​Na paralotni z K2. Max Berger zrobił to jako pierwszy na świecie!

Max Berger na chwilę przed historyczną chwilą - lotem na paralotni z K2! /facebook.com
Reklama

Kilka miesięcy przygotowań, wspinaczka na jedne z najwyższych gór świata i narażenie się na ogromne niebezpieczeństwo - wszystko to dla 17 minut lotu z góry K2. Max Berger nie dostał się na szczyt, ale jego wyczyn i tak przejdzie do historii!

Z K2, drugiego co do wysokości szczytu planety Ziemia, zjeżdżano już na nartach, ale jeszcze nikt nie pokusił się o wyjście na niego z paralotnią. Aż do teraz. Max Berger, austriacki przewodnik górski, alpinista i paralotniarz postanowił połączyć wszystkie swoje hobby w czasie jednej naprawdę ekstremalnej wyprawy.

Z racji tego, że Berger obrał za cel najtrudniejszy do zdobycia szczyt, musiał on przejść odpowiednie przygotowania. Intensywny trening rozpoczął zimą. Ćwiczeniom kondycyjnym towarzyszyła aklimatyzacja domowa - Austriak przez siedem tygodni spał w komorze hiperbarycznej, która miała przygotować jego ciało na niedobór tlenu.

Po miesiącach wyrzeczeń i ciężkiej pracy był on gotowy do podróży. Cel? Pakistan i łańcuch górski Karakorum.

"Poprzednie wyprawy nauczyły mnie, że to góra powie ci, co masz zrobić. Możesz być w świetnej formie fizycznej i psychicznej, ale w złych warunkach musisz umieć podjąć decyzję o zejściu nawet wtedy, kiedy szczyt jest już bardzo blisko" - napisał na Facebooku Berger wspominając swoje pierwsze chwile w obozie u podnóża Broad Peak. Liczący 8051 m n.p.m. szczyt był pierwszym celem wyprawy i przystawką przed "daniem głównym", czyli górą K2.

"Dzięki preaklimatyzacji nie miałem problemu z wejściem na Broad Peak. Zrobiłem to 4 lipca, zaledwie dwa tygodnie po opuszczeniu domu. Niestety warunki nie pozwoliły mi na lot z samego szczytu, musiałem zejść do obozu numer 3 na wysokości 7100 metrów, gdzie spędziłem noc. Z samego rana rozłożyłem paralotnię i wystartowałem. Lot do bazy zajął mi 12 minut. Po tym teście wiedziałem, że sprzęt jest dobrze przygotowany i mogę przystępować do próby lotu z K2" - relacjonował Austriak.

Reklama

10 dni później Berger rozpoczął marsz ku ostatecznemu celowi ekspedycji. Początkowo wszystko szło jak po maśle. Berger wybrał tak zwaną Drogę Cesena, którą dostał się do obozu numer 2 na wysokości 6350 m n.p.m. Pierwsze problemy zaczęły się, kiedy próbował dotrzeć do obozów 3 i 4. Padający w nocy śnieg sprawił, że warunki na trasie były bardzo trudne. 

Berger nie dawał jednak za wygraną i 16 lipca dotarł do ostatniego przystanku przed szczytem. Okazało się, że najgorsze dopiero przed nim. W okolicach żlebu Bottleneck ("Szyjka od butelki"), na wysokości około 8200 metrów, ciągle panowało zagrożenie lawinowe. 

Alarm ogłoszono nie bez przyczyny, gdyż w dniach 16 i 17 lipca zeszły tam aż trzy lawiny. Rankiem 18 lipca, po niezbyt spokojnej nocy, Max podjął decyzję o starcie o starcie z wysokości około 8000 m. n.p.m. Berger pomyślał zapewne "teraz albo nigdy!". W końcu to góra powiedziała mu, co ma zrobić. 17 minut później był już na dole - i to jako pierwszy w historii człowiek, który zleciał z K2 na paralotni. 

"To coś niesamowitego!" - pisze o swoim wyczynie nieznający strachu Austriak. Fakt, że nie zdobył on szczytu, ma tu drugorzędne znaczenie. Zrobił to, na co pozwoliły mu warunki. I najprawdopodobniej długo będziemy czekać na kogoś, kto spróbuje przynajmniej powtórzyć jego osiągnięcie...


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: K2
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy