poszkodowana udała się na policję. Po miesiącu zatrzymano złodzieja w Tarnowie Podgórnym. Miał w mieszkaniu aparat fotograficzny, należący do swej niespełnionej sympatii z Pomorza. Za ten wyczyn oszustowi grozi do pięciu lat więzienia.

Od milionera do agenta

Kilka lat temu łódzka prokuratura zatrzymała 55-letniego Norwega, Thorfeila B. Mężczyzna ten, podający się za milionera, obiecywał małżeństwo aż pięciu Polkom. W rzeczywistości najzwyczajniej w świecie je okradał. Zatrzymano go w mieszkaniu jednej z jego niedoszłych ofiar.

Norweg w ciągu kilkumiesięcznego pobytu w naszym kraju odwiedzał biura matrymonialne, w których otrzymywał adresy samotnych, dobrze sytuowanych pań. Bez trudu zdobywał ich zaufanie. Cudzoziemiec był bowiem atrakcyjnym mężczyzną, podawał się za milionera, miał maniery światowca, a także biegle władał ośmioma językami. Zauroczone kobiety bez oporów powierzały mu swoje pieniądze. Od jednej wyłudził aż 40 tys. złotych! Obiecywał im małżeństwo lub pracę w swoim hotelu na Majorce. Podawał się za właściciela wielu posiadłości, w tym także zamków, oraz luksusowej żaglówki. Zresztą jedną ze swych ofiar zabrał nawet na urlop na jachcie. Obracał się także w środowisku poznańskich biznesmenów. Jednemu próbował nawet sprzedać zamek w Europie Zachodniej. Do transakcji na szczęście nie doszło, ale i tak Thorfeil B. niedoszłego nabywcę okradł z kilku drobiazgów.

Po zatrzymaniu oszusta okazało się, że już karano go w Norwegii i Włoszech za podobne przestępstwa. Nie był również żadnym milionerem. Cały jego majątek składał się z małego mieszkania w bloku i pensji kucharza-dozorcy. A jacht, na który zabrał jedną z uwiedzionych kobiet, był własnością pewnego biznesmena, Norweg u niego pracował. Sąd okazał się jednak łaskawy i skazał cudzoziemca tylko na rok pozbawienia wolności, choć groziło mu aż osiem lat za kratkami. Tak więc można udawać milionera, kreować fałszywą rzeczywistość, można też stworzyć romantyczną opowieść jak z sensacyjnego filmu o agentach. I właśnie za jednego z nich podawał się 36-letni obecnie mieszkaniec Jeleniej Góry, który został zatrzymany w maju 2008 roku.

Wszystko zaczęło się w lutym 2007 roku w powiecie kępińskim (Wielkopolska). Przedstawiający się jako funkcjonariusz Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego mężczyzna zamieścił w telegazecie anons matrymonialny. Odpowiedziała na niego jedna z mieszkanek miejscowości nieopodal Kępna. Mężczyzna umiejętnie rozkochał w sobie kobietę. Przedstawił się jej fałszywym imieniem i nazwiskiem, a gdy znajomość nabrała rumieńców, zaproponował małżeństwo. Mało tego: w planach miał zakup samochodu, a także mieszkania dla siebie i swej wybranki we Wrocławiu. Rzecz jasna, nie zamierzał wywiązywać się z tych deklaracji. Zakochana kobieta dała mu na wymienione cele 15 500 zł, dołożyła też 1 500 euro.

Domniemany agent ABW wziął pieniądze i zniknął. Pojawił się kilka miesięcy później w Oleśnicy (Dolnośląskie). Tu także zaczęło się od ogłoszenia towarzyskiego w telegazecie, które zamieściła jedna z mieszkanek miasta. Mężczyzna spotkał się z nią, tym razem jednak "pracował" dla Centralnego Biura Śledczego. Tak przekonująco opowiadał o rzekomym postrzeleniu w kręgosłup, wymagającym kosztownej i pilnej rehabilitacji, że kobieta dała mu na to 5 100 zł. Kolejne 1 900 wyłudził, powołując się na znajomości, rzekomo mające umożliwić jej synowi zdobycie prawa jazdy. Oleśniczanka straciła pieniądze, nie zyskując w zamian ani sprawnego po przeprowadzonej rehabilitacji narzeczonego, ani prawa jazdy dla syna.

Rys. Paulina Dudzik

Policjanci z Kamieńca Ząbkowickiego spisali się niedawno na medal. To dzięki ich śledztwu ujęto 40-letniego mieszkańca Górnego Śląska, który oszukał co najmniej kilkanaście kobiet. Podejrzanego ujęto w Wałbrzychu, w mieszkaniu kolejnej poznanej przez niego pani.

Mężczyzna namierzał swe ofiary przez internet, wyszukując je na popularnym portalu randkowym. Wybierał samotne, zamożne kobiety. Interesowały go rozwódki prowadzące własną działalność gospodarczą. Po wymianie e-maili telefonicznie umawiał się z nimi na spotkania. Za każdym razem mężczyzna podawał się za kogoś innego. Kobiety ulegały jego czarowi, angażowały się emocjonalnie.

Gdy oszust już zdobył ich zaufanie, zaczynał "łowy". Tłumacząc się koniecznością załatwienia interesów, również korzystnych dla swych wybranek, wyłudzał od nich pieniądze, komórki, komputery, auta, nie gardził nawet radiem samochodowym. Uwiedzione przez niego niewiasty nierzadko brały kredyty gotówkowe, aby tylko dogodzić ukochanemu. Mężczyzna obiecywał spłacać należne raty. I gdy orientował się, że ofiara nie ma już niczego, co mógłby jej zabrać, po prostu znikał.

Policjanci z Kamieńca Ząbkowickiego ustalili, że złodziej wykorzystał i porzucił co najmniej kilkanaście kobiet z województwa dolnośląskiego i śląskiego. Tylko jedna z pokrzywdzonych oszacowała poniesione straty na 10 000 zł. Grozi mu do ośmiu lat odsiadki, jednak, jak się okazało w toku śledztwa, nie były to jedyne oszustwa, jakich się dopuszczał.

Nieco mniej klasy miał Marek H. Ten przestępca nie tylko bezczelnie oszukiwał i okradał kobiety, ale, gdy upominały się o swoje, także im groził. Po raz pierwszy policja usłyszała o nim w 2001 roku. Wtedy do organów ścigania zgłosiła się 37-letnia Wioletta N.

z Poznania. Poznała oszusta dwa lata wcześniej za pośrednictwem ogłoszenia matrymonialnego w gazecie. Podawał się za przedsiębiorcę, obiecywał też wspólne życie. A ponieważ przełom milenium był ciężkim okresem dla wielu firm w Polsce, także interesy Marka H. zaczęły kuleć. Poprosił więc swoją przyjaciółkę o pomoc. Pożyczyła mu 50 tysięcy złotych, potem kolejne 80. Mężczyzna obiecywał jej zyski od tej kwoty, jednak ani zysków, ani pieniędzy kobieta już nie zobaczyła. Narzeczony jej unikał, nie odbierał telefonów, był obcesowy, aż wreszcie zaczął się odgrażać. Gdy znajomość została ostatecznie zerwana, Wioletta N. domyśliła się, że padła ofiarą oszustwa.

Nie ona jedna. W identyczny sposób Marek H. oczarował i wykorzystał 50-letnią Danutę O. z Piły, która dała mu 10 tys. zł. Z kolei 33-letnią Annę L. z Konina poznał za pośrednictwem ogłoszenia matrymonialnego w telegazecie. Wyłudził od niej "tylko" 4 500 zł. Chciał jeszcze 30 tysięcy, lecz kobieta nie dostała kredytu w banku. Gdy okazało się, że nie otrzyma pieniędzy, Marek H. przestał być szarmancki. Jak pani Danuta opowiadała w sądzie, groził, że ją "przemieli" - cokolwiek by to miało znaczyć. Mimo to pożyczyła mu jeszcze 400 zł. Ofiarą tego naciągacza padła także 38-letnia Ewa K. z Warszawy, która straciła jednak tylko 300 zł. Sam Marek H. nie przyznaje się do oszustw. Twierdzi, że pieniądze pożyczał, ale miał zamiar je zwrócić, a zyski od przekazanych kwot oddawał kobietom. Nikomu także nie groził. Mężczyzna jest jednak oskarżony nie tylko o oszustwa matrymonialne. Gdańska prokuratura, która prowadzi przeciwko niemu postępowanie, zarzuca mu, że jako szef firmy wyłudził od kontrahentów 170 tysięcy złotych.

Dziarski emeryt

Na 30 tys. złotych oszukał 34-letnią mieszkankę Pabianic (Łódzkie) 40-letni Michał S., którego zatrzymali tamtejsi policjanci. Feralna dla kobiety znajomość trwała półtora roku. Jej adorator przedstawił się jako biznesmen prowadzący interesy na Dolnym Śląsku. Potwierdzeniem jego słów miały być luksusowe auta, jakimi przyjeżdżał do swej przyjaciółki. Kobieta zaufała mężczyźnie, tym bardziej, że obiecywał jej ślub. Wszystko skończyło się, gdy zniknął pożyczywszy wcześniej od niej pieniądze na rozwiązanie rzekomych problemów finansowych i zdrowotnych. Oszukana niewiasta powiadomiła policję - nie znała jednak prawdziwej tożsamości swojego niedoszłego męża. Wiarołomny narzeczony posługiwał się bowiem fałszywym nazwiskiem oraz skradzionymi dokumentami, należącymi do mieszkańca Gliwic, który od trzech lat przebywa w Anglii. Michał S. wpadł po niemal rocznym śledztwie.

Zatrzymany mężczyzna odmówił organom ścigania podania prawdziwych danych, nie chciał składać żadnych wyjaśnień ani też uczestniczyć w jakichkolwiek czynnościach umożliwiających jego identyfikację. Jego prawdziwą tożsamość ustalono na podstawie odcisków palców. Okazało się, że Michał S. jest poszukiwany aż 11 listami gończymi za inne oszustwa, których dopuścił się na terenie Wielkopolski. Aktualnie mężczyzna przebywa w areszcie. Według zaś nieoficjalnych informacji na policję zgłosiła się kolejna uwiedziona przez niego kobieta. Naciągaczowi grozi kara ośmiu lat odsiadki.

Myliłby się ten, kto sądzi, że uwodzenie i okradanie kobiet to domena mężczyzn w średnim wieku. Zdarza się, że oszust matrymonialny jest przemiłym, dystyngowanym starszym panem. Tak właśnie było w przypadku ściganego aktualnie listami gończymi 80-letniego Eugeniusza G. Komunikat o tym przebiegłym i niebezpiecznym koledze Tulipana przekazała większość mediów w naszym kraju. Uwiódł on i ograbił z oszczędności kilkanaście kobiet, także o wiele młodszych od siebie.

Jak działał pan Eugeniusz? Typowo, to znaczy poznawał i rozkochiwał w sobie samotne panie. Grzeczny, ujmujący, zadbany - wzbudzał zaufanie. Nosił garnitury, a wiele z uwiedzionych przez niego kobiet zwracało uwagę na wypielęgnowane dłonie mężczyzny, ozdobione gustownym sygnetem. Ofiarami oszusta padały najczęściej damy o wiele od niego młodsze. Nawiązywał znajomości w bankach, a także w biurach matrymonialnych. Chwytał się rozmaitych sposobów. Jedna z kobiet pomogła mu sfałszować dokumenty, z których wynikało, że oszust jest byłym więźniem obozu koncentracyjnego. Dzięki temu Eugeniusz G. naciągnął fundację Polsko-Niemieckie Pojednanie na kilkaset tysięcy złotych. Przekręt jednak wyszedł na jaw i oszust wraz z przyjaciółką trafili do aresztu. Po wyjściu na wolność znów zamieszkali razem, jednak dla kobiety znajomość ta skończyła się tragicznie. Adorator pewnego dnia oblał swej bogdance twarz kwasem solnym, oszpecając ją do końca życia, po czym zniknął.

Dziarski staruszek ma na swoim koncie również uwiedzenie pracownicy banku. Zakochana w nim urzędniczka dała się wykorzystać i dzięki temu z kasy instytucji, w której była zatrudniona, zniknął milion dolarów. Inna "zdobycz" pana G. po zorientowaniu się, że padła ofiarą oszusta, próbowała nawet popełnić samobójstwo.

Sępy żerujące na uczuciach

Analizując powyższe przykłady, można nabawić się trwałego urazu do wszelkiego rodzaju anonsów, zamieszczanych w biurach matrymonialnych, internecie, prasie czy na stronach telegazety. Nic bardziej mylnego. Za pomocą ogłoszeń towarzyskich coraz więcej osób nawiązuje wartościowe znajomości, nierzadko zakończone ślubem. Warto jednak mieć oczy szeroko otwarte i w przypadku poznania "mężczyzny swojego życia" uważnie słuchać, co mówi na swój temat i w miarę możliwości weryfikować te informacje. A już na pewno nie wolno dawać mu oszczędności czy brać dla niego kredytu w banku - chyba, że kandydat na męża jest dokładnie prześwietlony przez swoją wybrankę. Oszuści symulują miłość, potrafią być czuli, mówią kobiecie to, co chce usłyszeć - lecz tylko po to, aby ją okraść i zostawić. Trzeba o tym pamiętać i choć serce nie sługa - podchodzić do zawartych drogą anonsów znajomości z konieczną dozą ostrożności.

Zygmunt Gołąb

Personalia niektórych bohaterów artykułu zostały zmienione.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas