Jak się lata w huraganie?
Kiedy inni piloci w panice zawracają maszyny, oni trzymają kurs: łowcy huraganów kierują się w sam środek jednego z najpotężniejszych zjawisk natury. Gdy w maju lub czerwcu pierwsze cyklony rozwiną się nad Atlantykiem, znów zaryzykują swoje życie – w służbie nauki…
Upłynie jeszcze 36 godzin, zanim potwór wypełznie z morza na ląd. Trzydzieści sześć godzin, które pozostają gigantycznej bestii na zebranie sił. Trzydzieści sześć godzin minie do momentu, gdy jej impet rozładuje się poprzez sześciometrową falę powodziową i rozpędzoną ścianę wiatru przemieszczającą się nad pustkowiami i gęsto zaludnionymi miastami. Dla 99,999 procent mieszkańców obszarów znajdujących się na drodze cyklonu tropikalnego najpóźniej teraz rozpoczyna się pełne strachu odliczanie, ale dla piątki pilotów i naukowców to po prostu kolejny dzień pracy.
Ci tak zwani łowcy huraganów nie ograniczają się do oglądania z bezpiecznej odległości zdjęć satelitarnych, ale rzucają się bezpośrednio w gardziel potwora - i to na pokładzie 36-metrowego samolotu. Jak udaje im się uniknąć katastrofy? I dlaczego w ogóle podejmują to ryzyko?
Jak szybki jest huragan
Dziesięć tysięcy stóp [ok. 3000 m - przyp. red.] - podaje przez radio wysokość lotu Lowell Genzlinger. Kapitan przez szyby kokpitu widzi już na horyzoncie jaskrawą czerwień i żółć spiralnych pasm u celu lotu. Za kilka minut samolot Narodowej Służby Oceanicznej i Meteorologicznej (NOAA) rozpocznie swój 249. przelot przez cyklon.
- Solidna trójka - szacuje Genzlinger jego siłę na podstawie dostępnych danych. Trójka w pięciostopniowej skali - wygląda na rutynowe zadanie. Na zewnątrz robi się bardziej wietrznie. - Spróbujemy na wysokości tysiąca pięciuset stóp - mówi do radionadajnika Genzlinger. Zdaje sobie sprawę, że im niżej leci w cyklonie, tym precyzyjniejsze będą dane z około 50 przyrządów meteorologicznych rozmieszczonych we wnętrzu i na kadłubie samolotu. Jednak wraz ze zmniejszaniem się odległości od powierzchni oceanu wzrasta także ryzyko katastrofy. - Wejść na poziom jeden - trzeszczą głośniki pokładowe. Najpóźniej teraz każdy musi zapiąć pasy i zabezpieczyć wszelkie swobodnie leżące przedmioty. Potem robi się ciemno...
Samolot nurkuje w grubych cumulonimbusach zewnętrznego pasma spiralnego. Siekący deszcz nagle uderza w szyby. Uskoki wiatru o prędkości około 140 km/h spychają czterosilnikową maszynę Lockheed WP-3D Orion, nazywaną przez pilotów Kermitem, z toru lotu. Członkowie załogi są raz po raz wciskani w siedzenia, wypychani w górę i na boki. - Trzy minuty do ściany oka - mówi Genzlinger, mając na myśli ścianę powietrza, która wiruje wokół spokojnego oka cyklonu. To strefa najsilniejszych turbulencji, gdzie wiatr może osiągać prędkość do 310 km/h - odpowiada to ciśnieniu o wartości 340 kilogramów na metr kwadratowy. Jednak nagle wichura przycicha - to niezwykłe w tak niewielkiej odległości od ściany oka. Czyżby huragan nie zasługiwał jednak na trójkę? - Ryzykujemy i zostajemy na wysokości tysiąca pięciuset stóp - decyduje kapitan Genzlinger. I to okazuje się błędem...
Krótko potem potwór pokazuje bowiem swoje prawdziwe oblicze: prędkość wiatru przekracza 300 km/h, co w mgnieniu oka zmienia kategorię cyklonu na piątą - silniejsze trudno sobie wyobrazić. Genzlinger potrzebuje pełnego ciągu silników, by w ogóle utrzymać samolot w powietrzu.
Dlaczego łowcy huraganów nie używają spadochronów?
Nagle ciała załogi zostają wyrwane do przodu: dwóch jej członków uderza w znajdujące się przed nimi pulpity. Już za chwilę głowy odskakują z powrotem w górę, w stronę zagłówków. Tylko pasy bezpieczeństwa zapobiegają wypadnięciu z foteli. Wiatr miota samolotem w tę i z powrotem. Z 5,5-krotnością przyspieszenia ziemskiego leci on w dół, a z 3,5-krotnością ponownie w górę - przy czym dopuszczalny współczynnik dla Kermita wynosi 3. Nagle z jednego z silników zaczyna wydobywać się dym, a drugi traci części osłony w wyniku silnych wibracji na powierzchniach nośnych. Pozostałe dwa silniki pozwolą wprawdzie utrzymać samolot w powietrzu, jednak wystarczy już jedno silniejsze uderzenie, by runął prosto do morza.
Ciemne chmury spowijają teraz maszynę całkowicie, woda spływa po szybach kokpitu jak w myjni samochodowej. Szafki otwierają się i ich zawartość przelatuje lotem strzały przez kabinę, a 90-kilogramowa tratwa ratunkowa zrywa się z mocowania i taranuje sufit - powstaje ogłuszający chaos,z krzykami poszczególnych członków załogi w tle. Po raz kolejny staje się jasne, dlaczego nikt na pokładzie nie nosi spadochronu - w tym piekle jego zastosowanie nie miałoby sensu. A nawet więcej: stanowiłoby dla człowieka śmiertelne zagrożenie. - Musimy przebić się przez ścianę oka cyklonu, zanim nas ona roztrzaska - mruczy do siebie Genzlinger. - Albo będziemy szóstą załogą łowców huraganów, która nie wróci do bazy.
I wtedy nagle wszystko się uspokaja. Welon chmur się rozsuwa, a Kermit wpada w potężne oko cyklonu. Oczom załogi ukazuje się okrągła arena o średnicy 20 kilometrów, otoczona białymi obłokami. Pod nimi zderzają się ze sobą 15-metrowe fale, nad nimi połyskuje najbłękitniejsze niebo, jakie można sobie wyobrazić. Maszyna jest w stanie znów się wznieść i na maksymalnej wysokości przebić przez ścianę oka w jej słabszym punkcie - zwykle znajduje się on z lewej strony kierunku przemieszczania się cyklonu, ponieważ jego ruch własny zmniejsza rotację wiatru. \
Kilka godzin później Kermit jest już w swojej macierzystej bazie. Lowell Genzlinger i jego zespół to pierwsi ludzie, którzy zmierzyli się z potworem znad Oceanu Atlantyckiego. Huragan Hugo został później - ze 107 ofiarami śmiertelnymi i szkodami w wysokości 10 miliardów dolarów - uznany za jeden z najbardziej niszczycielskich powietrznych żywiołów wszech czasów. Dlaczego jednak ci ludzie dobrowolnie wlecieli w samą paszczę pogodowego monstrum?
Czy tornado jest groźniejsze od cyklonu?
- Najbardziej niebezpieczny w lataniu nie jest silny wiatr - z nim muszą walczyć także samoloty pasażerskie. Tak zwane prądy strumieniowe na dużych wysokościach osiągają prędkość ponad 240 km/h - wyjaśnia Shirley Murillo, meteorolożka z NOAA. Groźne są natomiast nagłe zmiany kierunku wiatru. Z tego względu łowcy huraganów nie wlatują w tornada: mają one zwykle do 80 metrów średnicy - samolot jednocześnie przechodziłby przez ścianę oka w kilku miejscach, zacząłby się kręcić wraz z wirem i w wyniku tego runąłby na ziemię. Ponadto trąby powietrzne są lokalnym zjawiskiem, cyklony zaś mają ogromne rozmiary. Tym ważniejsze są prognozy mówiące, jak silny będzie żywioł, którędy oraz z jaką prędkością będzie się przemieszczał.
Jednak precyzyjnych informacji dotyczących wartości ciśnienia, temperatury i prędkości w tym trójwymiarowym obiekcie naukowcy nie są w stanie uzyskać z pomocą samych satelitów. - Nasze dane zwiększają dokładność prognoz o około trzydzieści procent - potwierdza Murillo. A wiedza, które miasta znajdują się w promieniu zniszczenia, a które są bezpieczne, oszczędza mnóstwo pieniędzy: - Ewakuacja kosztuje około miliona dolarów za każdą milę gęsto zaludnionej okolicy - wyjaśnia meteorolog Craig LaFave. To dlatego również w tym roku najpóźniej w czerwcu łowcy huraganów wylecą, by zapolować na najpotężniejsze wichury świata...