Na zawsze pozostanie dziewicą

Większość byłych buntowników ubrała się w garnitury i dziś pracuje dla wielkich korporacji. Richard Branson za garniturami nie przepada, buntownikiem pozostał, ale ma za to wielką korporację.

Sir Richard Branson w towarzystwie cheeleaderek zespołu San Diego Chargers, luty 2008
Sir Richard Branson w towarzystwie cheeleaderek zespołu San Diego Chargers, luty 2008AFP

Tajemnica powodzenia Brytyjczyka? Na pewno oryginalność i pomysłowość. Ale przede wszystkim dostrzeganie szansy tam, gdzie inni widzą zagrożenia.

Młodzieżowy biznes

Zaczęło się w 1968 roku, gdy dzisiejszy miliarder miał 16 lat. Energia tak go rozpierała, że nie potrafił wysiedzieć w szkolnej ławce, porzucił zatem naukę. Postanowił wydawać magazyn "Student".

W sukces wydawanej w piwnicy gazetki oczywiście nie wierzył nikt. A już zapowiedzi zrobienia z pisemka brytyjskiej wersji legendarnego magazynu "Rolling Stone" po prostu śmieszyły. Ale jakimś cudem nastolatkowi udało się namówić na wywiady Micka Jaggera i Johna Lennona - wtedy muzyków na absolutnym topie. Gazeta sprzedała się w 50 tysiącach egzemplarzy. Jednak zamiast napawać się sukcesem, Branson zaczął rozglądać się za kolejnymi przedsięwzięciami.

Zresztą zasada: "Rozkręć biznes, sprzedaj go z zyskiem i rozpoczynaj nowy" przyświeca mu do dziś. Po krótkiej przygodzie z "niszową" prasą postanowił zarabiać na sprzedaży płyt muzycznych.

Pierwszy wysyłkowy sklep z muzyką okazał się strzałem w dziesiątkę. Płyty wysyłane pocztą były znacznie tańsze niż te w sklepie. Ale sklep z płytami otworzył również. I zadebiutował z nową nazwą swojego biznesu - Virgin. Tłumaczył, że on i jego wspólnicy są "biznesowymi dziewicami"... A gdy już osiągnął sukces w sprzedaży płyt - postanowił, że będzie też wydawał muzykę. Tu życiorys Bransona splótł się z życiorysem początkującego muzyka - Mike'a Oldfielda. Żadna firma nie chciała wydać jego płyty, ale Branson wyczuł sukces.

Pierwszy album Oldfielda sprzedał się w liczbie 5 milionów egzemplarzy. Ta sama historia powtórzyła się w przypadku Sex Pistols.

Wytwórnie nie chciały słyszeć o wydaniu albumu punkowego zespołu, Branson wręcz przeciwnie. I tak wytwórnia Virgin Records pozyskała kolejną gwiazdę. Później pojawiło się ich jeszcze więcej:

Genesis, Peter Gabriel czy The Rolling Stones.

Gdy firma już naprawdę urosła i stała się jednym z najlepiej prosperujących przedsiębiorstw fonograficznych, Bransonowi nie pozostało nic innego, jak ją sprzedać. Za niebotyczną jak na tamte czasy sumę miliona dolarów.

Virgin jak Coca-Cola

W latach 70. Branson wchodził, oczywiście w swoim stylu, w świat wielkiego biznesu. W latach 80. zaczął ten świat podbijać na dobre. W przerwach od pracy poświęcał się coraz bardziej oryginalnym hobby. W 1986 roku postanowił przelecieć balonem nad Atlantykiem. Balon spadł do wody i podróż o mało co nie zakończyła się katastrofą, ale najwyraźniej sir Branson urodził się pod szczęśliwą gwiazdą.

Jego pierwszym naprawdę imponującym przedsięwzięciem były linie lotnicze Virgin Atlantic. Na początku oferowały loty z podlondyńskiego lotniska do Nowego Jorku, obecnie oferują ok. 30 połączeń. Pasażerowie zyskali loty tańsze niż w konkurencyjnych liniach, a jednocześnie komfort podróży w samolotach Bransona był zdecydowanie wyższy.

Prasa nieustannie żyła wojną między Virgin a samolotowymi potentatami, przede wszystkim British Airlines. Gdy największe brytyjskie linie zaproponowały Virginowi współpracę, na kadłubach samolotów firmy Bransona pojawiły się slogany "No way, BA" ("Nie ma mowy, British Airways").

A gdy BA postanowiło sponsorować wielkie koło obserwacyjne w centrum Londynu, Branson postawił obok niego balon z hasłem "BA nie mogą mnie dosięgnąć". Spory pomiędzy liniami nie kończyły się jednak na reklamowych przepychankach.

Branson stwierdził, że brytyjski przewoźnik ucieka się do nielegalnych praktyk, by doprowadzić do zamknięcia linii Virgin. Sąd przyznał przedsiębiorcy rację, a BA musiały m.in. wypłacić Bransonowi 500 tysięcy funtów odszkodowania. Ten rozdał pieniądze swoim pracownikom - każdy dostał równo 166 funtów.

Imperium Bransona się rozrastało. Pod marką Virgin zaczęły działać sieci telewizyjne, kluby fitness, wypożyczalnie limuzyn oraz stacje radiowe. Obecnie Virgin zatrudnia 35 tysięcy osób, a wartość firmy szacuje się na ponad 5 miliardów funtów.

Mistrz autopromocji

Sir Branson (jest szlachcicem od 2000 roku) zawsze wie, co zrobić, by było o nim głośno. A przy okazji (a może przede wszystkim) jest głośno o jego kolejnych firmach. Gdy otwierał sklep z ubraniami ślubnymi, przebrał się za pannę młodą. Gdy jego linie lotnicze wchodziły na rynek indyjski, przyjechał pod parlament w New Delhi na białym słoniu. A podczas promocji swojej coli przejechał na czołgu przez nowojorską Piątą Aleję. Spostrzegawczy widzowie mogli go przez chwilę zobaczyć w filmie o Jamesie Bondzie "Casino Royale". Choć Branson zbliża się do sześćdziesiątki, jego biznesowy instynkt spisuje się wciąż znakomicie. Na początku roku powstawał nowy team Formuły 1 - Brawn GP.

Wszyscy eksperci byli przekonani, że drużyna będzie ponosić same porażki. Branson jednak znów poszedł pod prąd i postanowił, że Virgin zostanie głównym sponsorem teamu. Po serii wyścigów Brawn GP jest już zaliczana do czołówki mistrzów tego elitarnego sportu? Ale Anglik ponosił też porażki. Nie udało mu się przejąć brytyjskiej loterii narodowej, nie wyszedł biznes z wypożyczalnią samochodów i motocykli. Wielu wróży podobny los firmie Virgin Galactic, która będzie oferować komercyjne loty w kosmos. Choć podobno są już chętni, skłonni zapłacić 200 tysięcy dolarów za taki lot.

Firma Bransona jest natomiast niemal nieobecna na rynku internetowym i komputerowym.

Sam Branson nie przepada za komputerami i woli swoje pomysły zapisywać w czarnym notatniku. Ostatnio jednak dał się ponieść modzie na internetowy portal społecznościowy Twitter. Być może więc giganci branży komputerowej już powinni zacząć się bać.

Mateusz Madejski

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas