Tak wynurzano Costa Concordię - timelapse

Wczoraj odbyła się jedna z większych i bardziej kosztownych (liczy się, że koszt zamknie się w około 600 milionach euro - to o 150 milionów więcej niż kosztowało zbudowanie statku) operacji inżynieryjnych naszych czasów - zespół ponad 500 ekspertów (w tym Polacy) wynurzył na powierzchnię częściowo zatopiony, gigantyczny wycieczkowiec Costa Concordia u wybrzeży wyspy Isola del Giglio w środkowej części Włoch. A wyglądało to tak.

Wczoraj odbyła się jedna z większych i bardziej kosztownych (liczy się, że koszt zamknie się w około 600 milionach euro - to o 150 milionów więcej niż kosztowało zbudowanie statku) operacji inżynieryjnych naszych czasów - zespół ponad 500 ekspertów (w tym Polacy) wynurzył na powierzchnię częściowo zatopiony, gigantyczny wycieczkowiec Costa Concordia u wybrzeży wyspy Isola del Giglio w środkowej części Włoch. A wyglądało to tak.

Wczoraj odbyła się jedna z największych i bardziej kosztownych (liczy się, że koszt zamknie się w około 600 milionach euro - to o 150 milionów więcej niż kosztowało zbudowanie statku) operacji inżynieryjnych naszych czasów - zespół ponad 500 ekspertów (w tym Polacy) wynurzył na powierzchnię częściowo zatopiony, gigantyczny wycieczkowiec Costa Concordia u wybrzeży wyspy  Isola del Giglio w środkowej części Włoch. A wyglądało to tak.

Cała operacja jest tak kosztowna (choć dla armatora statku cena nie grała roli - liczyła się skuteczność i dlatego wybrano ofertę najdroższą - cała sprawa jest bowiem uznawana we Włoszech za plamę na honorze), bo nigdy nie dokonano czegoś podobnego. Costa Concordia liczy sobie 300 metrów długości, 70 metrów wysokości, 35 metrów szerokości, a waży przy tym 114 tysięcy ton. Saba budowa konstrukcji, która posłużyła do wynurzenia statku pochłonęło ponad 30 tysięcy ton stali (czterokrotnie więcej niż wieża Eiffla). W okolicach wraku ustawiono platformy na palach, do których zamocowano 56 lin o długości 58 metrów (każda waży 26 ton).

Reklama

Podczas operacji do wraku statku przymocowano także kamery i mikrofony, aby móc ją przerwać gdyby tylko pojawiły się sygnały o jego pękaniu - na uszkodzony kadłub oddziaływały bowiem ogromne siły. Nic takiego się jednak nie stało i całość poszła idealnie zgodnie z planem - po niemal całej dobie wrak stanął do pionu na wbudowanej w dno, stalowej konstrukcji gdzie ma on przezimować do wiosny. Wtedy zostanie odholowany do miejsca spoczynku, gdzie zostanie pocięty na przysłowiowe żyletki.

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy