Duch komety ISON zbliża się do Ziemi

Pozostałość po rozpadzie komety ISON, w postaci chmury pyłu, przemieszcza się po dotychczasowej orbicie, zbliżając się do Ziemi. Naukowcy są zdania, że o ISON jeszcze usłyszymy, w połowie stycznia.

Pozostałość po rozpadzie komety ISON, w postaci chmury pyłu, przemieszcza się po dotychczasowej orbicie, zbliżając się do Ziemi. Naukowcy są zdania, że o ISON jeszcze usłyszymy, w połowie stycznia.

Kilka dni temu naukowcy zebrali się na specjalnych warsztatach zorganizowanych przy Uniwersytecie Johna Hopkinsa, których głównym celem była ostateczna odpowiedź na pytanie, czy kometa ISON przetrwała przelot blisko Słońca.

 

Oczywiście nikt chyba nie ma najmniejszych wątpliwości, że odpowiedź brzmi "nie", jednak kilka poważnych niewiadomych pozostało. Naukowcom udało się uwiecznić to, co po komecie pozostało, a więc obłok pyłów w kształcie litery "V".

 

Zagadką jest zawartość tego pyłu, czy są to tylko bardzo drobne kamyki czy ostały się jakieś większe fragmenty kometarnego jądra, które potencjalnie są aktywne.

Reklama

 

Kluczowe okazują się dane z sondy SOHO, które wskazują, że poziom wodoru jest na tyle niski, że jądro komety musiało ulec całkowitemu spaleniu przy maksymalnym zbliżeniu do Słońca. To oznacza bez wątpienia śmierć komety ISON.

 

Naukowcy twierdzą, że z 90-procentowym prawdopodobieństwem owe pozostałości to skały o średnicy nie większej niż 10 metrów. Natomiast pozostaje 10-procentowe ryzyko, że wśród z nich znajduje się co najmniej jedna skała większa niż 100 metrów.

 

 

Teraz naukowcy przymierzają się do obserwacji pozostałości po komecie za pomocą Kosmicznego Teleskopu Hubble'a. Mają nadzieję potwierdzić swoje wcześniejsze przewidywania.

 

Obłok pyłu przemieszcza się zgodnie z wcześniej prognozowaną orbitą i z czasem zbliży się do Ziemi na odległość około 60 milionów kilometrów, co oczywiście w żadnym razie nam nie zagraża.

 

Naukowcy są zdania, że kometa ISON jeszcze da nam się we znaki, zwłaszcza, że w połowie stycznia Ziemia wejdzie w strumień materiału pozostawionego przez kometę na początku listopada. Orbita ISON w tym czasie dokładnie przecinała orbitę ziemską, co może wskazywać na to, że będziemy mieć do czynienia z "deszczem spadających gwiazd".

 

Jako, że największy materiał kometa zabrała ze sobą, szansa na to, że niebo przetnie tak duży bolid, jak ten z rosyjskiego Czelabińska, nie jest duża, jednak szczegółowych badań nie poczyniono, więc na chwilę obecną niczego ze stu procentowym prawdopodobieństwem wykluczyć nie można.

 

Dla wszystkich, którzy nie kryją rozczarowania niedoszłym spektaklem komety ISON, mamy dobrą wiadomość. Inna kometa, o nazwie Lovejoy, jest widoczna gołym okiem na porannym niebie.

 

Wystarczy tylko udać się w ciemne miejsce, gdzie nie będą docierać światła miejskie i spojrzeć wysoko w kierunku pogranicza konstelacji Herkulesa i Korony Północnej. W obserwacjach warto wspomagać się lornetką oraz mapkami nieba z oznaczoną lokalizacją komety.

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy