Cenimy sobie absurd

Kabareciarz powinien zachować kamienną twarz podczas występu, bo to buduje napięcie. A co jeśli na scenie wybuchnie gromkim śmiechem? Na to i inne pytania o trudnej sztuce rozśmieszania ludzi kolektywnie opowiada portalowi INTERIA.PL kabaret Jurki.

Założony przed 17 laty w Zielonej Górze kabaret Jurki tworzą Agnieszka "Marylka" Litwin-Sobańska, "Znany" Wojtek Kamiński i Przemysław "Sasza" Żejmo. Na początku kariery scenicznej Jurki zaproponowały publiczności tzw. kabaret form sierocych. Dzięki bardzo charakterystycznym, przykrótkim ubrankom, wyglądowi "pożal-się-Boże/zaopiekuj-się-mną" i nad wyraz ekspresyjnej reakcji na każdą aprobatę ze strony widzów zdobyli oni serca publiczności. Ich "sieroce" występy zostały nagrodzone w 1996 r. I miejscem na przeglądzie kabaretów PaKa.

Od tego czasu Jurki wydoroślały i skupiły się na żartach społeczno-obyczajowych. Obecnie publiczność zna ich, przede wszystkim, z takich skeczów jak: "Mirek i Lucyna", "Internetowa miłość" czy "Pożegnanie rezerwisty". Ostatnim czasy Jurki wypuściły "Pierwsze diwidi", na którym znalazły się największe przeboje kabaretu, także z czasów "sierocych". Krążek ma szczególne znaczenie dla Jurków. Jakie? Czytajcie dalej.

Reklama

Marcin Wójcik, portal INTERIA.PL: Co śmieszy Polaków?

Kabaret Jurki (Agnieszka "Marylka" Litwin-Sobańska, "Znany" Wojtek Kamiński i Przemysław "Sasza" Żejmo): - Na pewno nie jest tak, że wszystkich śmieszy to samo. Wydaje nam się, że pod tym względem nie różnimy się zbytnio od innych nacji. A rozwijając - rodzaj poczucia humoru zależy od wielu czynników: sposobu wychowania, wykształcenia, światopoglądu, wyznawanych wartości, wieku, płci itd. Dlatego jednych będzie śmieszyć żart oparty jedynie na stereotypie i prostym skojarzeniu, a inni będą preferować humor abstrakcyjny.

Co wobec tego śmieszy was?

- Bardzo lubimy tzw. "sytuacje życiowe": rodzina, perypetie jej członków, ich wady, jak sobie radzą lub nie radzą z problemami. Czyli to, co jest nam najbliższe. Zresztą, to widać w naszym ostatnim programie "Album rodzinny". Wszyscy uwielbiamy "Alternatywy 4", "Zmienników" , "Czterdziestolatka", "Misia" czy "Rozmowy kontrolowane". Te filmy, to mistrzostwo obserwacji. Chcielibyśmy kiedyś chodź zbliżyć się do tego mistrzostwa i przełożyć to na kabaret. Ale też bardzo, trzeba to przyznać, cenimy sobie absurd.

Jurki? Skąd wzięła się nazwa kabaretu i co ona oznacza?

- Nazwa "Jurki" wzięła się od imienia założyciela zespołu - Jurka Jankiewicza. I do dzisiaj nie było definicji znaczenia słowa "Jurki", ale przecież możemy ją natychmiast stworzyć: "Jurki - zespół kabareciarzy tworzących skecze i programy kabaretowe, by dawać radość widzom i sobie." Ot.

Jak się poznaliście i jak powstał kabaret Jurki?

- Poznaliśmy się w klubie studenckim "Gęba". Władysław Sikora organizował w tym klubie tzw. "Dziadowskie czwartki". Były to imprezy, na których mógł wystąpić każdy. Taka była idea. Sikora rozdawał teksty, a później reżyserował. Po jednym z takich występów, pod wpływem zachęceń Sikory, powstały trzy kabarety. Jednym z nich były Jurki.

Co robiliście przed założeniem kabaretu?

- Jurki powstały w trakcie naszych studiów, więc przed założeniem kabaretu po prostu studiowaliśmy.

A wasza współpraca z Wytwórnią Filmów A'yoy?

- Na początku to była tylko zabawa. Zdaje się, że na pomysł wytwórni wpadł Władek Sikora. Nazwę wymyśliła Aśka Kołaczkowska. Obydwoje byli głównymi animatorami całości. Z pewnością to Aśka i Władek nakręcili najwięcej krótkich form. Nam, Jurkom, też to się bardzo podobało i chętnie braliśmy udział we wszystkim, co było związane z kręceniem filmików. Zdarzyło się też nam nakręcić swoje. Z czasem narodził się Festiwal Filmowy Wytwórni A'yoy, a później przyszedł czas na duże produkcje: "Robin Hood - Czwarta Strzała", "Dr Jekyll i Mr Hyde", "Baśń o ludziach Stąd" i kolejne. W tych filmach, obok innych zielonogórskich kabareciarzy, graliśmy, byliśmy kierownikami produkcji, scenografami, inspicjentami. Władek Sikora - reżyser - stworzył wielką wspólnotę ludzi chcących zrobić prawdziwy film. A my należeliśmy do tej wspólnoty. To była niesamowita przygoda.

Na samym początku kariery zaproponowaliście publiczności tzw. kabaret form sierocych, czym zyskaliście popularność. Z czasem jednak odeszliście od tego nurtu. Dlaczego? Jaki rodzaj kabaretu obecnie uprawiacie?

- "Formy sieroce" były trochę odbiciem nas samych. Naszych osobowości, naszej naiwności i nieporadności. Dlatego tak dobrze się w tej formie czuliśmy. Jednak czas płynie nieubłaganie i po kilku latach dojrzeliśmy, wydorośleliśmy. Przestaliśmy być już tacy nieporadni. Pewnie przez to formuła sieroca stała się dla nas zbyt ciasna. Przestała do nas pasować. I stwierdziliśmy, że czas na zmiany. A jaki kabaret obecnie uprawiamy? Nadal jest to kabaret formy. Lecz dzisiaj jesteśmy otwarci na inne środki wyrazu. Bardziej uniwersalne, a przede wszystkim, pasujące do nas.

Zobacz jeden z ulubionych skeczy kabaretu Jurki - "Mirek i Lucyna":

Kogo najbardziej lubicie parodiować? Prof. Zina?

- Profesora Zina sparodiowaliśmy, bo bardzo lubiliśmy jego programy. Jeśli już zdarzają nam się parodie, to zwykle są to ludzie, których w jakiś sposób lubimy, mamy do nich sentyment.

Jaki swój własny skecz najbardziej lubicie?

- Nie mamy jednego najbardziej ulubionego przez nas skeczu. Każdy ma swój ulubiony, lub - częściej - ulubione. A dlaczego? Pewnie dlatego, że nas samych śmieszą.

Który zatem z waszych skeczy uważacie za najtrudniejszy do przedstawienia?

- Tutaj też nie ma jakiegoś faworyta. Różne skecze mają różne stopnie trudności. Jedne wymagają dużego zaangażowania w postać, inne zwyczajnej sprawności fizycznej. Ale generalnie to chyba piosenki są najtrudniejsze. W nich najczęściej zbiegają się w jednym miejscu trudne elementy.

Co jest najważniejsze podczas występów przed publicznością?

- Dla nas najważniejsze jest nawiązanie kontaktu z widownią. Zbudowanie poczucia wspólnoty "tu i teraz". To pozwala nam zaprzyjaźnić się z widownią i jednocześnie daje wszystkim (i nam, i widzom) poczucie niepowtarzalności. Dzięki temu, chociaż odgrywamy ten sam program, każdy występ jest inny.

Czyli, że na scenie raczej improwizujecie niż trzymacie się ściśle scenariusza?

- To zależy w dużej mierze od założeń programu. Bardzo lubimy improwizować i w poprzednich programach pozwalaliśmy sobie na sporo improwizacji. Teraz w "Albumie rodzinnym" trochę improwizujemy, ale raczej trzymamy się scenariusza. Natomiast kończymy już pracę nad kolejnym programem, który co najmniej w połowie będzie improwizowany.

Ile czasu zajmuje przygotowanie skeczu nim przedstawicie go publiczności?

- Przygotowywanie skeczu to praca twórcza. Ciężko tu mówić o jakichś regułach czy normach. Czasami skecz powstaje w kilka minut, a czasami trwa to rok lub dłużej.

Czy kabareciarz zawsze musi zachować kamienną twarz podczas występu? Co robicie, jeśli wybuchniecie gromkim śmiechem?

- Najczęściej powinien zachować kamienną twarz, pozostać w roli. To zwykle buduje napięcie, pomaga żartom. I właśnie tak staramy się robić. Tego wymaga od nas profesjonalizm. Ale czasami to napięcie jest tak duże, że zdarza się nam "zgotowanie". Wtedy zwykle staramy się to jak najszybciej opanować.

Na koniec opowiedzcie o swoim "Pierwszym diwidi". Który skecz, na nim nagrany, jest waszym ulubionym. Który szczególnie lubicie wykonywać?

- Bardzo się cieszymy z naszego "Pierwszego diwidi". Znalazły się na nim nasze ulubione skecze i piosenki. A w dodatkach umieściliśmy kilka archiwalnych skeczy z "form sierocych". Po wydaniu płyty pożegnaliśmy się z większością numerów na niej nagranych. Jednak jednym z naszych najbardziej ulubionych skeczy jest "Mirek i Lucyna" i czasami wykonujemy go jeszcze na bis. Ten skecz daje nam dużo radości.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: absurdy | wkręt | przegląd | żart
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy