Bezpańskie bomby. Tak gubiono najstraszliwszą broń świata

Wydawać by się mogło, że ludzie gubią telefony, klucze, albo skarpetki. A zgubienie czegoś większego jest wręcz niemożliwe. Jednak ,jak historia pokazuje, homo sapiens jest zdolny do wszystkiego. Nawet do zgubienia jednej z najbardziej śmiercionośnych broni na planecie.

Nad całą drugą połową XX wieku wisiała groźba zagłady atomowej. Broń jądrowa pojawiła się najpierw w arsenale Stanów Zjednoczonych, później ZSRR. Dziś pociski z głowicami jądrowymi znajdują się na wyposażeniu armii 9 państw na świecie.

Bomby atomowe to jedne z najstraszniejszych broni na świecie i powinna być ściśle pilnowane, aby nie dostać się w niepowołane ręce. Okazuje się jednak, że im więcej pocisków na składzie, tym więcej może się ich zgubić. Amerykanie na ponad 10 tysięcy posiadanych przez lata głowic zgubili około 14, Rosjanie mający podobny arsenał zgubili ich około  40. Głównie w wyniku awarii na okrętach podwodnych.

Reklama

Do pierwszych wypadków z bronią atomową dochodziło jeszcze w czasie projektu "Manhattan" , w czasie budowy trzech pierwszych bomb atomowych. Już po próbach z lipca 1945 roku i bojowym użyciu bomb atomowych, Harry’emu K. Dafhlianowi na rdzeń plutonowy spadła cegła z węglika wolframu, która była wykorzystywana do obudowywania rdzenia. Naukowiec zmarł trzy tygodnie później w wyniku choroby popromiennej.

Plaga

Jednak prawdziwa plaga rozpętała się w latach 50-tych. W raz z gwałtownym rozrostem potencjału atomowego ZSRR i USA broń atomowa była utrzymywana w gotowości do natychmiastowego użycia. Oznaczało to, że samoloty amerykańskiego Strategic Air Command (Dowództwo Lotnictwa Strategicznego) nieprzerwanie znajdowały się w powietrzu z ładunkami atomowymi w komorach bombowych.

I właśnie za przyczyną samolotu należącego do SAC zgubiono pierwszą bombę atomową. W poniedziałek 13 lutego 1950 roku pierwszy raz wysłano do dowództwa sygnał "Broken Arrow", który oznaczał zaginięcie ładunku atomowego.

Przed długie lata nic o tym wypadku nie wiedziano. Dopiero kilka lat temu okazało się, że w wyniku awarii silników załoga ciężkiego bombowca strategicznego B-36 "Peacemaker", lecąca z Alaski do Meksyku zdecydowała się zrzucić posiadaną na pokładzie bombę Mk. 4. Bomba spadła do Pacyfiku. Jak twierdzi amerykańskie dowództwo jest ona bezpieczna, jako że nie posiadała rdzenia plutonowego, który jest niezbędny do reakcji jądrowej.

Po zrzucie bomby załoga opuściła samolot na spadochronach, a bombowiec rozbił się w Kolumbii Brytyjskiej na terenie Kanady. Został on odnaleziony w 1953 roku. Po wielu latach nadal można w jego pobliżu zanotować podwyższone promieniowanie. Amerykanie nie upublicznili informacji, ile bomb znajdowało się na pokładzie. Dziś strefa wokół  wraku jest zamknięta dla postronnych osób i pilnowana przez armię kanadyjską.

Niemal dwa miesiące później nad Nowym Meksykiem rozbił się bombowiec B-50 (niektóre źródła mówią o B-29) przewożący bombę atomową tego samego typu, co B-36. Sama bomba została zniszczona w wyniku uderzenia o ziemię, lecz głowica z materiałem nuklearnym, która również znajdowała się na pokładzie ocalała. Nie znaleziono jej do dziś.

Sześć lat później, 10 marca 1956, Boeing B-47 "Stratojet", na pokładzie którego znajdowały się dwa ładunki jądrowe, w trakcie przelotu z lotniska MacDill AFB na Florydzie do Europy minął punkt tankowania na Morzu Śródziemnym i zaginął. Mimo intensywnych poszukiwań, nigdy nie odnaleziono nawet najmniejszego śladu załogi ani samolotu.

W latach 50-tych amerykańskie Siły Powietrzne jeszcze kilkakrotnie gubiły ładunki atomowe: 22 maja 1957 roku bombowiec B-36, lecący 500 metrów nad ziemią w Nowym Meksyku, przypadkowo zrzucił swój ładunek niedaleko bazy lotniczej Kirtland, pozostawiając na pustyni krater szerokości 7,5 i głębokości 3,5 metra.

W lutym 1958 roku samolot B-47 zderzył się w powietrzu z myśliwcem F-86 "Sabre". Myśliwiec rozbił się w Atlantyku, a bombowiec - choć poważnie uszkodzony - zdołał awaryjnie wylądować. Wcześniej piloci poprosili o zgodę na pozbycie się trzyipółtonowej bomby, którą następnie zrzucili do oceanu. Poszukiwania trwały kilka miesięcy. Przerwano je na wieść, że u wybrzeży Południowej Karoliny zaginęła kolejna bomba. Do dziś żadnej z nich nie odnaleziono.

Mniej, ale niebezpieczniej

Lata 60-te okazały się mniej obfite w wypadki z bronią atomową, za to były one dużo groźniejsze. Na początku 1961 roku Boeing B-52 z dwiema bombami wodorowymi Mark 39 na pokładzie uległ awarii i zaczął spadać. Załoga zrzuciła awaryjnie bomby na teren Karoliny Północnej. Po uderzeniu w ziemię z jednej bomby wyciekł materiał radioaktywny, a druga opadając na spadochronie rozpoczęła procedurę detonacji. Na szczęście nie zadziałał ostatni zapalnik i nie doszło do wybuchu.

Pięć lat później, 17 stycznia 1966 roku doszło do najsłynniejszego wypadku z udziałem amerykańskiego samolotu. Podczas tankowania w powietrzu na wysokości ponad 9 tys. metrów nad Hiszpanią bombowiec B-52G z czterema bombami wodorowymi na pokładzie zderzył się z tankowcem KC-135. W wyniku zderzenia "latająca cysterna" eksplodowała w powietrzu, a bombowiec przełamał się na pół i wpadł do Morza Śródziemnego. Z katastrofy uratowało się 4 członków załogi B-52. Pozostałe trzy osoby z załogi bombowca, wraz z całą czteroosobową załogą KC-135, zginęły.

Trzy z czterech bomb spadły na ląd, gdzie eksplodowały klasyczne ładunki wybuchowe. Na szczęście zadziałały bezpieczniki i nie została zainicjowana reakcja jądrowa. Czwarta bomba wpadła do morza.  Po kilku miesiącach udało się ją wydobyć. Jednak ten wypadek spowodował, że większość krajów europejskich zakazała nad swoim terytorium lotów z bronią atomową na pokładzie. Gwoździem do trumny stałego parasola powietrznego okazało się zagubienie bomby atomowej nad Grenlandią.

Thule

3 stycznia 1968 roku "New York Times" na pierwszej stronie głosił: "Bombowiec B-52 Sił Powietrznych USA przewożący cztery bomby wodorowe rozbił się wczoraj w lodach u wybrzeży Grenlandii podczas próby awaryjnego lądowania w bazie Sił Powietrznych w Thule".

Po uderzeniu w lód eksplodowały konwencjonalne ładunki inicjujące reakcję wybuchową, na szczęście część mechanizmu została uszkodzona i do wybuchu nie doszło. Specjaliści znaleźli na miejscu ślady po jedynie trzech bombach. Czwarta, o numerze seryjnym 78252 i mocy 1,1 megaton przetopiła się przez wieczną zmarzlinę. Do dziś jej nie znaleziono. Natomiast cały czas mieszkańcy wyspy spotykają na swojej drodze zdeformowane zwierzęta.

Wypadło...

Głupich wpadek nie ustrzegła się też marynarka wojenna. Najsławniejszą była ta z grudnia 1965 roku. W czasie wojny w Wietnamie po odbyciu tury bojowej do bazy w porcie Yokosuka w Japonii wracał, lotniskowiec USS "Ticonderoga". Gdy lotniskowiec znajdował się około 110 kilometrów od wyspy Ryuku i nieco ponad 300 kilometrów od Okinawy, z windy numer 2 stoczył się samolot myśliwsko-szturmowy A-4E "Skyhawk". Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie to, że miał podwieszoną pod kadłubem bombę termojądrową B-43. Samolot zaległ na głębokości około 5 kilometrów. Ani on, ani ładunek nigdy nie zostały zlokalizowane.

Podobną wpadkę zaliczyła radziecka Flota Pacyfiku. W czasie rejsu wokół Kamczatki okręt podwodny projektu 667 (NATO: Delta I) K-171 w trakcie pozorowanego odpalenia trzystopniowych pocisków balistycznych dalekiego zasięgu R-29RM z głowicą atomową, odpalił startery. Tym samym rakieta została wyrzucona poza kadłub sztywny okrętu i bez uruchamiania silników startowych opadła na dno Pacyfiku. Na szczęście po kilkutygodniowych poszukiwaniach udało się pocisk znaleźć i wydobyć. Oficjalnie głowica nie została uszkodzona.

Już po pierestrojce w flocie podwodnej Rosji zdarzył się kolejny wypadek.  27 września 1991 roku przypadkowo wybuchły ładunki inicjujące w  dwóch pociskach SLBM R-39 na atomowym okręcie podwodnym TK-17, projektu 941 Akula). Eksplozja uszkodziła pokrywę wyrzutni a głowicę bojową rakiety wyrzuciła w morze. Na szczęście okręt dopłynął do bazy, jednak w wyniku wypadku na dnie znalazł się jeden z pocisków R-39 z głowicą o mocy 10 Kt, którego nigdy nie odnaleziono.

Dwa lata wcześniej, w kwietniu 1989 roku zatonął radziecki okręt podwodny projektu 685, "Komsomolec" z dwoma pociskami atomowymi na pokładzie. Do dziś nie wydobyto pocisków, choć wrak zlokalizowano prawie natychmiast.

Tajemnica

Trudno dziś określić ile głowic atomowych zostało zgubionych przez mocarstwa atomowe. Zwłaszcza jeśli chodzi o nieistniejące ZSRR, które strzeże swoich tajemnic bardzo pilnie. Do dziś znane są jedynie najbardziej spektakularne wypadki. Zwłaszcza jeśli chodzi o flotę podwodną, która przez lata była najlepszą na świecie, jednak procedury bezpieczeństwa były dalekie od poprawnych. Oficjalnie Rosjanie zgubili jedynie osiem głowic. Nic nie wiadomo o tym, czy siły powietrzne nie zgubiły jakiegoś ładunku nad bezkresnymi terenami Azji.

Nonszalanckie traktowanie broni atomowej może się zemścić w każdej chwili. Na zaginioną bombę może trafić każdy. Zwłaszcza jeśli uświadomimy sobie, że 7 na 11 zgubionych przez amerykańskie lotnictwo bomb leży na jakichś bagnach na terenie USA. 

Źródła:

A.B. Szirokorad; "Orużije oteczestwiennogo fłota 1945-2000", Mińsk-Moskwa 2001
W. Craig Reed; "Red November: Inside the Secret U.S.-Soviet Submarine War"; Waszyngton 2010
Michael H. Maggelet, James C. Oskins; "Broken Arrow - The Declassified History of U.S. Nuclear Weapons Accidents"; Waszyngton 2008


INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy