Roje dronów zamiast ludzi będą walczyć na wojnach?
Jak będą wyglądać wojny przyszłości? Wcale nie muszą przypominać dzisiejszych. Może nie padną w nich nawet żadne strzały. Walczyć mogą roje dronów wielkości owadów.
Na horyzoncie pojawia się chmura, pierwsza w ten słoneczny dzień. Gdy zakrywa słońce, robi się wyjątkowo zimno. Pod wieczór wszystko pokrywa szron. Dziwne, jak na początek lata. Na domiar sieci komórkowe szwankują, a stacje radiowe zakłóca dziwny szum.
Następne dni są równie pochmurne i zimne. Uprawy przemarzają, urządzenia elektroniczne się psują, nawet samochody przestają odpalać. Nie padł ani jeden strzał. Miasto - a może może niewielki kraj - jest sparaliżowane. Czy tak będą wyglądać wojny przyszłości?
Roje robotów - broń przyszłości
Dzisiejsze najmniejsze wojskowe drony to Black Hornet. Są mniejsze od wróbla mazurka. Ważą 18 gramów, mają rozpiętość śmigła 12 centymetrów. Były wykorzystywane przez brytyjskie wojsko w Afganistanie do celów zwiadowczych. W powietrzu mogą utrzymywać się prawie pół godziny, a obraz z kamer przekazywać na odległość półtora kilometra.
Tak niewielkie drony wyposażone w ładunki wybuchowe również mogłyby posłużyć jako broń. Ich skoordynowany atak mógłby czynić szkody porównywalne ze zniszczeniami pocisków artyleryjskich. Grupę tak małych obiektów trudno jest namierzyć, jeszcze trudniej jest je strącić. Jeśli lecą w odpowiednim rozproszeniu, jest to w zasadzie niemożliwe.
Uzbrojone w niewielkie ładunki mogą osiąść na masztach telekomunikacyjnych, wysokiego napięcia, filarach wiaduktów i mostów, rozjazdach kolejowych. Atak mikrobombowy może nastąpić w makroskali i sparaliżować miasto wroga.
Jeśli drony wyposażone będą w odpowiedni system detekcji, pod osłoną nocy mogą namierzyć samochody dostawcze i ciężarowe. Nie chodzi o to, żeby pojazdy zniszczyć całkiem. Nawet jeśli uszkodzone będą nadawać się do naprawy, nikt nie naprawi naraz setek tysięcy samochodów.
Nikt z dnia na dzień nie naprawi też tysięcy bankomatów ani dystrybutorów na stacjach benzynowych. Wojna przyszłości może wyglądać jak seria zamachów wprowadzających ciągły chaos.
Wojna mechanicznych owadów
Komary są czterysta razy mniejsze i tysiąc razy lżejsze od wróbli. Drony wielkości komarów już podobno istnieją, choć specjalnie nikt się nimi nie chwali. Nic w tym dziwnego, bo która armia albo wywiad chciałyby obnażać swoje atuty.
Zasilane baterią mechaniczne owady nie mają dużego zasięgu. Ale zasilane energią słoneczną mogą unosić się całymi dniami, w nocy osiadać na drzewach i budynkach. Są małe i umkną zupełnie niezauważone. Przedostać się mogą do budynków, wnętrz instalacji i urządzeń. Gdy dotrą na miejsce, nie muszą wybuchać. Mogą spowodować zwarcie lub uszkodzić zasilanie. Mechaniczne urządzenia - w tym silniki - mogą po prostu zatrzeć.
Jak wiadomo, pokonaliśmy grawitację, pokonaliśmy atom, lecz nie pokonaliśmy ani kataru, ani grypy.
Mechaniczne owady mogą też przynieść bakterie, wirusy albo rozpylić szkodliwe substancje. Nie muszą być zabójcze. Zwykłe zatrucie pokarmowe czy grypa też potrafią na tydzień wyłączyć nas z normalnego funkcjonowania. Jeśli nagle zachoruje większość mieszkańców miasta, również nastąpi chaos. Mechaniczna szarańcza może niszczyć zbiory i żywność w magazynach.
Miniaturyzacja to trend, który nie musi się zatrzymać. Po dronach wielkości owadów może nadejść era nanorobotów wielkości pyłku kurzu. Pył, który niszczy wszelkie elektroniczne urządzenia opisywał już Stanisław Lem wydanej 1987 roku powieści "Pokoju na Ziemi". Nie przypuszczał zapewne, że trzydzieści pięć lat później mikroprocesory będą już w większości samochodów.
Czy rój dronów może sprowadzić mróz?
Zawarta w powietrzu para wodna zatrzymuje ciepło w atmosferze. W kosmiczną przestrzeń uchodzi bardzo wąski zakres promieniowania podczerwonego o długości fali od 8 do 14 mikrometrów. Jest to powód, dla którego na pustyni jest nocą zimno - po zachodzie słońca suche powietrze przepuszcza promieniowanie cieplne prosto w kosmos.
Tę właściwość chętnie wykorzystaliby inżynierowie, by chłodzić nas w upalne dni. Rzecz jasna wymaga to materiału, który będzie odbijać promieniowanie słoneczne, a gdy się nagrzeje, emitować tylko wąski zakres podczerwieni, która ucieka poza atmosferę. Pokryte takim materiałem domy byłby o kilka stopni chłodniejsze w słońcu, w nocy zaś nawet o kilkanaście stopni chłodniejsze od otoczenia.
Pierwsze takie materiały odkryto kilka lat temu. Okazały się dość drogie, a naukowcy poszukują tańszych zamienników. Niedawno obiecujące okazały się właściwości zwykłej taśmy samoprzylepnej, pokrytej ultracienką warstwą srebra.
Odpowiednio wielki rój dronów pokryty takim materiałem mógłby unosić się tak, by stale zasłaniać słońce. Ciepło uciekałoby zaś w kosmiczną przestrzeń, niczym w nocy na pustyni. Rój mechanicznych owadów mógłby wywołać zimę. Mógłby wpłynąć na pogodę w inny sposób, na przykład sprowadzić ulewne opady. Deszczowe chmury składają się bowiem nie z kropel wody, lecz kryształków lodu.
Oczywiście, to nadal fikcja. Ale czy aż tak odległa? Drony już dziś niszczą rosyjskie czołgi w Ukrainie. A miniaturowe wojskowe drony już istnieją.