Weekendowe granie #27 – Grim Fandango Remastered

Są w świecie gier wideo takie tytuły i takie nazwiska, których nie trzeba nikomu przedstawiać i właśnie z takimi będziemy mieć dziś do czynienia. Mowa tu o wielokrotnie nagradzanej grze Grim Fandango od studia Lucas Arts, która swój oryginalny debiut miała dawno temu, bo w 1998 roku, ale kilka dni temu doczekała się premiery poprawionej wersji – za tę odpowiada Tim Schafer.

Są w świecie gier wideo takie tytuły i takie nazwiska, których nie trzeba nikomu przedstawiać i właśnie z takimi będziemy mieć dziś do czynienia. Mowa tu o wielokrotnie nagradzanej grze Grim Fandango od studia Lucas Arts, która swój oryginalny debiut miała dawno temu, bo w 1998 roku, ale kilka dni temu doczekała się premiery poprawionej wersji – za tę odpowiada Tim Schafer.

Są w świecie gier wideo takie tytuły i takie nazwiska, których nie trzeba nikomu przedstawiać i właśnie z takimi będziemy mieć dziś do czynienia. Mowa tu o wielokrotnie nagradzanej grze Grim Fandango od studia Lucas Arts, która swój oryginalny debiut miała dawno temu, bo w 1998 roku, ale kilka dni temu doczekała się premiery poprawionej wersji – za tę odpowiada Tim Schafer, tj. jeden z głównych projektantów pierwotnej odsłony i jego studio Double Fine, więc już chyba wiecie, o co chodziło z tymi „wielkimi”.

Wracając do samej gry, jeśli macie już na karku tyle lat, co ja, to z pewnością pamiętacie tę mroczną przygodówkę, która zyskała rzesze fanów na całym świecie i do dziś uznawana jest za jednego z najlepszych przedstawicieli swojego gatunku (chociaż trzeba tu pamiętać, że zdaniem wielu analityków nie sprzedała się tak dobrze, jak wcześniejsze propozycje studia i była jedną z pierwszych ofiar spadającego zainteresowania tym gatunkiem).

Reklama

Jeżeli jednak przyszliście na świat dużo później, to macie świetną okazję poznać nieco klasyki i to bez grymasu, który zazwyczaj towarzyszy nam w sytuacjach odpalania starej gry na nowym sprzęcie. A wszystkie dlatego, że poddana została liftingowi, który sprawił, że ten blisko „pełnoletni” tytuł znowu jest w pełni grywalny i może cieszyć kolejne pokolenia. Co jednak najważniejsze, zmiany nie pozbawiły tego, co w nim najlepsze, czyli charakterystycznego klimatu będącego swoistym połączeniem amerykańskiego noir i latynoskich wierzeń ludowych.

Jak ma się to do opowiadanej historii? Już tłumaczę, bo nie da się ukryć, że pomysłodawcy wykazali się tu niezłą fantazją. Gotowi? Naszym głównym bohaterem jest Manuel Calavera, który jest agentem biura podróży i wszystko byłoby zupełnie normalne, gdyby nie fakt, że facet … nie żyje, a miejscem jego pracy jest Departament Śmierci. Jak się już więc domyślacie, cała akcja gry osadzona jest w zaświatach (jak już wspomniałam mocno meksykańskich), a zadaniem naszego „Manny’ego” jest eskortowanie zmarłych dusz do raju.

A że ludzie w ciągu życia zachowują się różnie, tak droga do niego nie dla wszystkich jest jednakowa – Ci najpoczciwsi mogą liczyć na transport luksusowym pociągiem, która potrwa zaledwie 4 minuty, ale Ci bardziej grzeszący … oni muszą pogodzić się z pieszą wędrówką zajmującą całe lata (a że po drodze wielu zwątpi, to cel osiągną tylko nieliczni). Niestety szybko okazuje się, że nawet Ziemie Umarłych nie są odporne na korupcję i ten wydawać by się mogło idealny system również ma swoje wady. Na ich skutek pewna kobieta z idealnie czystą kartoteką i sercem zostaje skazana na tułaczkę, co skłania naszego bohatera do rozpoczęcia małego śledztwa, które prowadzi go prosto w ramiona gangsterskiego półświatka …

No dobra, skoro wszyscy już wiemy, z jaką grą mamy do czynienia i jak wygląda ogólny zarys fabuły, to pora przejść do rozgrywki, bo nie ukrywam, że sama byłam niezwykle ciekawa, jakie zmiany w tym zakresie przyniesie odświeżona wersja. Zacznijmy od tego, że w klasycznej wersji gry nie mieliśmy do czynienia ze sterowaniem typu point and click, typowym dla gier przygodowych, ale tzw. tank controls, który występuje m.in. w serii Silent Hill czy Resident Evil. Tym razem twórcy zdecydowali się jednak porzucić „oryginał” i postawić na sprawdzone rozwiązanie, wspomagając się modami fanów, którzy już wcześniej sami „poprawili” sobie grę i nie da się ukryć, że był to strzał w dziesiątkę. Dzięki tej na pozór niewielkiej zmianie gra się bowiem dużo przyjemniej i po prostu instynktownie, szczególnie jeśli często sięga się po gry tego gatunku (a jak zapewne wiecie z wcześniejszych recenzji, mam w temacie niezłe doświadczenie).

Jeśli zaś chodzi o sam trzon gameplayu, to ten został żywcem przeniesiony z końca lat dziewięćdziesiątych, ale o dziwo w ogóle się nie zestarzał – pewnie dlatego, że od momentu premiery oryginału cały gatunek nie doczekał się już większych zmian, ale i tak dobrze świadczy to o grze. Jak więc przystało na grę od Tima Schafera, musicie być przygotowani na rozwiązywanie tony zagadek, swoją drogą dość trudnych, bo przecież blisko 20 lat temu twórcy wymagali od nas jeszcze myślenia (czasem na mocno abstrakcyjnym poziomie, ale przecież to cały urok tych produkcji), nie to co w dzisiejszych „samograjach”.

Niejednokrotnie staniemy zatem przed wyzwaniami, które będą spędzać nam sen z powiek przez dość długi czas i wielu graczy z pewnością chętnie przywitałoby tu system podpowiedzi zaimplementowany w odświeżonym , ale nie tym razem … w tym wypadku będziemy musieli postawić na sprawdzone metody, czyli przeczesywanie obszarów piksel po pikselu i łączenie wszystkiego ze wszystkim.

Wypadałoby także napisać kilka słów o odświeżonej oprawie tytułu, zarówno w zakresie grafiki, jak i udźwiękowienia. W tym pierwszym przypadku mam zdecydowanie mieszane uczucia, ponieważ Double Fine nie zdecydowało się na jakieś poważne zmiany i skupiło się raczej na podbiciu rozdzielczości oraz poprawieniu modeli postaci i oświetlenia. Co więcej, tła zostały praktycznie nieruszone, a możliwość przełączenia widoku między starą i nową wersją pokazuje dokładnie niewielki zakres zmian w tym zakresie. Z drugiej jednak strony specyficzny styl Grim Fandango nie zestrzał się tak bardzo przez te wszystkie lata, więc nie powinniśmy za bardzo narzekać. A przynajmniej na ten aspekt, bo proporcje ekranu już mocniej dają się we znaki – albo gramy w 4:3 z paskami po bokach, albo mamy niemiłosiernie rozciągnięty obraz.

Twórcy nie zapomnieli również o udźwiękowieniu, odpowiada za nie orkiestra symfoniczna, która od nowa nagrała całą ścieżkę. Do tego dołożyć trzeba jeszcze genialne dialogi, oczywiście pełne czarnego humoru oraz kolejną niespodziankę dla fanów, czyli … 2-godzinny komentarz twórców – rozwiązanie ma może kilka mankamentów, bo niestety jest zależne od tego, co się dzieje na ekranie (jeśli tylko stoimy i słuchamy, to ok, ale niestety nasze akcje przerywają komentarz), ale i tak stanowi nie lada atrakcję.

Podsumowując, nie ukrywam, że osobiście świetnie się bawiłam wracając do gry z czasów dzieciństwa i z łezką w oku przypominałam sobie jej kolejne fragmenty. Myślę też, że to świetna okazja, aby młodsi gracze poznali klasycznego przedstawiciela gatunku, który w ostatnich latach jest już dość mocno na wymarciu (pojawiają się wprawdzie pojedyncze świetne propozycje, ale moda już dawno minęła) i już niebawem może całkowicie zakończyć swój żywot, a przynajmniej w takiej oldchoolowej formie. Muszę jednak zaznaczyć, że osoby, które przyzwyczajone są do bardzo współczesnej wizji terminu „remastered”, czyli ostatnio odświeżanych propozycji, mogą poczuć się nieco rozczarowane, bo Grim Fandango Remastered nie wygląda niestety tak dobrze – owszem, grafika już nie straszy, ale w niczym nie przypomina też najnowszych osiągnięć w tym zakresie. Tak czy inaczej, 15 EUR to znowu nie taki majątek, żeby nie opłacało się zaryzykować wycieczki do raju :)

Geekweek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy