Zdrowe dziecko szybko kupię

Eksperci, cytowani przez niemiecki tygodnik "Der Spiegel", twierdzą, że opłaceni porywacze co roku uprowadzają ok. 50 tys. chińskich dzieci. Część z nich trafia do nowych rodziców, część jest sprzedawana do domów publicznych lub fabryk w charakterze taniej siły roboczej.

Zatrzymanie osób oskarżonych o porwania dzieci
Zatrzymanie osób oskarżonych o porwania dzieciGetty Images/Flash Press Media

Porywają "nielegalne"

Zgodnie z jej zasadami, każde małżeństwo, które chce mieć dziecko, musi postarać się o odpowiednie zezwolenie wydawane przez zakłady pracy małżonków. Jeśli dziecko rodzi się bez zezwolenia, rodzice muszą zapłacić karę - w postaci "opłaty za dokumenty" sięgającej ok. 5 tys. złotych - lub pogodzić się z tym, że w świetle prawa ich dziecko jest nielegalne.

Porywaczom najłatwiej porywać takie "nielegalne" dzieci, ponieważ nie są one nigdzie zarejestrowane.

Dziecko cenniejsze niż świnia

Obecnie jednak sprzedawaniem dzieci zajmują się profesjonalni porywacze, dla których jest to bardzo dochodowy biznes - cena dziecka waha się od 1200 do 3200 funtów, czyli od 6 do 14 tys. zł.

Handel w sierocińcach

W 2005 roku w prowincji Hunan sześciu dyrektorów domów dziecka przyznało się do kupowania dzieci. Pani Jie, woźna pracująca w jednym z sierocińców, wyjaśniła Beth Loyd, reporterce BBC, że w Chinach "zapotrzebowanie na dzieci do adopcji jest ogromne, jednak do domów dziecka trafiają niemal wyłącznie dzieci przewlekle chore lub upośledzone, których nikt nie chce".

Loyd dotarła także do dyrektora jednego z sierocińców, pana Zhou, który przyznał, że chętnie kupi dziewczynki - gotów był zapłacić 300 dolarów za jedną - ale tylko takie, które mają dokumenty, a więc nie są ani nielegalne, ani nie zostały porwane. "Chłopców nie chcę, ich kupowanie jest niebezpieczne. W Chinach nikt nie chce oddawać synów, więc chłopcy niemal zawsze pochodzą od porywaczy" - wyjaśnił Zhou.

W wielu przypadkach chęć posiadania syna jest tak silna, że małżonkowie nie chcą ryzykować narodzin dziewczynki - od paru lat w Chinach zakazane jest zdradzanie płci dziecka podczas badania USG, ponieważ kobiety mające urodzić dziewczynki masowo poddawały się aborcji - i wolą kupić kilkuletniego chłopca.

Policja pomaga porywaczom

"Byłam w pracy, mąż bawił się z chłopcami. Wszedł do domu dosłownie na chwilę, a kiedy wrócił, dzieci już nie było" - powiedziała reporterowi "Sunday Times'a" Luo Qin.

Poszukiwaniami zaginionych dzieci powinna zajmować się policja, jednak w Chinach policjanci niechętnie zajmują się sprawami porwań. "Policjanci nie byli zainteresowani poszukiwaniami moich synów. Zamiast tego zasugerowali, żebym postarała się o kolejne dziecko" - potwierdziła Luo Qin.

Podobna historia przydarzyła się Pu Caiju: "Policjanci nie byli zainteresowani sprawą. Powiedzieli, że mamy wrócić, jeśli nasz syn nie znajdzie się w ciągu doby. My podejrzewaliśmy sąsiada, dilera narkotyków, ale policja zignorowała nasz trop".

Mąż Pu zorganizował więc poszukiwania na własną rękę. Udało mu się dotrzeć do mężczyzny, który przyznał, że sprzedał jego syna, ponieważ "był bardzo mądry i szybko znalazł nowy dom".

Rodzice porwanych dzieci mieli nadzieję, że policja schwyta porywaczy i zacznie śledztwo, które pozwoli odnaleźć uprowadzone dzieci. Tak się jednak nie stało. Po pokazowym procesie 9 z 11 porywaczy zostało skazanych na śmierć. Wyrok wykonano niemal natychmiast, nie przeprowadzono dodatkowych przesłuchań, a śledztwo szybko zakończono.

Karty do gry z wizerunkami porwanych
Getty Images/Flash Press Media

Kary dla nadgorliwych

Szukają na własną rękę

- Problem w tym, że kiedy w zeszłym roku chcieliśmy zorganizować pokojową demonstrację w Pekinie (stolicy Chin), policja aresztowała nas już na stacji kolejowej - powiedział dziennikarce BBC Gaofeng. - Zostaliśmy ostrzeżeni, że mamy więcej tego nie robić, nie kontaktować się z mediami i nie przeszkadzać policji.

Peng nie jest jedynym, który na własną rękę usiłuje pomóc sobie i innym rodzicom. Shen Hao, informatyk, który również stracił dziecko, zainicjował nietypową kampanię. Za własne pieniądze wydaje karty do gry z wizerunkami zaginionych dzieci i radami da tych, którzy jeszcze nie stracili dziecka ("zrób dziecku tatuaż, wtedy będzie je łatwiej znaleźć").

- Dzięki kartom już 800 dzieci trafiło do swoich biologicznych rodziców - powiedział Andreasowi Lorenzowi Hao. - Kart wydałem już 16 tys.

Porwania, samobójstwa

Li nie chce, żeby jej synek nie miał dokąd wracać, więc czeka.

Kupujący ofiarami?

- Po tym, jak urodził się nasz syn, chcieliśmy mieć jeszcze jedno dziecko - powiedział Pan Wang (mężczyzna nie zdradził dziennikarzowi prawdziwego nazwiska). - Nadarzyła się okazja, biedna kobieta chciała oddać nowonarodzoną córeczkę. Daliśmy tej pani ponad tysiąc funtów.

Wkrótce po dokonaniu transakcji policja złapała pośrednika, który sprzedał rodzinie Wang córkę. Dziewczynka trafiła do domu dziecka, ponieważ policjanci nie są w stanie znaleźć jej biologicznych rodziców.

- Przecież opiekowałbym się nią do czasu odnalezienia rodziców - powiedział Wang. - To skandal. Odwiedziłem ją w sierocińcu. Cofa się w rozwoju, już przestała mówić.

To kolejny problem związany z porwaniami. Dzieci, które zostały sprzedane, a następnie odebrane "adopcyjnym" rodzicom, trafiają zwykle do domów dziecka, ponieważ ustalenie ich pochodzenia i znalezienie biologicznych rodziców (szczególnie w przypadku noworodków) jest bardzo trudne.

Zobacz dokument o porwaniach chińskich dzieci

Problem masowych porwań chińskich dzieci nadal nie jest poruszany w ogólnokrajowych mediach. Większość informacji pochodzi z zachodniej prasy, od dziennikarzy, którzy podróżowali po Chinach i spisywali historie rodzin, które straciły dzieci...

Katarzyna Pruszkowska

INTERIA.PL
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas