NOAA fałszowała dane? Zapytaliśmy ekspertów

Wybuchła kolejna afera z globalnym ociepleniem w roli głównej. Wywołał ją znany brytyjski brukowiec, który oskarżył klimatologów z prestiżowej instytucji NOAA o fałszowanie danych, chcąc wzbudzić skandal na szczytach władzy. Ile w tych rewelacjach jest prawdy?

Wybuchła kolejna afera z globalnym ociepleniem w roli głównej. Wywołał ją znany brytyjski brukowiec, który oskarżył klimatologów z prestiżowej instytucji NOAA o fałszowanie danych, chcąc wzbudzić skandal na szczytach władzy. Ile w tych rewelacjach jest prawdy?

Wydawcom brytyjskiego brukowca Daily Mail, znanego z kontestowania stanu wiedzy naukowej w zakresie klimatologii, zamarzyło się ostatnio wzbudzenie skandalu politycznego na skalę międzynarodową.

W swoim niedzielnym wydaniu z 5 lutego opublikowali obszerny artykuł, w którym oskarżyli naukowców z amerykańskiego Narodowego Urzędu do spraw Oceanów i Atmosfery (NOAA), o fałszowanie danych pomiarowych w celu oszukania przywódców obradujących nad przyszłością świata podczas ostatniego szczytu klimatycznego, o czym informowaliśmy Was kilka dni temu na łamach GeekWeeka ().

Reklama

Źródłem tej fałszywej historii jest dla Daily Mail emerytowany, pracujący dla NOAA naukowiec John Bates, który poddaje w wątpliwość metodologię badań używaną przez swojego dawnego kolegę z pracy Thomasa Karla. Chodzi tu o wyniki badań z 2015 roku, które próbowały odpowiedzieć na pytanie, czemu niektóre analizy wskazywały na zatrzymanie lub spowolnienie ocieplenia klimatu na początku XXI wieku.

Przypomnijmy, że Daily Mail zostało ostatnio uznane przez największą internetową encyklopedię, a mianowicie Wikipedię, za siewcę tzw fake newsów czyli fałszywych informacji w globalnej sieci i ostatecznie usunięte z gigantycznej bazy informacji tego serwisu ().

Dla osób zainteresowanych tematem zmian klimatycznych, rewelacje podane przez Daily Mail były oczywistą kaczką dziennikarską. Ponieważ jednak nie każdy śledzi doniesienia naukowe w tej dziedzinie, wraz z dr Aleksandrą Kardaś i prof. Szymonem Malinowskim z redakcji przedstawiamy Wam garść wyjaśnień w tej elektryzującej sprawie.

Korekcja błędów wywołała burzę

Zarzuty "Mail on Sunday" dotyczyły opublikowanego w "Science" na temat poprawek, jakie wprowadzono w analizie historycznych pomiarów temperatury prowadzonej przez NOAA. Miały one na celu spowodowanych zmianami w sposobie prowadzenia pomiarów temperatury wody przez załogi statków oraz małe zagęszczenie stacji pomiarowych w rejonach podbiegunowych.

Fot. esq.h-cdn.co

Sposób obliczania poprawek, uzasadnienie ich wprowadzenia oraz porównanie z równolegle prowadzonymi i publikowanymi analizami starego typu są oczywiście dokładnie opisane w artykule i dostępne w internecie. Wbrew postawionym przez brukowiec zarzutom, dane wykorzystane w pracy zostały upublicznione zgodnie z wysokimi wymaganiami "Science" tak, że możliwa była i jest ich niezależna weryfikacja przez każdego zainteresowanego.

Mało tego, taka weryfikacja została przeprowadzona przez zespół , który zestawił wyniki NOAA z pomiarami z boi pomiarowych, pływaków Argo i satelitów oraz analizami innych służb meteorologicznych.

Globalne ocieplenie nie zatrzymało się

Zaawansowane poprawki w jednorodnych analizach pomiarowych wydają się tematem dość niszowym, czemu więc praca Karla i kolegów wzbudziła zainteresowanie "Daily Mail"? Otóż korekta danych wykazała, że wbrew temu, co sugerowały wcześniejsze analizy, na początku XXI wieku nie doszło do istotnego spowolnienia tempa wzrostu średniej temperatury powietrza.

Brzmi sensacyjnie, prawda? Nie bardzo. Już wcześniej o i donosiły inne grupy badawcze. NOAA pozostawało za nimi w tyle i dopiero w czerwcu 2015 roku opublikowało swoje poprawione analizy. W czerwcu, czyli na pięć miesięcy przez .

Fot. www.udel.edu

Sugestia, że ten akurat artykuł miałby mieć w związku z tym decydujący wpływ na decyzje obradujących w Paryżu przywódców brzmi absurdalnie. Z pewnością dużo większą siłę przekonywania miał fakt, że te same wnioski przestawiły agencje z różnych krajów a atmosferę podgrzewało dodatkowo zbliżające się ogłoszenie roku 2015 najgorętszym w historii pomiarów (2016 go zdetronizował).

Wykres, który wprowadza w błąd

Swoje "rewelacje" gazeta okrasiła humorystycznym z punktu widzenia klimatologa wykresem, przedstawiającym rzekomo rozbieżność pomiędzy "złymi" danymi NOAA i dobrymi Met Office. Widoczna na nim gołym okiem różnica wyników wynika z zastosowania przez obie agencje różnych punktów odniesienia.

Mianowicie: NOAA przedstawia odchylenia temperatury powierzchni Ziemi od średniej z lat 1901-2000 a Brytyjczycy 1961-1990. Co to za różnica? To tak samo jak porównać swój wzrost do średniej z całej populacji albo do średniej wzrostu drużyny siatkarskiej - mierząc 180 cm w pierwszym przypadku dostaniemy wynik +2 cm a w drugim może nawet -20 cm.

Jak pokazuje wykres poniżej, jeśli przyjmiemy wspólny punkt odniesienia, wyniki obliczeń średniej temperatury prezentowane przez NOAA są zgodne z tymi ogłaszanymi przez inne jednostki badawcze z różnych stron świata i posługujące się różnymi metodami (pomiary naziemne i satelitarne).

Zmiany średniej temperatury powierzchni Ziemi (dla serii satelitarnych UAH i RSS zmiany temperatury troposfery na wysokości kilku kilometrów) względem okresu bazowego 1981-2010. Dane dla 2016 dla pierwszych 10 miesięcy roku. Źródła: , , , , , .

Już następnego dnia po publikacji rewelacji "Daily Mail", dr John Bates - były pracownik NOAA, na którego relację powoływał się brukowiec - zapewniał w wywiadach (udzielonych między innymi i ), że nie oskarża kolegów o żadne fałszowanie danych a jedynie o zbytni pośpiech w ich publikacji.

Jego zdaniem proces upubliczniania wszelkich danych przez NOAA powinien być poprzedzony dłuższymi, zaproponowanymi przez niego podczas pracy w agencji, procedurami. Doniesienia o aferze i skandalu, po raz kolejny, okazały się zupełnie niezgodne z prawdą.

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy