Weekendowe granie #26 – Need For Speed: Rivals

Kolejny rok, kolejny Need For Speed . Na tym w zasadzie mógłbym zakończyć recenzję, ale ponieważ każdej, nawet najsłabszej grze przysługuje sprawiedliwy osąd, to posiedźcie jeszcze chwilę i przeczytajcie poniższy tekst. Zwłaszcza, że EA wciąż bezwstydnie rząda za swój produkt pieniędzy.

Kolejny rok, kolejny Need For Speed. Na tym w zasadzie mógłbym zakończyć recenzję, ale ponieważ każdej, nawet najsłabszej grze przysługuje sprawiedliwy osąd, to posiedźcie jeszcze chwilę i przeczytajcie poniższy tekst. Zwłaszcza, że EA wciąż bezwstydnie żąda za swój produkt pieniędzy.

Seria Need For Speed miała momenty sławy i blasku. W przeszłości. Osobiście jestem ze starej szkoły graczy, którym podobały się High Stakes oraz Porsche 2000. Uważam, że to były najlepsze momenty serii i nigdy później nie udało się osiągnąć tego poziomu. Zmieniają się podzespoły w PC, pojawiają się nowe generacje konsol, ale Need for Speed wciąż leci w dół. Całkiem możliwe, że nie zgodzicie się z moim zdaniem i Wam się podoba Underground oraz Most Wanted. Z pewnością będziecie w większości. Jednak pamiętajcie, że dawno temu Electronic Arts dało nam Need For Speed III: Hot Pursuit. To był prawdziwy hicior, który zmasakrował rynek i powrócił wiele lat później w postaci Need For Speed: Hot Pursuit 2. Jednak ta gra, mimo że popularna, już nie powtórzyła wyczynu poprzedniczki. Następnie w 2005 roku pojawiło się Most Wanted i rozwaliło fanom mózgownice. Gra miała wszystko czym powinien charakteryzować się hit – przyzwoitą fabułę, naprawdę fajny otwarty świat i spory wybór samochodów, które można było tuningować.

Od tamtego momentu zapanowała nie tylko stagnacja, ale Need For Speed poszybowało w dół. Po drodze pojawiały się przebłyski w postaci Carbon i Shift oraz kompletne śmieci jak choćby Undercover i zeszłoroczny Most Wanted. Sytuacja nie uległa zmianie także po przeniesieniu produkcji gry do Criterion Games, czyli studia znanego z serii Burnout. W sumie to wyszło na jeszcze gorsze, gdyż Need For Speed zaczął wyglądać jak słaba kalka Burnout.

Po tym przydługawym wstępie już chyba najwyższa pora przejść do analizy najnowszego tytułu w serii, opatrzonego podtytułem Rivals.

Need For Speed: Rivals to taki miks starych elementów z komponentami sieciowymi. Możemy też wcielać się w rolę policjanta i być nie tylko złym rajdowcem. Fabuła osnuta wokół odwiecznej rywalizacji rajdowców i policjantów jest nudna jak flaki w oleju. Na szczęście w trybie kariery można się przełączać pomiędzy postaciami w dowolnym momencie, a więc kiedy znużycie się dziejami wybranego osobnika, można się podmienić, aby nieco odpocząć.

Jeśli graliście w Need For Speed: Most Wanted, to w Rivals poczujecie się jak w domu. Powraca Autolog, pojawia się funkcja EasyDrive odpowiadająca za kontrolę GPS oraz wydarzeń na trasie, powrót zaliczają sklepy naprawcze i jeszcze kilka elementów interfejsu. Świat jest tym razem zdecydowanie bardziej kolorowy niż to co oferowało Fairhaven. Na szczęście!

Gdy wcielacie się w rolę rajdowca, jako zadania pojawia się zwyczajowy zestaw: rajdy, próby czasowe i pościgi. Możemy się także angażować w pojedynki z innymi rajdowcami. Większość czasu spędza się jeżdżąc i wypatrując wyścigów, bądź też unikając pościgów.

Gdy wcielacie się w policjanta, to do użytku pozostają mniej więcej te same wydarzenia co poprzednio, ale role się oczywiście odwracają. Patrolując okolicę wypatrujemy nielegalnych wydarzeń. Gdy rozpoczynamy pościg, z czasem dołączają do nas inni policjanci.

Niezależnie od strony, po której występujecie, samochody można ulepszać, dopieszczać i dokupować rozmaite bajery. Wszystko po to, aby zaliczać co trudniejsze wyzwania i zdobywać Speed Points, podnieść swoją rangę i zaliczyć kolejny etap kariery.

Jedną z bolączek jest tryb kariery online. Wszystko niby jest pięknie, możemy rozgrywać swoje losy publicznie, ale gdyby to wszystko chciało działać jak należy. W rzeczywistości co chwile jesteśmy rozłączani z serwerem, a jeśli już jest połączenie, to lagi uniemożliwiają komfortową zabawę. W tym układzie jedyną alternatywą pozostaje ustawianie prywatnych pojedynków lub całkowite przejście do trybu online. Jeśli macie nerwy ze stali i masę czasu, możecie próbować się męczyć, bo ja odpuściłem.

Drugą ważną bolączką jest pozostałość z serii Burnout. Mam tu na myśli bezustanne pokazywanie scen wypadku w razie wypadku. Tracimy dzięki temu cenne sekundy, bo zawsze trzeba odczekać trochę czasu, zanim auto znowu pojawi się na trasie wyścigu. Co prawda samochód respawnuje się z tylko połową uszkodzeń, których doznało w czasie zderzenia, ale i tak jesteśmy mocno w tyle w stosunku do pozostałych uczestników wyścigu. Jestem przekonany, że wielu wypadków można by uniknąć gdyby nie fatalne sterowanie. Jak na typowo zręcznościową grę, kierowanie pojazdem jest wybitnie mało elastyczne i nieprecyzyjne.

To czym gra oszałamia jest z pewnością oprawa audio-wizualna. To z pewnością zasługa silnika Frostbite, napędzającego grę. W wielu momentach dźwięk i grafika zapierają dech w piersiach. Świat gry jest bardzo zróżnicowany i dynamiczny. Możemy tu zaliczyć rozmaite ukształtowanie terenu i strefy klimatyczne. Jest to jedyny element gry, który mogę z czystym sumieniem pochwalić i powiedzieć, że gra wygląda i brzmi naprawdę oszałamiająco. Niestety nawet grafika najwyższych lotów, nie jest w stanie zastąpić elementów, które niedomagają.

Podsumowując – jedynym powodem, aby kupić tę grę jest duży skok jakościowy w oprawie graficznej. Same wyścigi są zdecydowanie standardowe, a o fabule nie ma co w ogóle wspominać, bo w zasadzie nie istnieje. Myślę, że swój czas spożytkujecie zdecydowanie lepiej grając w Forza: Horizon albo sam nie wiem... w Mario Kart. Z drugiej strony, jeśli nie oczekujecie wyzwań, czegoś porywającego i nie przerazi Was trochę niedoróbek, to jesteście we właściwym miejscu.

Od Autora: Obiecana recenzja Grim Fandango pojawi się w przyszłym tygodniu. Złośliwe komputerowe chochliki pokrzyżowały moje plany. Jednak na osłodę, w przyszłym tygodniu spodziewajcie się dwóch recenzji - obiecanego Grim Fandango i dzisiejszej premiery, czyli Dying Light. A jutro wypatrujcie szczegółowego unboxingu wersji kolekcjonerskiej produkcji Techlandu.

Geekweek
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas