Im silniejsza odpowiedź na pandemię, tym lepsze ożywienie gospodarcze

Badania nad pandemią grypy hiszpanki, która zdziesiątkowała światową populację w latach 1918-1919 roku, pozwalają zauważyć, że im silniej władze reagowały na sytuację i bardziej dbały o zdrowie obywateli, tym notowały później lepsze ożywienie gospodarcze.

Choć eksperci zapewniają, że koronawirusa nie można porównywać do grypy hiszpanki, na którą zachorowało na całym świecie ok. 500 mln osób (jedna trzecia populacji!), a zmarło według różnych szacunków od 21-25 do 50–100 mln osób, to trudno nie odnieść wrażenia, że będziemy musieli się niedługo zmagać z podobnymi problemami gospodarczymi. Co prawda w odróżnieniu od hiszpanki, która „upodobała” sobie osoby młode i w średnim wieku (20-40 lat), koronawirus jest najbardziej niebezpieczny dla osób starszych (choć ostatnie dane dobitnie pokazują, że młodsi wcale nie są bezpieczni i również powinni uważać!), więc mówiąc bardzo dobitnie będzie miał kto wrócić do pracy, ale musimy być gotowi na duży krach. 

Reklama

Wszystkie kraje dotknięte epidemią już szykują rozwiązania, które mają na celu ograniczenie kryzysu ekonomicznego, ale jak podkreślają specjaliści z MIT, walka o ludzkie zdrowie i życie musi być na pierwszym miejscu. Co więcej, takie podejście ma również swoje gospodarcze uzasadnienie, bo jak pokazuje historia, kraje odpowiadające stanowczymi ograniczeniami i nakazami w czasie pandemii, mogą liczyć na silniejsze ożywienie gospodarcze po jej pokonaniu. Naukowcy powołują się tu na amerykańskie dane z czasów hiszpanki, podając przykłady konkretnych miast i różnych podejść ich włodarzy.

Mówiąc w dużym skrócie, miasta, gdzie ograniczono kontakty międzyludzkie i nakazano społeczną izolację, później mogły liczyć na dużo większe odbicie gospodarcze. Wszystkie one 10 dni wcześniej niż reszta zanotowały 5% wzrost w zatrudnieniu w sektorze produkcyjnym po zakończeniu epidemii, podobnie 50 dni społecznej izolacji skutkowało 6,5% wzrostem tego samego czynnika. Jak twierdzą autorzy badań: - Nie znaleźliśmy żadnych dowodów na to, że agresywniejsza polityka zdrowotna sprawiła, że miasta radziły sobie ekonomicznie słabiej. Jeśli już, silniej reagujące miasta radziły sobie później lepiej.

Oznacza to, że ich zdaniem nie ma żadnych naukowych dowodów, że zasadny jest kompromis między publicznym zdrowiem i aktywnością ekonomiczną, żeby uniknąć załamania. Miejsca mocniej uderzone przez pandemię nie będą w stanie pozbierać się tak szybko jak te, gdzie pandemia miała mniejszy wymiar, bo ta sama w sobie jest destrukcyjna dla ekonomii, więc lepiej skupić się na działaniach zdrowotnych, żeby problemu nie pogłębiać. Wystarczy tylko spojrzeć na historyczne dane, żeby zrozumieć, o co tutaj chodzi - i tak, amerykańskie miasta w czasie hiszpanki przyjęły różne rozwiązania, ale zdecydowanie lepiej poradziły sobie z pandemią te, które reagowały szybko, np. Saint Louis niż te ociągające się z wprowadzeniem środków dystansujących społecznie (zamknięcie szkół, teatrów i tym podobnych miejsc, zupełnie jak obecnie), np. Philadelphia.

Oczywiście pandemia miała ogromny wpływ na gospodarkę, USA mówi o 18% spadku w produkcji przemysłowej jeszcze w roku 1923, czyli 4 lata po ostatniej fali choroby, ale… dużo lepiej było w miastach, które wcześniej podjęły radykalne środki. Najlepiej poradziły sobie Oakland, Kalifornia, Omaha, Nebraska, Portland, Oregon i Seattle, gdzie władze wprowadziły 120-dniową izolację społeczną już w 1918 roku, a miasta gdzie zarządzono 60 dni dystansowania i mniej, jak Philadelphia, St. Paul, Minnesota i Lowell, dużo dłużej borykały się ze skutkami pandemii. I choć sytuacja gospodarcza jest obecnie zdecydowanie inna niż wtedy, więc nie należy przekładać tych danych 1 do 1, ale zdecydowanie można się z nich wiele nauczyć, a przynajmniej znaleźć potwierdzenie, że jeśli to tylko możliwe, naprawdę warto zostać w domu. 

Źródło: GeekWeek.pl/MIT

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy