Arktyczna "Dakota". Kolejna tajemnica Syberii odkryta

Syberia odkrywa kolejne swoje tajemnice. Tym razem został znaleziony niemal w nienaruszonym stanie samolot transportowy C-47.

To wydają się być dobre lata dla archeologii lotniczej. W zeszłym roku Brytyjczycy wydobyli z Kanału La Manche jedyny zachowany egzemplarz Dorniera Do-17. Polscy marynarze wykryli na dnie Bałtyku szturmowego A-20 Havoc. Na początku roku znaleziono w jeziorze na północy Rosji Iliuszyna Ił-2. A teraz na dalekiej północy, na Półwyspie Tajmyr, w stanie nienaruszonym C-47.

Mimo upływu 67 lat od chwili wypadku oryginalna amerykańska farba jest w bardzo dobrym stanie. Podobnie jak namalowane na kadłubie radzieckie znaki rozpoznawcze.

W podobnie idealnym stanie jest wnętrze i prawy silnik, który jak ocenili mechanicy, po wyczyszczeniu i zalaniu płynami będzie można odpalić. Lewy nadaje się do remontu - to właśnie z powodu jego awarii samolot musiał lądować w przygodnym terenie.

Reklama

Dla sojusznika

Ten Douglas C-47-DL, numer seryjny 42-32892, fabryczny 9118, był dostarczony USAAF (Siły Powietrzne Armii Stanów Zjednoczonych) 24 lutego 1943 roku. Jednak już niespełna miesiąc później, 12 marca, w ramach umowy Lend-Lease został przekazany Rosji, gdzie otrzymał numer  "ZSRR-H-328".

W ZSRR służył w 7. Pułku Lotnictwa Arktycznego 1. Dywizji Powietrznej. W czasie służby na Syberii latano na nim głównie na rekonesans meteorologiczny - załogi latały na daleką północ, aby rozpoznać zlodowacenie mórz.

Po wojnie został wysłany na Czukotkę, gdzie latał jako samolot transportowy. W takiej roli dopełnił się jego los.

Ostatni lot

Wadim Denisow, badacz historii Syberii w swojej książce "Nieznany Norylsk" tak opisuje historię ostatniego lotu "Dakoty":

"Douglas" rozbił się w sobotę 13 kwietnia 1947 roku w okolicach rzeki Dutypy, na północ od wsi Wołoszanka z powodu awarii lewego silnika. Dowódca wykonał pomyślnie awaryjne lądowanie i rozbitkowie czekali około dwudziestu dni, aż zostali znalezieni przez załogę F. Szatrowa. Przeżyło 28 osób, niektórzy z niewielkimi odmrożeniami rąk i twarzy. Brakowało jedynie dowódcy Tjujkowa, radiooperatora Smirnowa i siedmiu pasażerów - poszli w poszukiwaniu pomocy w kierunku zaśnieżonej tundry i nigdy nie wrócili.

Tyle Denisow. Po uratowaniu pasażerów nikt samolotem się nie zajął - trudno byłoby go ściągnąć z dalekiej tundry. Nikt też nie zaznaczył na mapie miejsca wypadku. "Dakota" leżała zapomniana aż niedawno została ponownie odnaleziona przez pracowników koncernu naftowego.

Samolot prawdopodobnie trafi do jednego z rosyjskich muzeów.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy