Antoni Kasztelan - przedwojenny as polskiego kontrwywiadu
Był asem przedwojennego kontrwywiadu i bohaterem walk o Hel. Niemcy nigdy mu tego nie zapomnieli. Zginął na gilotynie, a jego ciało zostało przekazane uniwersytetowi jako pomoc naukowa.
Niewiele po nim zostało. Powycierana na rogach zielona papierośnica, szczotka, zapalniczka z inicjałami AK, nakaz zatrzymania wydany przez władze w Berlinie - na różowym papierze rzędy blaknących liter, pod spodem pieczątka, podpis. "Kilka lat temu przedmioty te przekazali nam jego bliscy", tłumaczy Alicja Bittner z Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Wcześniej przez lata walczyli o to, by rozwikłać tajemnicę związaną z ostatnimi chwilami jego życia i śmierci. Chcieli się dowiedzieć, co się stało z jego ciałem, bo kapitan Antoni Kasztelan, przedwojenny as polskiego kontrwywiadu i bohater walk o Hel, nie ma nawet prawdziwego grobu.
Majątek dla Rzeczypospolitej
Kasztelan przychodzi na świat we wsi Gryżyna w Wielkopolsce. Jest rok 1896. Polski nie ma jeszcze na mapach, ale wcale niemała grupa wierzy w to, że wkrótce to się zmieni. Antoni do nich później dołącza i szybko płaci za to wysoką cenę. Pruskie władze relegują go z kolejnych szkół za kolportowanie polskojęzycznych ulotek, współpracę z polskimi kółkami harcerskimi i sportowymi. Ostatecznie udaje mu się ukończyć wyższą szkołę dla chłopców w Kościanie. Wkrótce zostaje wcielony do niemieckiej armii i wysłany na front. Walczy pod Verdun, gdzie zostaje ranny. Po wojnie wraca do domu, ale rok później znów wkłada mundur, tym razem polski. Kasztelan bije się wówczas w powstaniu wielkopolskim. Z wojska nie odejdzie już, aż do śmierci.
Kończy szkołę podchorążych w Poznaniu i otrzymuje promocję oficerską w korpusie piechoty. Jednocześnie cały swój majątek - 20 tys. zł - przekazuje na rzecz Skarbu Państwa. Jego kariera nabiera rozpędu z każdym rokiem. W 1931 roku Kasztelan trafia na Wybrzeże. Zostaje referentem, a potem kierownikiem Referatu Informacyjnego Dowództwa Floty w Gdyni. Tak rodzi się superagent Kasztelan.
Postrach agentów
Lata trzydzieste XX wieku. Niemcy i Związek Radziecki konsekwentnie budują militarną potęgę. Hitler coraz bardziej otwarcie mówi o swoich terytorialnych ambicjach. Stalin, choć lansuje ideę "socjalizmu w jednym kraju", tylko czyha na dogodny moment, by ruszyć z Armią Czerwoną na zachodnią Europę. Wojna jest nieunikniona. Właściwie już się toczy - tyle że nie na polach bitew, lecz po cichu, między wywiadami. Polskie wybrzeże jest infiltrowane, zwłaszcza przez agentów niemieckich. Ludzie Kasztelana z nimi walczą. Rozbijają kilka szpiegowskich siatek, czym wywołują furię w Berlinie. Kasztelan trafia na czarną listę.
Wojna wybucha we wrześniu 1939 roku. Od pierwszych dni niemieckie wojska spychają Polaków do głębokiej defensywy. Wkrótce do najazdu przyłączają się Sowieci. Padają kolejne miasta, kapituluje Warszawa. Najdłużej broni się Hel. Tam właśnie walczy Kasztelan. Rejon umocniony jest atakowany z powietrza i morza. 12 września zostaje odcięty od lądu. Wreszcie staje się jasne, że dalsza obrona nie ma sensu. 1 października komandorzy Stefan Frankowski i Marian Majewski jadą do sopockiego Grand Hotelu, by podpisać akt kapitulacji. Towarzyszy im kapitan Kasztelan.
Kiedy przedstawiciele dwóch armii zasiadają naprzeciw siebie w hotelowym pokoju, ktoś robi im zdjęcie. Kasztelan siedzi bokiem do aparatu. Jest skupiony i smutny. Wcześniej zrezygnował z szansy, by ewakuować się w głąb lądu. Wkrótce zostanie poddany najcięższej próbie w swoim życiu.
Bohater w katowni
Niemcy wkraczają na Hel 2 października 1939 roku rano. Od razu zaczynają szukać baterii ciężkich dział. Nie mogą uwierzyć, że bez nich obrońcy wytrwali tak długo i zatopili nawet niemiecki trałowiec. Zaczynają darzyć załogę rejonu umocnionego pewnym szacunkiem. Sam Kasztelan zostaje honorowym jeńcem admirała Huberta von Schmundta. Przechodzi przez niemieckie oflagi, a w 1940 roku zostaje zwolniony. Bardzo szybko okazuje się jednak, że to tylko gra.
Wbrew zapisom konwencji genewskiej o traktowaniu jeńców kapitan trafia w ręce Gestapo. Jest brutalnie torturowany, ale się nie poddaje. Wysyła pismo do niemieckich władz: "Byłem w Gestapo w Gdańsku bity gumową pałką godzinami bez przerwy przez dwa miesiące, aż do utraty przytomności. Ciało, twarz, oczy - zupełnie granatowe i czarne od bicia". Niemcy pozostają jednak głusi na jego skargi. Chcą poznać sekrety polskiego kontrwywiadu, ale też pragną zemsty.
- Kasztelan został oskarżony o to, że jeszcze przed wojną znęcał się nad niemieckimi agentami, których schwytali jego ludzie - tłumaczy Jerzy Zielonka, dziennikarz z Wielkopolski, który przez lata badał losy Kasztelana i poświęcił mu wiele publikacji. - Choć w przededniu wojny walka wywiadów istotnie bywała bezpardonowa, w tej kwestii jednak Niemcy wyraźnie naciągali fakty, a czasem wręcz fabrykowali dowody.
List do papieża, list do Hitlera
Wkrótce Kasztelan staje przed sądem w Gdańsku. Jego proces ma charakter pokazowy. Rozpisują się na ten temat niemieckie gazety. "Danziger Vorposten" i "Völkischer Beobachter" grzmią o ukaraniu polskiego sadysty. W styczniu 1942 roku kapitan zostaje skazany na poczwórną karę śmierci. Wszystko wskazuje na to, że nie ma dla niego ratunku. Bliscy cały czas jednak wierzą w cud. Żona śle listy do kancelarii Hitlera, do Czerwonego Krzyża, do papieża Piusa XII. Nadzieję w jej serce wlewają Brytyjczycy.
- Zaproponowali Niemcom wymianę: Kasztelan za wziętego do niewoli dowódcę jednego z U-Bootów - wyjaśnia Zielonka. I kiedy się wydaje, że transakcja może dojść do skutku, Niemcy zrywają rozmowy. Przeciwko zwolnieniu Kasztelana podobno zaprotestował szef policji bezpieczeństwa Rzeszy. 3 grudnia 1942 roku minister Otto Thierack ogłasza, że nie skorzysta z prawa łaski. Los Kasztelana jest przesądzony.
Kapitan spędza ostatnie chwile w Królewcu. 14 grudnia pisze list pożegnalny do żony: "Ostatnia godzina dla mnie wybiła, dziś będę stracony o godzinie 15. Boże mój, byłem na to zawsze przygotowany, toteż nie jest to dla mnie wielką niespodzianką. Pójdę na śmierć odważnie, choć niewinnie, »dulce et decorum est pro patria mori«. Tak ginę za swoją pracę, za ojczyznę". Kilka godzin później na jego kark spada ważące 60 kg ostrze gilotyny.
Niemcy, jak tłumaczy Zielonka, stosunkowo często sięgali po taką formę egzekucji. Gilotyny stały nie tylko w Królewcu, lecz także w Dreźnie czy Poznaniu (to właśnie tam pierwotnie miał być stracony Kasztelan).
- Gilotyna pozwalała oszczędzić amunicję - wyjaśnia Zielonka. "Dużą rolę odgrywały też wskazania medycyny sądowej - wiele ciał przekazywano później na preparaty. Taki los miał też spotkać Kasztelana. W rozporządzeniu o wykonaniu kary śmierci widnieje dopisek: "Przy przekazywaniu zwłok proszę wziąć pod uwagę Instytut Anatomii Uniwersytetu w Królewcu". Czy jednak tak się rzeczywiście stało, nie wiadomo.
Kilka dni później żona Kasztelana dostaje list, a w nim powycieraną na rogach zieloną papierośnicę, zapalniczkę z inicjałami AK, spisany na różowym papierze nakaz zatrzymania...
Sędzia przeciw sędziom
Po wojnie bliscy Kasztelana przez lata próbowali rozwikłać zagadki związane z ostatnimi chwilami jego życia. Chcieli też się dowiedzieć, gdzie spoczywa ciało. Nieżyjący już syn kapitana, znany na Pomorzu lekarz i były żołnierz AK, zwrócił się w tej sprawie o pomoc do Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu. Podjął się tego zadania jej ówczesny dyrektor, profesor Witold Kulesza.
- Niemieckie akta śledztwa prowadzonego przeciwko Antoniemu Kasztelanowi pokazują z jednej strony wszystkie aspekty bezprawia, z drugiej zaś bohaterską postawę oskarżonego. Bezprawie to było tak oczywiste, że - jak wynika z końcowej części zachowanego wyroku - jeden z trzech niemieckich sędziów zgłosił votum separatum - mówił profesor Kulesza w wywiadzie, który został opublikowany w biuletynie IPN.
Po Kasztelanie niewiele zostało - symboliczny grób na cmentarzu w Gdyni i kilka pamiątkowych tablic. Jedna z nich znajduje się w kościele w rodzinnej Gryżynie. Została ufundowana przez żonę i dzieci w 33. rocznicę egzekucji w Królewcu. Można na niej przeczytać inskrypcję: "Swą pracą, męstwem i poświęceniem bronił honoru i praw narodu do wolności i niepodległości. Zawsze wierny Bogu".
Łukasz Zalesiński