FBI potwierdza "rosyjski trop" ataku na wybory prezydenckie
Najpierw CIA ujawniło oficjalnie coś, o czym prasa mówiła od jakiegoś czasu - że to rosyjscy hakerzy stali za próbą wpłynięcia na wynik prezydenckich wyborów za oceanem na korzyść Donalda Trumpa. A ostatnio nastąpił spory przełom, bo informacje tej agencji wywiadowczej potwierdziło też Federalne Biuro Śledcze (FBI).
Najpierw CIA ujawniło oficjalnie coś, o czym prasa mówiła od jakiegoś czasu - że to rosyjscy hakerzy stali za próbą wpłynięcia na wynik prezydenckich wyborów za oceanem na korzyść Donalda Trumpa. A ostatnio nastąpił spory przełom, bo informacje tej agencji wywiadowczej potwierdziło też Federalne Biuro Śledcze (FBI).
Jest to prawdziwy przełom, bo wcześniej o "rosyjskim tropie" mówili przedstawiciele Partii Demokratycznej, którzy zlecili audyt zewnętrznej firmie zajmującej się bezpieczeństwem w sieci, a później potwierdziło to CIA - FBI jednak stało na przeciwnym stanowisku. Teraz szef FBI James Comey razem ze swoim odpowiednikiem w CIA Johnem O. Brennanem zgadzają się, że była rosyjska próba ingerencji w wybory prezydenckie.
Cała afera, która z pozoru może brzmieć jak największa szpiegowska historia, w zasadzie jest bardzo prosta - rosyjscy hakerzy (według niektórych źródeł będący przedstawicielami obu rosyjskich wywiadów - wojskowego GRU i cywilnego FSB) wykradli maile z serwerów Partii Demokratycznej i opublikowali je z pomoca Wikileaks.
Żywo zainteresowany samą sprawą jest oczywiście prezydent-elekt jak i Partia Republikańska, którą reprezentował, bo to właśnie dziś odbędą się wybory elektorów - reprezentanci partii będą oddawać swój głos (w wyborach powszechnych obywatele tak naprawdę wybierali właśnie elektorów ze swojego stanu) na kandydatów i wcale nie muszą oni wybrać Trumpa - jeśli cała sprawa trafi na podatny gruny to mogą oni wybrać nawet Billa Clintona (choć jest to raczej mało prawdopodobne, prawdopodobne jest jednak, że nie wszyscy elektorzy poprą Trumpa, co samo w sobie będzie ciekawe).
Źródło: , Zdj.: CC0