Turkusowa gorączka: Kulisy wybuchowego biznesu

Niebezpieczeństwo? I to jakie! Za to w grę wchodzą wielkie pieniądze /POLSAT VIASAT EXPLORE /Polsat
Reklama

Bezlitosna pustynia na terenie amerykańskiej Wielkiej Kotliny nie wydaje się idealnym miejscem do zdobycia bogactwa, ale pod tą jałową ziemią kryje się skarb wart miliony — wyzwanie polega na tym, by wiedzieć, jak go znaleźć. Rodzina Ottesonów od ponad 60 lat i trzech pokoleń wydobywa najbardziej poszukiwane turkusy na świecie. Premiera siedmioodcinkowej serii "Turkusowa gorączka" już 20 kwietnia o 22:00 na kanale Polsat Viasat Explore.

W swojej bazie operacyjnej w Tonopah, w stanie Nevada, Ottesonowie bez względu na porę roku, temperaturę czy porę dnia detonują materiały wybuchowe na zdradliwych zboczach, by wydobyć z pustynnych piasków błękitny kamień

Seria ukazuje członków klanu zmagających się z ogromnymi wyzwaniami, z presją utrzymania biznesu i sprostania wymaganiom międzynarodowych nabywców. Każdy dzień jest szaloną przygodą, a granica między porażką a sukcesem zawsze jest bardzo cienka. O kulisach swojej pracy opowiadają Donna i Tony Ottensonie, jedni z głównych bohaterów dokumentu.

Reklama

Jak wyglądała praca na planie serialu Turkusowa gorączka?

Donna Ottenson: To było bardzo ekscytujące doświadczenie i praca z życzliwymi ludźmi. Nie obyło się jednak bez trudności, takich jak kilkukrotne powtarzanie pewnych czynności czy robienie kilku rzeczy naraz. Zdarzało się, że w jednej chwili wiele się działo - nagrywanie materiału, później rozmowy z ekipą i odpowiadanie na pytania. W takich sytuacjach nie potrafiłam przekazać tego, co czułam w danym momencie. Ta wielozadaniowość była dla mnie najtrudniejszym elementem całej pracy nad serialem. Pozostałe rzeczy przychodziły naturalnie i z łatwością.

Tony Ottenson: Oprócz wydobywania turkusu, odpowiedzialny byłem za rozdzielanie zadań dla reszty Ottesonów, co było czasem stresujące. Wskazywałem im, czym powinni się zająć i co staramy się danego dnia osiągnąć. Jednocześnie chciałem uszczęśliwiać moją żonę i dzieci, a także zadowalać ekipę filmową i pracowników. Starałem się z całych sił.

Czy moglibyście przybliżyć wszystkim tajniki biznesu poszukiwaczy turkusów? Czy prowadzenie go wiąże się z posiadaniem odpowiednich licencji, praw do ziemi i kamieni z niej wydobywanych?

Donna: W Stanach Zjednoczonych musimy mieć prawa do posiadanych przez nas terenów górniczych, które znajdują się na gruntach federalnych. Najpierw należy wypełnić dokumenty poświadczające,  że na danym obszarze można kopać. Następnie uiszczamy opłaty za prowadzenie wykopów. Cały proces wymaga dużo papierologii. Teren, na którym chcemy wydobywać turkus, musimy oznaczyć palami, tak jak w XIX wieku. Ponadto wszystkie potrzebne dokumenty należy złożyć także do Urzędu Zagospodarowania Terenu. Obowiązuje nas przestrzeganie ich praw oraz restrykcji. Czasami, by otrzymać od nich pozwolenie, musimy przeprowadzić badania środowiskowe i inne tego typu rzeczy. 

- Jest więc wiele spraw, które trzeba załatwić, aby móc działać. Składamy te dokumenty co roku. A kiedy już dostaniemy wszystkie zezwolenia, to pod względem prawnym nie różnimy się zbytnio od wielkich spółek wykopujących złoto. Musimy też zapłacić kaucję, która zabezpiecza rekultywację terenu, gdy skończymy na nim pracę. Jako że jesteśmy bardzo konserwatywnymi górnikami, to nie działamy tak jak te wielkie korporacje, które pozostawiają po sobie zniszczone obszary, ogromne wykopane dziury czy usypane całe góry ziemi. Wydobywamy turkusy w tradycyjny sposób, nie pracujemy z żadnymi chemikaliami, więc uważamy się za "czystych" górników. Taki sposób działania jest chwilami wyzwaniem, ale chętnie je podejmujemy.

Wydobywanie turkusów nie jest łatwe. Jak zatem wygląda szukanie złóż pod ziemią? Czy macie jakieś specjalne sprzęty do ich wykrywania, czy może wystarczy dobra znajomość terenu i tego, co kryje się pod ziemią?

Donna: Łączymy oba elementy. Do wydobywania kamieni niezbędny jest sprzęt. Używamy materiałów wybuchowych, których wykorzystanie wymaga niezwykłej precyzji, aby nie naruszyć czy nie zniszczyć turkusu w trakcie wydobycia. Początkowo na poszukiwanie złóż brało się laskę, wodę i mały plecak. Chłopcy z naszej rodziny nauczyli się takich metod od swoich ojców. Mój tato, który był samoukiem, również w ten sposób szukał kamieni. 

- Mój przyjaciel geolog niegdyś stwierdził, że nieżyjący już patriarcha klanu Ottesonów wie na temat wydobycia turkusu tyle, ile on sam po latach spędzonych na nauce w szkołach. Ottesonowie patrząc na górę  odległości kilku mil, potrafią ocenić, czy znajduje się tam złoże. Kiedy zauważamy wzgórze z potencjałem, ale bez łatwego dostępu, wyciągamy plecaki i ruszamy. Teraz używamy quadów znacznie częściej niż kiedyś, ale nadal musimy zachowywać ostrożność, bo poruszamy się po terenach porośniętych chronioną roślinnością. Podchodzimy pod wzgórze i szukamy małych kawałków turkusu, a gdy znajdujemy taką bryłkę, zaczynamy się wspinać. Docieramy do punktu, w którym ziemia jest cała usiana kamieniami - w takim miejscu zwykle znajduje się główne złoże .

Tony: Niestety nie istnieje żadna technologia czy sprzęt, które łatwo wykrywałyby turkusy. Jedynym sposobem, by go znaleźć i wydobyć, to doświadczenie i wiedza na temat minerałów i procesów ich tworzenia się, bo są one potrzebne do późniejszej obróbki turkusu. Należy również poznać specyfikę różnych rodzajów gór. Dopiero wtedy można określić stopień prawdopodobieństwa istnienia złoża w danym wzgórzu. Potrzebne są lata, by taką wiedzę zdobyć i później zastosować w praktyce. Tylko ktoś z szeroką znajomością geologiczną może wpaść na pomysł, że turkus znajduje się w danym miejscu. Samo poszukiwanie to nic innego, jak czysta determinacja. Kopiemy gołymi rękoma, często się przy tym kalecząc. Czasami czołgamy się po zboczach gór i klifach, próbując znaleźć tę jedną małą plamkę turkusu, która zaprowadzi nas do następnego etapu - znalezienia całego złoża. Robimy to przez całe życie i w 98-99 proc. przypadków nic nie znajdujemy. Wracamy do domu jedynie z masą zadrapań i ukąszeń insektów. Jesteśmy odwodnieni, spaleni słońcem i chorzy.

Czy wydobycie turkusów różni się od wydobycia innych surowców lub kamieni szlachetnych?

Tony: To zupełnie inny proces. Do wydobycia diamentów, srebra czy złota wykorzystuje się duży, specjalistyczny sprzęt. My z kolei używamy jedynie naszych mięśni. Gdy już trafimy na miejsce ze złożem, musimy być bardzo ostrożni. Turkus to niezwykle delikatny materiał. Gdybyśmy zastosowali materiały wybuchowe zbyt blisko, zniszczylibyśmy go, a w konsekwencji, w ciągu zaledwie kilku sekund stracilibyśmy ok. 60-70 tysięcy dolarów, bo tyle orientacyjnie warte jest złoże turkusu. Sęk w tym, że nie zawsze można dostrzec te kamienie w ziemi. Często są pokryte powłoką przypominającą glinę, dlatego łatwo je przeoczyć. Spędzamy wiele czasu kopiąc tylko przy użyciu naszych rąk,   uważając, by nie zniszczyć turkusu. Mam 44 lata i choć dzięki tej pracy jestem wystarczająco silny, by wszystko wykonywać ręcznie, to moje kości, stawy i ścięgna już z trudem nadążają. Kiedy wracam do domu z kontuzją, proces gojenia się urazu, np. wybicia barku czy skręcenia kolana, trwa tygodniami. W ciągu dwóch lat przeszedłem blisko 10 operacji. Z drugiej strony, gdybym pracował na ciężkim sprzęcie, nieustannie siedząc, prawdopodobnie przybierałbym na wadze każdego dnia, jedząc przekąski w trakcie pracy.

