Zagadkowe statki widma. Co się stało z załogą?
To największa zagadka w historii żeglugi morskiej: statki, które w niewytłumaczalny sposób znikają, a potem nagle odnajdują się opuszczone i dryfujące na oceanie. Po załodze nie ma śladu, brak też oznak przemocy. Co tak naprawdę wydarzyło się na pokładach statków widm?
Wszystko jest tak, jak powinno: silnik dziesięciometrowego katamaranu Kaz II warczy spokojnie na jałowym biegu. Kilka ręczników suszy się na słońcu, w kambuzie leżą niedawno przygotowane kanapki, a na stoliku cicho szumi laptop. Na pokładzie znajduje się komplet kamizelek ratunkowych, a aparatura GPS i radio są sprawne.
Wszystko jest tak, jak powinno – tyle że po trzyosobowej załodze jachtu nie ma śladu. Śledztwo przeprowadzone przez australijskie służby nie wykazało oznak użycia przemocy. Jacht nie został napadnięty, na pokładzie nie panował też nieład, co miałoby miejsce w przypadku sztormu.
Nie nadano sygnału SOS, nie odnotowano jakichkolwiek ekstremów pogodowych – nic. Tak jakby ludzie po prostu wyparowali.
Czy fala może mieć siłę większą niż 15 ton trotylu?
To, co się wydarzyło u wybrzeży Australii, jest właściwie niemożliwe. Morskie przepisy bezpieczeństwa zostały w ciągu ostatnich lat tak zaostrzone, że zaginięcie bez śladu statku lub załogi jest niemal wykluczone.
Urządzenia GPS zgłaszają w regularnych odstępach czasu pozycję statku. Satelity monitorują morze i powiadamiają o złych warunkach pogodowych, autopiloty bezpiecznie przeprowadzają statki przez sztormy.
– Mimo to statystycznie prawie codziennie na morzach i oceanach świata tonie jakaś jednostka – mówi amerykański specjalista w dziedzinie zaginionych statków, Craig B. Smith. – Osiadają na mieliźnie, toną w wyniku sztormu, pożaru, zderzenia lub po prostu znikają.
Oficjalnie na całym świecie za zaginione uznaje się obecnie ponad 100 statków – nie licząc okrętów podwodnych. To jednostki, które z niewyjaśnionych przyczyn zniknęły bez śladu z całą załogą. – Nie chodzi o sytuację, gdy statek ginie na niebezpiecznych wodach lub w czasie sztormu. Rzecz w tym, że któregoś dnia po prostu go nie ma, choć wcześniej nie zgłaszał nikomu żadnych kłopotów – wyjaśnia Smith.
Zagadką, która zajmowała naukowców przez wiele lat, było zniknięcie MV Derbyshire, masowca o długości 294 metrów. Na początku września 1980 roku Derbyshire płynął do Kawasaki z ładunkiem rudy żelaza i 44 osobami na pokładzie. 9 września, niedaleko Japonii, nagle ślad po nim zaginął. Nie zarejestrowano próśb o pomoc, nigdy nie odnaleziono łodzi ratunkowych ani rozbitków. Derbyshire po prostu przestał istnieć.
Tajemnicę jego zniknięcia wyjaśnił w końcu oceanograf Christopher Fox – na głębokości 4200 metrów niedaleko wybrzeży Japonii zlokalizował wrak frachtowca. Na rufie widoczna była wielka dziura. – Takiego uszkodzenia nie spowoduje nawet wybuch 15 ton trotylu – mówi Fox.
Bardzo prawdopodobne, że jest to dzieło tzw. fal monstrualnych, osiągających wysokość ponad 35 metrów. Badania wykazały, że mają one bardzo krótką amplitudę – w ten sposób tworzą się wielkie, szybko następujące po sobie wodne góry. Powodują one, że podczas zderzenia frontowego dziób statku unosi się tak mocno, iż przy załamaniu fali konstrukcja zostaje praktycznie rozerwana.
– Żaden statek świata nie jest zaprojektowany, aby wytrzymać tak duże obciążenie – wyjaśnia Fox. – A w przypadku, gdy fala monstrualna uderza w bok, praktycznie nie da się uniknąć wywrócenia.
Co tak naprawdę stało się z załogą Mary Celeste?
Monstrualnymi falami nie da się jednak wyjaśnić najbardziej tajemniczych zagadek w historii żeglugi. Są to te sytuacje, gdy na morzu dryfują opuszczone statki, a po ich załodze zaginął wszelki słuch.
Najbardziej znany przypadek to Mary Celeste. Dwumasztowy żaglowiec odnaleziono w 1872 roku około 600 mil morskich od Portugalii. Porzucony przez załogę, utrzymywał kurs – ale po jej ośmiu członkach i dwóch pasażerach nie został nawet ślad.
Zniknęły także wszystkie dokumenty (oprócz dziennika pokładowego), sekstans i jedna szalupa ratunkowa. Przedmioty osobiste, w tym również te wartościowe, były jednak na pokładzie – wszystko wskazywało na to, że statek opuszczono w pośpiechu. I to właśnie stanowiło zagadkę dla komisji badawczej, ponieważ brygantyna była w pełni sprawna. Nie istniał więc wyraźny powód schodzenia do szalupy.
– Wciąż odkrywane są statki, które dryfują po morzu bez załogi – mówi amerykański ekspert ds. piractwa morskiego John S. Burnett. – Wiele jest widywanych przez dziesiątki lat, ale nie udaje się do nich zbliżyć ze względu np. na sytuację pogodową. Po załodze nie ma śladu – najczęściej osoby te od dawna uznawane są za zaginione.
Sytuacja jest zawsze podobna: statki są sprawne, przedmioty osobiste znajdują się na pokładzie, najczęściej nie brakuje też łodzi ratunkowych.
– W niektórych przypadkach można zakładać napaść piratów – mówi Burnett. Przemocą przejmują oni niewielkie statki, mordują załogę, zmieniają nazwę jednostki i rejestrują ją pod tanią banderą, nigdy potem nie zawijając do żadnego portu.
– Te statki widma są wykorzystywane do przemytu narkotyków i ludzi. Często są przeładowywane na pełnym morzu – wyjaśnia Burnett. Niekiedy członkowie pierwotnej załogi brani są jako jeńcy i muszą dalej kierować jednostką. Gdy się już wysłuży, muszą zginąć – a opuszczony statek dryfuje, pozostawiony na łasce oceanu.
Ich los pozostaje niewyjaśniony – morze nie chce zdradzić swoich tajemnic, a statki widma milczą na temat okrutnych czynów, które na nich popełniono.
Statek martwych dusz
Stół był nakryty, chleb świeżo pokrojony, a na kuchni stały garnki z jedzeniem. Tylko po 11-osobowej załodze nie było śladu. 31 stycznia 1921 roku szkuner gaflowy Carroll A. Deering na pełnych żaglach osiadł na mieliźnie w pobliżu Karoliny Północnej w USA.
Brakowało łodzi ratunkowych, dziennika pokładowego, urządzeń nawigacyjnych i rzeczy osobistych załogi. Późniejsze badania wykazały, że Deering był zdolny do żeglugi, nie natrafił na sztorm, nie nosił też śladów walki. Załogi nigdy nie odnaleziono...
Statek, który zniknął
Kontrole bezpieczeństwa przeprowadzane przez ubezpieczyciela statków Lloyd’s of London należały do najsurowszych na świecie – tylko nieliczne jednostki otrzymywały najwyższą notę +100A1.
Parowiec SS Waratah był jedną z nich – uchodził za „wybitnie bezpieczny”. W lipcu 1909 roku, gdzieś między Australią a Afryką Południową, statek zaginął – a wraz z nim 211 osób płynących na jego pokładzie. Sztorm, zderzenie i przestępstwo zostały wykluczone.
Poszukiwania Waratah trwają już ponad 102 lata. Do dziś nie zlokalizowano wraku.
Statek bez załogi
Cały statek był wypełniony wodą – nawet koja kapitana – stwierdził starszy oficer żaglowca Dei Gratia, który 4 grudnia 1872 roku zszedł na pokład opuszczonej Mary Celeste. W kambuzie znaleziono wyrwany ze ściany piec, a sprzęty kuchenne walały się po podłodze. Nie było też łodzi ratunkowej ani śladu po załodze.
Wszystko wskazywało na to, że statek został porzucony w pośpiechu. Tylko dlaczego? Brygantyna była wprawdzie pełna wody, ale ciągle sprawna. Dziesięcioosobowej załogi nigdy nie odnaleziono.
Statek, który przestał istnieć
Nie zgłaszano złych warunków meteorologicznych ani próśb o pomoc. Amerykański węglowiec USS Cyclops zniknął wraz z 306-osobową załogą w marcu 1918 roku po wypłynięciu z Barbadosu.
Była to w owym czasie największa katastrofa statku w historii amerykańskiej żeglugi – ale nie jedyna.
Z czterech statków płynących tą trasą do 1941 roku zaginęły trzy. We wszystkich przypadkach ostatnia znana pozycja znajdowała się w okolicy nazywanej dzisiaj Trójkątem Bermudzkim...
Zaginiony w Trójkącie Bermudzkim
Między 13 a 15 października 1976 roku amerykański masowiec Sylvia L. Ossa zniknął wraz z 37-osobową załogą w okolicy Bermudów. Czy to kolejna ofiara niesławnego Trójkąta Bermudzkiego?
Późniejsze badania wykazały, że jednostka zatonęła najwyraźniej z powodu bardzo silnego sztormu. To właśnie z tej przyczyny dochodzi do większości zaginięć i zatonięć statków w regionie Trójkąta Bermudzkiego.
W tej części Atlantyku szaleją bowiem nadzwyczaj liczne i silne burze.
Czy Trójkąt Bermudzki jest naprawdę niebezpieczny?
W 1952 roku w amerykańskim czasopiśmie ukazał się artykuł dziennikarza łowiącego sensacje, George’a X. Sanda: mowa w nim o samolotach i statkach, które znikają między Florydą, Bermudami i Portoryko. Tak narodził się mit Trójkąta Bermudzkiego.
Do dziś na obszarze morskim o powierzchni 599 000 km² miało dojść do ponad tysiąca nieszczęśliwych wypadków, przy czym niektórzy badacze tego fenomenu rozciągają dowolnie obszar trójkąta, żeby móc umiejscowić w nim jak najwięcej takich zdarzeń.
Z obszarem tym rzeczywiście wiąże się pewna osobliwość: kompasy wskazują tam nie magnetyczną, lecz geograficzną północ – i przez to wciąż dochodzi do fatalnych w skutkach błędów nawigacyjnych...
Dlaczego zagrożone są też samoloty?
Tak zwane loty z widocznością odbywane małymi samolotami nad Trójkątem Bermudzkim bywają skrajnie trudne: chmury kłębiaste rzucają na morze rozległe cienie, które z góry wyglądają jak wyspy i utrudniają orientację.
Niewidzialne okręty?
Marynarka wojenna USA nazwała to „rozmagnesowywaniem” – w latach 40. XX wieku tego rodzaju doświadczenia miały uodpornić statki na torpedy z łodzi podwodnych.
W rzeczywistości jednak wielu uważało, że poszukiwano sposobu na uczynienie statków niewidzialnymi.
Mit czy rzeczywistość?
Według oficjalnych statystyk morskiej firmy ubezpieczeniowej Lloyd’s of London w Trójkącie Bermudzkim nie dochodzi do większej liczby wypadków niż w innych mocno uczęszczanych regionach. Dane te potwierdzają informacje uzyskane od straży przybrzeżnej USA.