Płaca maksymalna uzdrowi cały świat?
Coraz więcej wizjonerów i polityków poważnie rozważa wprowadzenie gwarantowanego dochodu podstawowego , dzięki któremu rozwiązane mają zostać kwestie eliminacji klasy robotniczej przez coraz szybciej postępującą robotyzację przemysłu...
Coraz więcej wizjonerów i polityków poważnie rozważa , dzięki któremu rozwiązane mają zostać kwestie eliminacji klasy robotniczej przez coraz szybciej postępującą robotyzację przemysłu.
Jej głównym elementem jest zastąpienie wszystkich świadczeń socjalnych jednym, wypłacanie go co miesiąc w takiej samej stawce wszystkim obywatelem danego kraju, i to bez względu na fakt, czy pracują czy nie.
Tymczasem jeszcze bardziej kontrowersyjny pomysł ma jeden z polityków Partii Pracy w Wielkiej Brytanii. Jeremy Corbyn chce położyć kres panującym w kraju nierównościom społecznym. Jego zdaniem nie ma lepszego rozwiązania, niż obniżenie (i wyrównanie) zarobków najlepiej zarabiającym, czyli przede wszystkim szefów największych firm i piłkarzy.
W tym celu zaproponował wprowadzenie płacy maksymalnej. Dzięki niej, polityk znalazł rozwiązanie, które miałaby ukrócić panujące w brytyjskim społeczeństwie nierówności.
Corbyn już wcześniej postulował za m.in. podniesieniem podatku dochodowego dla najlepiej zarabiających i wprowadzeniem prawa, zgodnie z którym menadżer firmy mógłby zarabiać najwyżej 20-krotność płacy szeregowego pracownika. Z takim kontrowersyjnym pomysłem nie zgadzają się nawet koledzy polityka z jego partii.
O ile wprowadzenie testowanego np. może być dobrym rozwiązaniem problemów już dotykających wiele osób z tytułu automatyzacji przemysłu, to jednak wprowadzenie płacy maksymalnej wydaje się założeniem nie tylko ciężko możliwym do zrealizowania, ale również mogącym odbić się na rozwoju m.in. firm.
Gdyby wyznaczona została górna granica zarobków, to automatycznie zmniejszyłoby to naturalną konkurencję pomiędzy ludźmi. Wydajniejsi pracownicy straciliby ambicję i motywację do dalszej wydajniejszej pracy. Ostatecznie dostosowaliby się do tych, którzy starają się mniej, ze względu na otrzymywane takie same wynagrodzenie.
Wówczas rozwój firm zależałby od najsłabszego ogniwa, czyli pracownika, który byłby w tym momencie wyznacznikiem normalnej wydajności. Jak myślicie, takie rozwiązanie ma sens?