Jak powstaje turkus?

Donna: Turkus powstał setki milionów lat temu, kiedy formowała się Ziemia. W gruncie tworzyły się szczeliny i puste zagłębienia. Gleba wówczas była pełna minerałów. Później nadeszły deszcze, które wypłukały te substancje z piasków i spłynęły do szczelin. Kolejne miliony lat przyniosły wysokie temperatury i wzrost ciśnienia, które z kolei sprawiły, że z minerałów wyparowała woda i pozostały błękitne kamienie. Ziemia zawierała w sobie specyficzne minerały, dzięki którym turkus mógł się uformować.

Czy wydobywa się je przez cały rok?

Donna: Tak, ale podczas niektórych miesięcy wiatr utrudnia pracę. Spowalnia nas zwłaszcza wtedy, gdy używamy większego sprzętu na szczycie wzgórza.

Ile ważył największy znaleziony przez was turkus i jakie są przeciętne rozmiary tych kamieni?

Donna: Większe bryły turkusu ważą około kilograma. Znaleźliśmy może trzy kamienie takiej wielkości. Zaskakujące jest jednak to, że krocie takich kawałków ma o wiele mniejsze stężenie minerałów niż ich mniej okazałe formy. Są kredowe i dlatego należą do niższej klasy. W ciągu lat znaleźliśmy zaledwie kilka sporych brył o wyższej jakości, a więc takie znalezisko należy do rzadkości. Każda kopalnia wyrabia różne rozmiary. Niektóre wydobywają tylko małe kamienie, zwykle o wielkości małego guzika. Większość kopalń w Nevadzie wydobywa turkus ze złóż.

Jaką drogę przebywa turkus od wydobycia do momentu, w którym staje się piękną biżuterią?

Tony: Kiedy już wydobędziemy je z ziemi, musimy dostać się do bazy i się nimi zająć. Niektóre kawałki turkusu to czysta błękitna bryła, inne z kolei znajdują się w skale macierzystej. Zadanie polega na tym, by oddzielić od niej turkus. Takie kamienie trafiają do warsztatu, w którym się je przycina przy użyciu narzędzi szlifierskich. Przy tym procesie działa kilka osób, które nadzorują i oceniają każdą sztukę pod kątem optymalnego sposobu obróbki kamienia. Piłują jedną skałę kilkakrotnie, a następnie przycinają już sam turkus, żeby uzyskać z niego użyteczne fragmenty. 

- Na tym etapie turkus jest gotowy do obsadzenia w biżuterii. Zanim jednak do tego dojdzie, należy przejść przez 23 różne etapy pracy, by przygotować kawałek kamienia. To żmudny i długi proces. Często okazuje się, że pomimo ogromu pracy, oszlifowany turkus jest np. zbyt miękki lub ma nieodpowiedni kolor. Wówczas cały trud idzie na marne, bo kamień trafia do kosza. Dlatego należy ciężko pracować i dokładać wszelkich starań, by efekt końcowy okazał się wart tego, by umieścić go w biżuterii.

Co jest najbardziej satysfakcjonujące w wydobyciu turkusów?

Tony: Jestem złotnikiem, zatem po zakończeniu pracy nad kamieniem, trafia on do mnie, a ja wtedy robię to, co lubię najbardziej - wytwarzam własną biżuterię. Zajmuję się srebrem i złotem od niemal 20 lat. Podczas tworzenia ogranicza mnie jedynie własna wyobraźnia. Największą nagrodą jest świadomość, że każdy element biżuterii został wykonany przeze mnie. Zaczynając od chodzenia po górach w poszukiwaniu turkusu, przez obróbkę, aż po topienie srebra i złota, które później umieszczam wokół kamienia. Moją największą satysfakcją jest fakt, że cała biżuteria, która nawet nie zawsze jest na sprzedaż, powstaje w mojej głowie. To niesamowite, że mogę znaleźć coś, o czym większość ludzi nie wie,  a później zamienić to w muzealny eksponat. To dla mnie największe wyróżnienie. Z kolei cała nasza rodzina czuwa nad tym, by turkusowe ozdoby poszły dalej w świat. Często trafiają one do kolekcjonerów.

Czy wydobywanie turkusów jest zajęciem niebezpiecznym? Jeśli tak, to jakie były najbardziej niebezpieczne sytuacje, z którymi musieliście się zmierzyć?

Tony: Najbardziej niebezpieczne jest dla mnie odpalanie dynamitu i zapalanie lontu. W większości przypadków używamy tak zwanego bezpiecznika, który pali się przez około 40 sekund. Po zapaleniu można spokojnie odejść na bezpieczną odległość. Ogień spala się wewnątrz lontu, a kiedy dochodzi do końca, detonuje spłonkę. Spłonka eksploduje z odpowiednią siłą, która z kolei uruchamia coś, co nazywa się przewodem detonacyjnym - jest to po prostu linka, która biegnie w dół otworu do dynamitu, a ten następnie eksploduje. I tak zachodzi szereg reakcji, które dzieją się w ciągu tysięcznej części sekundy, aby powstało jedno wielkie "bum!".

-  Gdyby to wszystko spowolnić, to w rzeczywistości jest pięć lub sześć różnych eksplozji, które zachodzą jednocześnie. Czasami, gdy podpala się lont, ogień płonie wewnątrz niego i dociera do spłonki, ale nie ma żadnego wybuchu. Mija minuta i nic. Mijają dwie minuty, nadal zero detonacji. Wtedy ktoś musi wrócić tam, gdzie zapalił się lont i oddzielić go od materiałów wybuchowych, a następnie załadować nowy. Ludzie z tej branży, którzy zginęli, stracili życie właśnie przy tej czynności. Byliśmy w podobnej sytuacji wiele razy i tylko raz zdarzyło mi się, że zszedłem do dołu z materiałami wybuchowymi. Zawsze zdaję sobie sprawę, że zbliżając się do dynamitu, ryzykuję życiem. 

- Takie niebezpieczne warunki są na porządku dziennym, choć nie zdarzają się już tak często jak kiedyś. Bywało tak, że kiedy wydobywałem turkus z moim bratem, Trentem i zachodziła potrzeba ponownego podpalenia lontu, graliśmy w papier kamień nożyce, żeby zdecydować, który z nas to zrobi. Albo licytowaliśmy się kto ma większą rodzinę, ten zostaje z tyłu, bo ma więcej osób na utrzymaniu. Ale teraz najczęściej wydobywamy turkus w pojedynkę. Dopiero, gdy obaj dochodzimy do momentu, w którym potrzebujemy wzajemnej pomocy, zaczynamy współpracować. Ryzyko to nieodłączna część mojej pracy. Moja żona straciła już poprzedniego męża, który zmarł na raka w wieku 32 lat. Ciągle towarzyszy jej niepokój, że coś mi grozi i mogę nie wrócić.

Donna, czy ciężko było Ci odnaleźć się w męskim świecie górników wydobywających turkusy?

Donna: Zdecydowanie tak, zwłaszcza że ten biznes opiera się na zawziętej rywalizacji. Tutaj dominuje bezwzględność, zatem trzeba trzymać się razem i iść ramię w ramię. Musimy pracować nad wzajemnym szacunkiem i reputacją. Ważny jest wizerunek uczciwej, praworządnej firmy, a moralność jest jej fundamentem. Nasza rodzina odznacza się wyjątkową szczerością, dzięki czemu od pokoleń odnosimy sukcesy.

Jesteś uważana za "matkę" klanu wydobywców turkusu. Co oznacza dla Ciebie ta rola?

Donna: Oznacza to, że ci chłopcy, którzy próbują swoich sił w tej branży - Lane i Tristan mają zaledwie 20 lat - na pewno wiedzą, co robią. Dzielę się z nimi moim doświadczeniem. Przez lata ponieśliśmy wiele porażek, bo podchodziliśmy do niektórych zadań w niewłaściwy sposób. Teraz mogę pomóc tym dzieciakom i przestrzec ich przed powielaniem błędów.

Jesteście firmą z tradycjami - kiedy wasza rodzina wydobyła pierwszy turkus i jakie wydarzenie w historii Waszej firmy zapamiętaliście najbardziej?

Tony: Jako pierwszy zrobił to mój dziadek Lynn na przełomie lat 40. i 50., około 20 lat przed moimi narodzinami. Najwcześniejsze wspomnienie, które jestem w stanie przywołać, to moja rodzina i kilkuletnia ja w jakiejś kopalni. Patrzyliśmy, jak górnicy kopią w hałdzie. Nie robili tego przy pomocy żadnych buldożerów czy koparek, używali jedynie młotów, łopat i grabi. A my, dzieciaki, czekaliśmy, aż rodzice spuszczą nas z oczu i wtedy mogliśmy czołgać się po skałach, polując na jaszczurki i węże, w tym grzechotniki. Większość ludzi dorasta w strachu przed nimi, a my próbowaliśmy je złapać. Biegaliśmy w samych koszulkach. Wyglądaliśmy, jakby wyciągnięto nas z bajki "Flinstonowie".

Jak wygląda wasz dzień pracy?

Tony: Dzień zaczyna się o wschodzie słońca lub tuż przed nim. Chcemy wykorzystać każdą godzinę światła słonecznego do wydobycia kamieni. Mój czas w kopalni jest zawsze ograniczony z różnych powodów - spędzam tam 10-12 dni, zanim ruszę w drogę powrotną do domu. A w ciągu dnia trzeba kopać i kruszyć skały, wchodzić na nie i próbować wydobyć kamienie. Później sortować, przetwarzać, obejrzeć dokładnie każdy kawałek turkusu. To wszystko może być zrobione wewnątrz. W momencie, gdy jest widno to nie ma znaczenia, czy jest środek zimy i spadły dwa metry śniegu - jeżeli jest jasno, kopiesz. 

- W pewnym momencie robi się na tyle ciemno, że turkus leżący w ziemi zaczyna zmieniać kolory. To znak, że trzeba kończyć. Należy zejść z góry, wrócić do schroniska, zapalić światło i zacząć kolejny etap pracy - sortowanie i przeglądanie kamieni. Kolejne 4-5 godzin spędzam w piętrowym domku lub przyczepie kempingowej, obrabiając znaleziska. Około 22:30-23:00 nadchodzi pora snu. Śpię zwykle po cztery, pięć godzin, a później powtarzam schemat - wstaję, myję się, wracam do pracy. Robię tak codziennie, aż wreszcie kończy się czas wydobywania.

Czy podczas kręcenia serialu musieliście jakoś dostosować swoją pracę do wymogów produkcji?

Donna: Tak i przysporzyło nam to trochę trudności, bo działaliśmy na różnych terenach. Gdy jedziemy do danej kopalni, zabieramy ze sobą cały sprzęt. Zaczynamy kopać do momentu, aż wydobędziemy wszystko, co możliwe. Chłopcy zabierają kamienie i ruszają dalej, do następnej kopalni. Najtrudniejsze było właśnie ciągłe przenoszenie sprzętu. Robiliśmy to znacznie częściej niż zwykle, więc nieustanne przewożenie maszyn i rozstawianie ich w różnych lokalizacjach stanowiło duże wyzwanie.

Co najbardziej podoba Wam się w serialu i czego widzowie mogą się spodziewać?

Tony: Dla mnie najważniejsze jest pokazanie widzom, że za każdym kamieniem osadzonym w biżuterii kryje się pewna historia. Jest osoba, która go znalazła, osoba, która wykopała go własnoręcznie, która wylała rzekę łez i krwi, aby go wydobyć i w końcu jest też ktoś, kto go oprawił srebrem czy złotem, aby było można go zobaczyć w pełnej krasie. To nie jest masowa produkcja. Za każdym pojedynczym kamieniem stoi prawdziwa ludzka dusza.

Czy byliście kiedyś w Polsce? Jakie macie skojarzenia z naszym krajem?

Donna: Nigdy nie byłam w Polsce, ale kilku moich dobrych znajomych stamtąd pochodzi. Gdy byłam nastolatką miałam przyjaciela, który wyemigrował z Polski. Widziałam zdjęcia z Waszego kraju i myślę, że jest piękny. Pełen historii, unikatowych miejsc i budynków.

Tony: Ja również nigdy nie odwiedziłem Polski, jednak mój przyjaciel z liceum był Polakiem. Pamiętam, że za każdym razem, gdy spadł śnieg, tylko on wiedział, jak zbudować tory saneczkowe czy najlepsze igloo. Dlatego w moim wyobrażeniu Polska to kraj pokryty śniegiem. Wszyscy tam wiedzą, jak go dobrze wykorzystać!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: kopalnia | biżuteria | las vegas
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama